RYWAL TEOFILO STEVENSONA - JERZY SKOCZEK I JEGO PRZYGODA Z BOKSEM

Prezentujemy Wam kolejny ciekawy tekst Janusza Stabno, byłego sędziego i redaktora naczelnego miesięcznika Bokser. Tym razem przypomniał on sylwetkę Jerzego Skoczka.

WALKA Z KUBAŃCZYKIEM

Na początku października 1971 r. we wschodniej części Berlina odbywała się 3 edycja turnieju międzynarodowego TSC, w której udział wzięło 74 zawodników z 12 państw. Były to zawody, które przez wiele sezonów gromadziły na starcie największe gwiazdy amatorskich ringów. Na rozpoczynające się niemal w przeddzień sezonu olimpijskiego zawody, które rozgrywano w Werner Seelenbinder-Halle - Polska desygnowała 6 zawodników: Andrzeja Wnuka (muza), Jana Kokoszkę (kogucia), Jana Prochonia (piórkowa), Ryszarda Krzywosza (półśrednia), Zbigniewa Petryszyna (lekkośrednia) oraz Jerzego Skoczka (ciężka).

Już w pierwszej walce, w ćwierćfinale berlińskich zmagań, los zetknął naszego bohatera z Teofilo Stevensonem (Kuba). Pięściarzem o rzadko spotykanym potencjale pięściarskich umiejętności i słynącym z wielkiej mocy drzemiącej w pięściach. Kubańczyk,  co prawda swoje największe sukcesy - czyli trzykrotne mistrzostwo olimpijskie (1972, 1976, 1980) i świata (1974, 1978, 1986) - miał jeszcze przed sobą, ale przyjeżdżając do Berlina mógł pochwalić się wygraną w Turnieju Przyjaźni (1971), wygraną w turnieju Giraldo Cordova Cardin (1971) oraz brązowym medalem Igrzysk Panamerykańskich (1971), po półfinałowej przegranej z Amerykaninem polskiego pochodzenia Duane Bobickiem.

Wychodząc do pojedynku z Kubańczykiem Polak wiedział doskonale, że musi skracać dystans i przede wszystkim unikać ciosów z prawej. Przez ponad dwie rundy Jerzy Skoczek realizował powyższe założenia, spychając nawet momentami swojego oponenta do defensywy. Walka była wyrównana. Dopiero w ostatniej odsłonie - po jednej z serii Stevensona - Polak zaczął wykazywać oznaki zmęczenia. W tym momencie arbiter ringowy przerwał walkę i odesłał Jurka pod opiekę sekundantów. Oficjalnie Kubańczyk zwyciężył przez techniczny nokaut w 3. rundzie.

- Muszę przyznać, że ciosy Stevensona nie wywarły na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Choć przyznaję, że były naprawdę mocne. W końcówce ostatniej rundy - dosłownie na 15 sekund przed końcem walki - otrzymałem kilka uderzeń, z których jedno trafiło mnie poniżej pasa. Nie był to jednak złośliwy faul i w żadnym razie nie podważa wygranej Kubańczyka, który zwyciężył także w całym turnieju - wspomina Jerzy Skoczek, który jako pierwszy z polskich pięściarzy mierzył się w ringu z kubańską legendą.

Po nim polskimi rywalami Teofilo Stevensona byli jeszcze Ludwik Denderys - na Igrzyskach w Monachium w 1972 r. oraz Grzegorz Skrzecz - na Igrzyskach w Moskwie w 1980 r. I jeden i drugi także przegrali przed czasem. Denderys w pierwszej, a Skrzecz w trzeciej rundzie.

OBIECUJĄCE POCZĄTKI

Jako młody chłopak Jerzy Skoczek przede wszystkim pchał kulą, biegał na krótkich dystansach i oczywiście - jak większość rówieśników - kopał piłkę. W tym czasie jednak nawet nie myślał o związaniu się z pięściarstwem. Chociaż do boksu namawiali go dwaj jego bracia, którzy trenowali szlachetną szermierkę na pięści w grochowskim „Drukarzu” pod okiem Wieńczysława Kosinowa.

- W domu obaj trenowali na mnie to, czego nauczyli się na sali. Przy okazji sugerowali nawiązanie bliższego kontaktu z tą dyscypliną sportu - wspomina Jerzy Skoczek.

Pewnego dnia jednak Jurek pojawił się na sali pięściarskiej stołecznej „Legii”, gdzie dostrzegł go Henryk Niedźwiedzki, zapraszając do udziału w treningach. To był 1963 r. Tak oto nasz bohater - dysponujący bardzo dobrymi warunkami fizycznymi - został zawodnikiem stołecznych „wojskowych”.

