WOŁCZECKI MOCNO ZLAŁ HARDZEIKĘ, ALE NIE ZŁAMAŁ
Niepokonany do dzisiaj Maksim Hardzeika (13-1, 5 KO) pokazał charakter i determinację, ale pół godziny zbierania cięgów od Rafała Wołczeckiego (15-0, 10 KO) może w dłuższej perspektywie zakończyć mu karierę.
Rafał od początku rozbijał rywala mocnymi sierpami i hakami. W drugiej rundzie wydawało się, że wszystko skończy się bardzo szybko. Hardzeika chwiał się niczym trzcina na wietrze, był kilka razy zraniony, ale nie zamierzał kapitulować. Podobnie zresztą wyglądały kolejne trzy minuty.
Po trochę spokojniejszej czwartej odsłonie, w piątej Rafał zranił rywala najpierw lewym sierpowym, a niemal równo z gongiem prawym krzyżowym. W szóstym starciu naruszył przeciwnika prawym podbródkiem, aż w końcu złamał go i przewrócił. Hardzeika powstał na osiem, a za moment zabrzmiał zbawienny gong na przerwę.
Potem Wołczecki zmienił taktykę, cofnął się, dał rywalowi trochę poszaleć, ale zbierał jego akcje na szczelny blok i starał się mocno skontrować. W dziewiątej rundzie znów zamroczył przeciwnika, ten jednak sprytnie sklinczował i opanował kryzys. W ostatniej rundzie nic się nei zmieniło, a po ostatnim gongu Hardzeika cieszył się bardziej z tego, że przetrwał, niż Rafał z wygranej. Jeden z sędziów jakimś cudem przyznał rywalowi jedną rundę (99:90), lecz dwaj pozostali wskazali w stosunku 100:89 na Wołczeckiego. Tym samym sięgnął on po pas WBC Baltic wagi średniej.
Po pierwsze, zabrakło precyzji. Polak trafiał dużo i mocno, ale nie trafiał dokładnie w punkt (podbródek lub skroń). Po drugie, nie ma umiejętności przyśpieszania i ciągu na naruszonego rywala. Komentatorzy tłumaczyli, że "nokautu nie trzeba szukać, przyjdzie sam". Ale jak rywal się chwieje, to trzeba go gonić i lać, ile Bozia dała pary, a nie marnować okazji na skończenie walki. Po trzecie, repertuar akcji Wołczeckiego jest zbyt ubogi i przewidywalny. Uwziął się na ciosy na wątrobę, ale widocznie trafił na przeciwnika wyjątkowo odpornego na ból, a tacy się zdarzają. Rywala trzeba czymś zaskoczyć, a nie powtarzać w kółko tego samego.
Co do Łącza, to na pewno ma krzepę i jest ewidentnym puncherem, co nie znaczy że każdą walkę będzie kończył nokautem. Zwłaszcza, jak pojedynek jest na 4-6 rund, to może czasu nie starczyć. Precyzją raczej nie imponuje, ale jego ciosy bolą i osłabiają rywali, co widać. W tym upatruje jego dzisiejszej szansy na zwycięstwo nad teoretycznie dużo lepszym Milunem, tym bardziej, że Chorwat kilka razy przegrywał przed czasem w amatorskim boksie. Oby tylko zdążył go dopaść, bo walka niestety krótka.