MAŁE PIĘŚCI: SZLAKIEM AWANTUR

Dziś czeka Was premiera szkicu fragmentu księgi plugawej, którą pod koniec 2017 roku opublikuje wydawnictwo Gniew Boży. ''Szlakiem awantur. Brudny przewodnik po powojennej Warszawie'' to rzecz poświęcona wszystkiemu, co w stolicy najpiękniejsze: meczom bokserskim, ulicznej przemocy, drobnej i zorganizowanej przestępczości, szeroko pojętej sztuce marginesu. Czytelnicy znajdą się w samym środku akcji, przechadzając się szlakami Warszawy niczym współcześni flanerzy o punkowej proweniencji - członkowie subkultury, na którą składa się bezcelowe spacerowanie po ulicach, kontemplowanie miejskiego fermentu oraz wielogodzinne obserwowanie. Brud w najczystszej postaci. 

Dziś rozstrzygamy także zeszłotygodniowy konkurs, w którym czytelnicy odpowiadali na pytanie związane z warszawskimi awanturami: jak nazywał się zmarły w 2011 roku polski prozaik, scenarzysta filmowy oraz scenarzysta telewizyjny, który w latach 1952-60 uprawiał boks w stołecznym klubie Polonia? Warto również było poszerzyć odpowiedź o kilka ciekawostek.

Chodziło oczywiście o Leszka Płażewskiego, pisarza i scenarzystę, barda blokowisk, współtwórcę "małego realizmu", który jak żaden pisarz przed nim potrafił opisać realia życia zwykłych ludzi w epoce Gomułki. Z wykształcenia był geodetą, pracował także jako ślusarz, spawacz, a nawet walczył na ringu w barwach warszawskiej Polonii. Ale równocześnie coś kazało mu pisać.

Zwycięzcą konkursu został Karol Moskal z Sosnowca, który otrzyma książkę Marka Nowakowskiego w wersji papierowej. ''Najwarszawściejszy z pisarzy'' jest jednym z głównych źródeł cytatów, które współtworzą brudny przewodnik.

Książki Marka Nowakowskiego w formacie doc. otrzymali lub otrzymają pozostali autorzy prawidłowych odpowiedzi: Marcin Wierzbicki, Paweł Pastuszak i czytelnik o nicku martek2, który proszony jest o podanie swojego adresu e-mail.

***

''Szlakiem awantur. Brudny przewodnik po powojennej Warszawie'', wydawnictwo Gniew Boży, premiera: grudzień 2017

PLAC MIROWSKI-ŻELAZNA BRAMA-KREDYTOWA

Okolice Bazaru Różyckiego na Pradze Północ przez lata były zwane trójkątem bermudzkim, najbardziej niebezpiecznym rejonem stolicy. Takich trójkątów można jednak w Warszawie odkryć co najmniej kilka. Jeśli chodzi o skalę różnorodności awantur, wyjątkowy status posiada tzw. kocioł śródmiejski, czyli trójkąt oparty na placu Mirowskim, Żelaznej Bramie i ulicy Kredytowej. Brudna krew leje się w granicach tej przedziwnej figury na wszelakie sposoby, na wskroś przenikając miejską tkankę. 

Naszą wycieczkę zaczniemy od czerwonoceglanych Hal Mirowskich, kompleksu targowego wzniesionego na przełomie XIX i XX wieku. Przed II wojną światową na kilkuset straganach spożywczych sprzedawano głównie nabiał, warzywa, ryby i mięso. Hale były obiektami nowoczesnymi, zaopatrzonymi w kabiny chłodnicze, baseny rybne, instalacje do wyrobu sztucznego lodu. Plac Żelaznej Bramy, a więc otoczenie hal, tętnił życiem. Kiedy natomiast Warszawę podzielono murem getta, hale zostały z niego wyłączone. Dostęp do nich mieli tylko Polacy, mimo że znajdowały się w dzielnicy semickiej. Budynki przetrwały w prawie nienaruszonym stanie aż do wybuchu powstania warszawskiego, kiedy całkowicie je wypalono i zdewastowano. W pierwszych dniach zrywu Niemcy dokonali na terenie hal masakry ludności cywilnej. Rozstrzelano pięciuset warszawiaków, co upamiętnia tablica wmurowana w północno-zachodni narożnik Hali Mirowskiej. Po wojnie podjęto decyzję o odbudowie obydwu obiektów, czego dokonano w latach 50. i 60. Budynek wschodni utracił wówczas charakter handlowy, został ''halą Gwardii''. Jak pisze znawca tematu Krzysztof Kraśnicki, ''to było miejsce kultowe, przez wiele lat świątynia boksu. Cel porannych, niedzielnych pielgrzymek miłośników pięściarstwa. Warszawska Madison Square Garden, oczywiście z zachowaniem proporcji.''