Czy w chwili przyjęcia zaproszenia zdawał sobie sprawę, że w ringu - jako zawodnik - spędzi najbliższych 18 lat swojego życia? Trudno powiedzieć. Na pewno jednak właśnie wtedy boks stał się wspaniałą - chociaż momentami trudną - przygodą i pasją, pozwalającą mu na samorealizację. Dodatkowo - rozmawiając po latach od zakończenia kariery z Jerzym Skoczkiem - ma się możność obcowania z człowiekiem wciąż otwartym na ludzi, pełnym energii i gotowym na zmaganie się z codziennością. Co jest w dużej mierze funkcją jego pięściarskiej pasji, dzięki której po prostu nie ma czasu się zestarzeć.

Wracając jednak do początków kariery Jerzego Skoczka dodam, że po już półrocznym szkoleniu - czyniąc błyskawiczne postępy - został on wystawiony do zawodów „Pierwszego Kroku Bokserskiego”. Już pierwsza walka potwierdziła duży potencjał pięściarski młodego „legionisty”, który zaaplikował swojemu rywalowi „czasówkę”, wyrastając na faworyta całego turnieju. W finale jednak - w pojedynku ze Śledziewskim z Płocka - musiał uznać wyższość rywala i zadowolić się drugą pozycją. Przegrana ta była dla naszego bohatera dużym przeżyciem. Na szczęście niepowodzenie to nie zniechęciło go do boksu.

W 1965 r. Jerzy Skoczek zmienił barwy klubowe, przechodząc z „Legii” do warszawskiej „Polonii”, która w tym czasie boksowała w rozgrywkach o wejście do II ligi. Przejście nastąpiło na zasadzie porozumienia pomiędzy zainteresowanymi drużynami.

- Co prawda w większości spotkań otrzymywałem walkowery, ale stoczyłem kilka istotnych walk. Ważne, że cel został osiągnięty, bo „Polonia” awansowała do II ligi - stwierdza z sentymentem Jerzy Skoczek.

Dużym sukcesem wynikowym z tego okresu kariery naszego bohatera był jego udział w IX edycji Przedolimpijskiego Turnieju PZB, który w dniach 24-25.09.1966 r. odbył się w Stalowej Woli. W spotkaniu eliminacyjnym w wadze ciężkiej stołeczny „polonista” wypunktował Eugeniusza Genedelmana („Turów” Bogatynia). Natomiast w finale - po niezwykle zaciętej wymianie ciosów - stosunkiem głosów 3:2 zwyciężył Eugeniusza Jankowiaka - wychowanka poznańskich „Budowlanych”, który w latach 1964 i 1965 dwukrotnie sięgał po juniorskie mistrzostwo Polski w wadze ciężkiej. Na ringu w Stalowej Woli Jankowiak boksował w barwach warszawskiej „Legii”. Poza zwycięstwem w wadze ciężkiej Jerzy Skoczek został dodatkowo uhonorowany nagrodą „Przeglądu Sportowego” za największy postęp.

MISTRZ POLSKI WAGI CIĘŻKIEJ

Także w 1966 r. - tyle, że cztery miesiące wcześniej - Jurek zadebiutował w dorosłych mistrzostwach Polski, które w tym sezonie odbyły się we Wrocławiu. W starciu eliminacyjnym spotkał się z Włodzimierzem Wojdyło („Olimpia” Poznań), z którym przegrał na punkty, odpadając z turnieju.

Swój pierwszy medal - brązowy - w tej rangi imprezie wychowanek warszawskiej „Legii” zdobył za trzecim podejściem w 1968 r. na ringu w Poznaniu. Rok wcześniej - w Łodzi - przegrał w ćwierćfinale z Lucjanem Trelą („Stal” Stalowa Wola). W stolicy Wielkopolski natomiast - w drodze do podium - Jerzy Skoczek, boksując jeszcze w barwach „Polonii” Warszawa pokonał: Tadeusza Kubackiego („Gwardia” Łódź) oraz Tadeusza Kaźmierczaka („Start” Elbląg). Natomiast w półfinale przegrał z Ludwikiem Denderysem („Gwardia” Wrocław).

