WILDER JESZCZE ZARDZEWIAŁY, ALE WYGRAŁ PRZED CZASEM
Deontay Wilder (44-4-1, 43 KO) wrócił po ponad rocznej przerwie i przełamał złą passę, pokonując przed czasem Tyrrella Herndona (24-6, 15 KO).
Były mistrz świata wagi ciężkiej, który aż dziesięć razy skutecznie bronił pasa WBC, trochę nerwowo zaczął ten pojedynek, szukając na siłę bomby z prawej ręki. A jak się za bardzo szuka nokautu, to ten nie przychodzi. W drugiej odsłonie nieco spuścił z tonu i rzucił rywala na deski lewym sierpowym. Ale zamiast wyciągnąć wnioski, znów się podpalił i szukał nokautu.
Dopiero w czwartym starciu Wilder opanował nieco emocje, zaprosił nawet przeciwnika do ataku, wciąż jednak brakowało ciosów na korpus i wydłużenia akcji o coś więcej niż kombinacja lewy prosty-prawy krzyżowy. Trochę podrażniony tym wszystkim "Brązowy Bombardier" w szóstej rundzie pokazał nieco dziki i chaotyczny szturm, z czego był przecież znany zanim został mistrzem świata. Herndon panicznie się bronił, aż w końcu przyklęknął po prawym podbródkowym przez gardę. Nie był to jednak ciężki nokdaun i dotrwał do przerwy.
Po niej Wilder rzucił już wszystko co miał w arsenale i na 44 sekundy przed końcem siódmej rundy po długim i przede wszystkim celnym prawym krzyżowym do akcji wkroczył sędzia. Rdza zdjęta, kilka rund na pewno się przydało, ale to jeszcze nie jest ten Wilder, który straszył cały świat...
Na razie słabo.
Na podstawie tego co widziałem mogę stwierdzić, że do czołówki to Wilder nie ma już po co wychodzić. Z Herndonem lewe proste wchodziły mu wyłącznie dzięki kolosalnej przewadze zasięgu i trwodze przeciwnika. Który był za kruchy i za lekki, żeby przejść z Wilderem do półdystansu, w nim go zmęczyć i wykończyć. Walcząc w ten sposób Dzikus dostaje KO od Joshuy tak do 3 - 4 rundy. Niech się zgłosi do Meyny. Jego też zgasi, ale może zarobi jakąś kasę, bo w Polsce byłaby to "walka stulecia". Albo niech Knyba do niego posapie, ma spore szanse.
Wilder - uwypuklone wszystkie dotychczasowe wady za to zalety zredukowane