Z NAROŻNIKA TETRYKA: HALA MIROWSKA >>>

Śledzony przez miliony i nieustannie faszerowany polityką, pierwszy turniej bokserski w odbudowanej hali był największym powojennym sukcesem polskiego sportu i każdy szanujący się kibic szermierki na pięści zna okoliczności tego tryumfu. Gwoli krótkiego przypomnienia: reprezentacja pod wodzą legendarnego trenera Feliksa Stamma zdobyła dziewięć medali mistrzostw Europy - pięć złotych (Henryk Kukier, Zenon Stefaniuk, Józef Kruża, Leszek Drogosz, Zygmunt Chychła), dwa srebrne (Tadeusz Grzelak, Bogdan Węgrzyniak) i dwa brązowe (Aleksy Antkiewicz i Zbigniew Pietrzykowski). Bokserzy ZSRR wywalczyli tylko dwa ''złota'', lecz na polecenie władz nagłówki polskich gazet ogłaszały ''zwycięstwo radzieckiej szkoły boksu'', a za najlepszego zawodnika turnieju uznano Rosjanina Jengibariana. Publiczność szła pod prąd oficjalnej linii, trybuny kipiały od emocji, żądzy zemsty na okupancie nie mogła powstrzymać nawet armia tajniaków. Oto wspomnienia naocznych świadków, Marii Dąbrowskiej i Leopolda Tyrmanda: 

''Entuzjazm dla zawodników polskich wyrażany krzykiem i oklaskami można tylko porównać do huku morza w czasie sztormu. To jest ogłuszające. A kiedy po piątym zwycięstwie wielotysięczny tłum zaczyna gromowym głosem „Jeszcze Polska nie zginęła” - i śpiewa, jak my nigdy nie śpiewamy - łzy ciekną mi z oczu i na usta cisną się słowa: „A kiedy śpiewa chór, drży serce wroga”. Zrozumiałam, że to „pod boks” naród odkuwa się za wszystkie swoje upokorzenia. Śmieszne, ale to jest wielka manifestacja patriotyczna''.

''Rzuca mi się w oczy sfanatyzowany kibic, z pianą na ustach, dopingujący Kasperczaka słowami: „Zabij Ruska! Zarżnij gnoja!”, w którym nie bez zdumienia rozpoznaję starannie rozpłyniętego w tłumie dyrektora warszawskiej Polonii, męża zaufania partii w stołecznym przemyśle hotelarskim''.

A jak wyglądały mistrzostwa od strony czysto bokserskiej? Czym wyróżniała się osławiona ''polska szkoła boksu''? Trudno to stwierdzić na podstawie materiału filmowego, który posiadamy. W porównaniu z dzisiejszymi pięściarzami dawni mistrzowie prezentują się na pierwszy rzut oka dosyć archaicznie. Praca nóg i technika wyprowadzania ciosów wyglądały wtedy nieco inaczej, ale po dokładniejszej inspekcji możemy podziwiać wiele elementów, które zawodnicy Stamma dopracowali do perfekcji. Właściwie każdy z nich prezentował odmienny styl i taktykę walki, dlatego siły naszej reprezentacji należy chyba upatrywać w indywidualnym podejściu do pięściarzy, ''dopasowaniu odpowiedniego stylu do naturalnych cech psychofizycznych danego boksera''. Weźmy na przykład akcję Henryka Kukiera spoza ringu, demonstrowaną w fabularyzowanym dokumencie ''Papa Stamm'' Krzysztofa Rogulskiego. Po sprzeczce w barze Kukier wychodzi ''na solo'' z dużo większym od siebie mężczyzną. Skręca lewą stopę i blokuje prawy sierpowy za pomocą wymachu lewym przedramieniem, po czym wyprowadza potężny prawy prosty ''na punkt'', skręcając tym razem stopę prawą. Wszystko suche jak trzask mrozu. I ani kroku w tył. 