Na następne miejsce na podium MP nasz bohater czekał cierpliwie aż do 1972 r., do turnieju rozegranego w Krakowie. Cierpliwość ta jednak została odpowiednio nagrodzona, gdyż Jerzy Skoczek - boksujący już w barwach stołecznej „Gwardii” - sięgnął po swoje pierwsze w karierze krajowe wicemistrzostwo w wadze ciężkiej. Na podwawelskim ringu wychowanek „Legii” pokonał kolejno: Tadeusza Kaźmierczaka (OZB Gdańsk) - przez przewagę w 2 rundzie, Ireneusza Maciąga (OZB Kielce) na skutek kontuzji w 3 rundzie oraz wypunktował Andrzeja Biegalskiego („Górnik” Radlin). Natomiast w finale  przegrał na punkty z Januszem Gerleckim („Legia” Warszawa). Meldując się w finale dorosłego championatu naszego kraju Jerzy Skoczek miał w dorobku 113 walk, z których 91 wygrał, 3 zremisował i 19 przegrał.

Od tego momentu w swoich pięciu kolejnych startach w turniejach o indywidualne pierwszeństwo na krajowym ringu Jerzy Skoczek zawsze docierał do strefy medalowej. W Łodzi - w 1973 r - wzbogacił swoją kolekcję o kolejny brązowy medal, zwyciężając m.in. Ludwika Denderysa („Gwardia” Wrocław). Natomiast w Gdańsku - w 1974 r. - po raz kolejny wywalczył wicemistrzostwo Polski, zostawiając w pokonanym polu m.in. Janusza Gerleckiego („Stoczniowiec” Gdańsk), z którym wcześniej przegrywał. Drogę do tytułu mistrzowskiego na pomorskim ringu zagrodził Jurkowi Andrzej Biegalski, którego wielkie dni miały niebawem nadejść. W następnym sezonie - we Wrocławiu - wychowanek Henryka Niedźwiedzkiego ponownie został wicemistrzem Polski, po finałowej przegranej z Januszem Gerleckim („Stoczniowiec” Gdańsk). Wcześniej jednak pokonał m.in. dysponującego kapitalnymi warunkami fizycznymi Klaudiusza Waldyrę (GKS Jastrzębie). Wreszcie w 1976 roku, a więc w sezonie olimpijskim, Jerzy Skoczek na championacie rozegranym w Poznaniu sięgnął po upragnione mistrzostwo Polski, zwyciężając kolejno: Tadeusza Kaźmierczaka (OZB Gdańsk), Antoniego Kuskowskiego („Zagłębie” Konin) oraz - w finale - Ryszarda Mazura („Olimpia” Poznań). Przywdziewając mistrzowską szarfę Jerzy Skoczek - boksujący w „Gwardii” Warszawa pod okiem Michała Szczepana i Tadeusza Walaska - legitymował się 185 walkami. Przy czym 145 z nich wygrał, 8 zremisował i 32 przegrał.

Po absencji na MP w Sosnowcu w 1977 r. nasz bohater stanął ponownie do starć o krajowe pierwszeństwo rok później w Krakowie, gdzie 6 lat wcześniej wywalczył swoje pierwsze wicemistrzostwo. Tym razem, po ostatnim gongu, wracał do Warszawy z brązowym medalem, po przegranej w półfinale z Antonim Kuskowskim („Stal-Stocznia” Szczecin). Był to ostatni medal mistrzostw Polski naszego bohatera w rywalizacji indywidualnej. W kolejnym sezonie, co prawda Jurek wystartował jeszcze w MP rozgrywanych w Łodzi. Jednak po przegranej z Ryszardem Mazurem („Olimpia” Poznań) w ćwierćfinale odpadł z rywalizacji i medalu nie zdobył. Ciekawostką tego startu był fakt, że na łódzkim ringu stołeczny „gwardzista” boksował w wadze superciężkiej, która w dziejach polskiego boksu po raz pierwszy została wpisana do programu MP.

NA LIGOWYM RINGU

Równie interesująco, zarówno pod względem wynikowym, jak i sportowym, przedstawiają się osiągnięcia Jerzego Skoczka w rywalizacji drużynowej, która w okresie jego kariery - choć krytykowana – była tak naprawdę przez wiele lat jedną z głównych sił napędowych rozwoju polskiego pięściarstwa. Zapewniała ciągłość szkolenia, wymuszała utrzymanie wysokiego poziomu dyspozycji startowej i - co było nie do przecenienia - gwarantowała pożądaną ilość ringowych występów, które będąc niezbędnym elementem rozwoju zawodniczego adeptów szlachetnej szermierki, pozwalają na przełożenie posiadanego potencjału na osiągane wyniki.

O udziale wychowanka stołecznej „Legii” w awansie „Polonii” Warszawa do II ligi była już mowa.