***

Bazar przy hali Mirowskiej stał się w XXI wieku mekką warszawskich szefów kuchni i foodies. Znaleźć tu można wszystko, od skorzonery po wodę różaną. Powstała mapa najlepszych stoisk, która ma ułatwić zakupy niewtajemniczonym w topografię bazaru. Mapę przygotowano w ramach Sezonowej Akcji Zakupowej. To projekt działaczek Slow Food Youth Warszawa. Cel: ułatwić świadome zakupy. Przewodnikami podczas spacerów po targowiskach są modni kucharze i kulinarni aktywiści. Ludzie gorszego sortu, stawiający drogie jedzenie ponad miejskim brudem. Jest w nich coś odpychającego, sam dźwięk słów ''foodie'' i ''slow food'' budzi nienawiść. Oczywiście na bazarze jest sporo wytrawnych znawców, którzy mogą polecić tanie żarcie dobrej jakości, ale zaczynają przeważać typy w rodzaju braci Grotek, sprzedających jajka z płatkiem złota spożywczego. Po 20 złotych za sztukę! Jedynie hewra nowej generacji, luksusowi apasze i dilerzy mają prawo do gloryfikowania tego typu cen. Nigdy ''foodies''. 

Doskonałą opozycję wobec kulinarnych obsesji tworzą bazarowe karaluchy - ćpuny, złodzieje, wykolejeńcy, relikty lat 90. i młodociani Cyganie. Widać ich tutaj na każdym kroku, wystarczy umieć patrzeć. Dres i dżinsowa kurtka, dzikie, przekrwione oczy, gwałtowna gestykulacja. Brudne znaki otaczają nas w czasie przechadzek po bazarze niczym kwiaty w ogrodzie rozkoszy. Śpieszmy się, by je zrywać. Zanim urząd miasta położy kres kłębiącym się awanturom, poławiacze pereł muszą sumiennie wykonać swoją pracę. Ocalić grandy ku pamięci. 

20 października 2016 roku bazar był świadkiem bójki, która wyznaczyła współczesne standardy, dała nadzieję rzeszom flanerów. Trójka znanych miejscowym sprzedawcom złodziei (dwóch mężczyzn i kobieta) próbowała okraść ekshibicjonistę w czarnym płaszczu, chorego psychicznie rezydenta bazaru, który odpowiedział przemocą na przemoc. Znienacka opluł złodziejkę i został zaatakowany przez całą trójkę. Zwróćmy uwagę, że przewrócił się właściwie bez ciosu, samoistnie. To jest prawdopodobnie sedno jego zwycięstwa. Chaos, nieprzewidywalność, bezładna furia. Gdy napastnicy odchodzą, czarny płaszcz podnosi się z bruku i jeszcze raz wpada w kobietę. Następnie widzimy splot ciał: psychopata, złodziej i przechodzień, który próbuje rozdzielić walczących. Kulminację stanowi moment, w którym wampir (tak później nazwano szaleńca) odgryza ucho złodziejowi i paraduje z nim wśród zszokowanych klientów targowiska. ''Ładne ucho!'' I rzut małżowiną w mur. Nad tą scenerią duch narkomanii, zrujnowanej młodości.

***

Spod Żelaznej Bramy rzut beretem na Kredytową. I taki fragment ''Pióra. Autobiografii literackiej'' Marka Nowakowskiego:

''Wśród warszawskich kozaków wyróżniał się Koci Łeb, dawny towarzysz niedoli z małolatki na Gęsiówce, z którym niegdyś długo w noc snuliśmy marzenia o przyszłości. Jemu roiły się w głowie wielkie skoki i wielkie pieniądze. Okazał się skuteczny w spełnianiu swoich pragnień. Był posiadaczem samochodu zagranicznej marki, co było wówczas luksusem, zaprosił mnie do nocnego lokalu Flamingo na Kredytowej. Wiodło mu się fartownie w przestępczym procederze. Tak wywnioskowałem z jego oszczędnych zwierzeń. Zwarty, zdyscyplinowany, nadmiernie nie ulegał uciechom alkoholowym i innym. Był śmiały, bezwzględny i czujny jak dzikie zwierze. Chciał piąć się coraz wyżej. Wcale się nie zdziwiłem, kiedy po kilku latach zrobiło się o nim głośno; był szefem szajki włamywaczy. Tuż przed wpadką, uprzedzony przez skorumpowanego glinę, zbiegł przez Jugosławię do Niemiec i zaczął karierę przestępcy w wymiarze międzynarodowym. Wtedy we Flamingo życzyłem mu jak najlepiej''.

Balkon kamienicy, w której mieściło się Flamingo, pół wieku później jest areną koncertu Hewra & Mobbyn, najświeższych ekip w polskim hip-hopie. O szczegółach tej muzyki się nie pisze. Tego się słucha, to się czuje. Tłumaczenia są dla słabych, wtajemniczenie dotyka nowych bogów. ''Chuj co tam pierdolisz o mnie przez to walkie talkie/A i tak sie nie dowiesz, co oznacza tutaj Mobbyn/Bo myślisz, że to mobbing/Wyjebane mam w układy oraz w lobby/Masoni z loży modlą się do kozy/W chuju mam nowy porządek, bo stworzyłem nowy''.

Wykorzystano również fragmenty tekstów Izy Kieszek i Darka Chmielarskiego.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

Biłuński zadebiutował na łamach Bokser.org w czerwcu 2011 roku. W ciągu dwóch lat stworzył cztery autorskie cykle: "Artyści ringu", "Boxiana", "Styl robi walkę" i "KSB". Prezentował charakterystyczny styl, który często polaryzował opinie czytelników. Obecnie Biłuński tworzy reportaże dla wydawnictwa Ebr.

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Grzelak
Data: 01-01-2017 22:31:56 
"...szeroko pojętej sztuce marginesu..."
"... brud w najczystszej postaci ..."
" ... brudne znaki otaczają nas w czasie przechadzek po bazarze niczym kwiaty w ogrodzie rozkoszy. Śpieszmy się, by je zrywać ..."


Prawdziwa uczta dla wyznawców. To jak kazanie na Nowy Rok.

- Oto słowo Biłuna.
- Orgowi niech będą dzięki.
 Autor komentarza: ByWayOfKnockout
Data: 02-01-2017 09:41:16 
Problem z artykułami Pana Biłuńskiego polega głównie na tym, że nie pasują one do profilu tego portalu.
Dysonans wynika z tego, że na co dzień ten portal stawia na wyważone, możliwie obiektywne informacje, czyli taki czysty reporterski przekaz. I tu nagle ni stąd, ni zowąd, czytelnik dostaje po oczach poetyckim i często nad wyraz wyniosłym tekstem, niby o boksie.
Sęk w tym, że gdyby przeciętny czytelnik tego portalu zechciał poczytać poezję wyższych lotów, to odpaliłby coś z twórczości Przerwy-Tetmajera czy innego Miłosza.
Gdyby jeszcze za każdym razem Pan Biłuński serwował takie artykuły pasujące do całości, jak kropla wody do morza oleju, to ok, można by je zawsze pomijać, ale czasem tenże autor pisze coś do rzeczy, zatem człowiek sobie stawia pytania "czytać, czy może nie tracić czasu i energii?".
Ogólnie warto docenić, że ktoś popełnia teksty o boksie w dość oryginalnej formie i jeśli rozpatrywać je bez kontekstu miejsca, w jakim są umieszczane, to być może są wartościowe, tylko że ja ich nie rozumiem, ale moim zdaniem ten format nie przetrwa na tym portalu w takiej formie.
 Autor komentarza: Darion
Data: 02-01-2017 11:01:21 
Typowa grafomania i onanizm. Belkot w ktorym jest przerost formy nad trescia. Inteligentni ludzie potrafia przekazywac trudne rzeczy w prosty sposob, tak zeby kazdy to zrozumial. Pseudo inteligenci pisza o banalach tak, ze nikt tego nie rozumie i kazdy jest znudzony.
 Autor komentarza: Literatka
Data: 02-01-2017 12:20:59 
Widzę to dokładnie odwrotnie. Styl J.B. klarowny i odważny. Teksty bardziej lub mniej ważne, ale zawsze ważne i nie sposób się przy nich nudzić. Bezcenna wartość na tym portalu.
 Autor komentarza: puncher48
Data: 02-01-2017 14:24:25 
O tak poezja i poeta
seta do kotleta i nie jestem melepeta
tworzę dziargam wręcz buduje
słowa rymy opracuje
tak kunsztowne niebywale
biało-czarne pojebane
co nie mogę ktoś zabroni
jakoś każdy czas gdzieś trwoni
a ja właśnie tak to robię
niebanalnie sobie skrobie
mnie nie boli to w ogóle
jeden czyta i ma bóle
inny w sumie się zachwyca
parsknie hejtem napnie bica
się pospina tak na amen
nie dyskutuj nigdy z chamem
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.