Następnie w 1969 r. przeniósł się on do - boksującego w pięściarskiej ekstraklasie - „Turowa” Zgorzelec, z którym wywalczył w 1970 r. tytuł drużynowego mistrza Polski. W tabeli końcowej rozgrywek zgorzelecki zespół wyprzedził warszawską „Legię”, która zdobyła wicemistrzostwo oraz „Wybrzeże” Gdańsk, które tym samym sięgnęło po brązowy medal XXXII edycji DMP. Niezaprzeczalny udział w końcowym sukcesie miał nasz bohater, który - boksując w wadze ciężkiej - pokonał m.in.: dwukrotnie Mrowca („Hutnik” Nowa Huta), Poczmańskiego („Gwardia” Warszawa) oraz Kosela („Wybrzeże” Gdańsk).

Dwa sezony później - podczas trójmeczu finałowego w Bydgoszczy - o pierwszeństwo na ligowym ringu na rok 1972 walczyły: „Gwardia” Warszawa, „Górnik” Pszów oraz „Turów” Zgorzelec. Po ostatnim gongu zdobycie tytułu mistrzowskiego mogli świętować stołeczni „gwardziści”, srebro DMP przypadło w udziale zespołowi ze Zgorzelca, a brąz „górnikom” z Pszowa. W finale nie zabrakło także naszego bohatera, który w spotkaniu ze śląską drużyną zmusił w 2. rundzie do kapitulacji Pankiewicza.

W kolejnych sezonach Jerzy Skoczek - wraz z „Gwardią” Warszawa - zwyciężał w drużynowej rywalizacji w latach: 1974, 1976, 1978 i 1979. Do tego w 1973 r. zdobył brązowy medal DMP, a w latach 1975 i 1977 stołeczna „Gwardia” – której barw bronił – plasowała się na drugiej pozycji. Przez cały ten czas mierzył się na ligowym ringu z takimi zawodnikami, jak: Lucjan Trela („Stal” Stalowa Wola), Ryszard Mazur („Olimpia” Poznań), Chodecki („Legia” Warszawa), Andrzej Biegalski (GKS Jastrzębie), czy Jerzy Stodulski („Czarni” Słupsk).

Do legendy rozgrywek ligowych przeszedł finał XL edycji DMP z 1978 r., w którym na gdańskim ringu broniący tytułu „gwardziści” rywalizowali ze stołeczną „Legią” oraz z Górniczym Klubem Sportowym z Jastrzębia. Po wygranej klubu naszego bohatera nad „legionistami” 10:7 oraz po zwycięstwie „Legii” nad „górnikami” z Jastrzębia 11:9 o ostatecznym kształcie medalowego podium decydowało spotkanie pomiędzy „Gwardią” i GKS-em. Przed ostatnią walką tego meczu, a w tej spotkali się Jerzy Skoczek z Andrzejem Biegalskim, jastrzębscy pięściarze prowadzili 10:8 i wszystko wskazywało na to, że szala zwycięstwa zaczyna przechylać się na ich korzyść. Tym bardziej, że w pierwszej odsłonie walki nieznaczną przewagę uzyskał Biegalski. W kolejnej rundzie w pewnym momencie Jerzy Skoczek trafił precyzyjną kontrą w szczękę rozpędzonego rywala, zamieniając jego nogi w watę i rozstrzygając kwestię zwycięstwa. Sędzia bowiem odesłał Biegalskiego do narożnika. Cios ten jednak zdecydował nie tylko o losach tego pojedynku, ale i całego meczu, bowiem - zgodnie z regulaminem - w przypadku remisu za lepszą drużynę uznawano tę, która zdobywała zwycięskie punkty w cięższych wagach. Tak więc największym bohaterem mistrzowskiego zespołu, który zresztą tytuł ten swojej drużynie zapewnił był Jerzy Skoczek. Co ciekawe sam zainteresowany nigdy nie dążył za wszelką cenę do rozdawania swoim rywalom „czasówek”. Przede wszystkim boksował technicznie w oparciu o posiadany arsenał umiejętności walki. Jednakże w boksie, tak samo jak w życiu, zdarzają się sytuacje gdy jeden cios - niezależnie od intencji - kończy całą sprawę.

W BARWACH NARODOWYCH

Wspomniany powyżej pojedynek z kubańskim mistrzem pięści Teofilo Stevensonem nie był jedynym startem międzynarodowym w zawodniczej karierze Jerzego Skoczka. Po raz pierwszy bowiem nasz bohater jeszcze w 1964 r. zaboksował w stroju reprezentacyjnym podczas oficjalnego spotkania juniorskich reprezentacji Polski i NRF na ringu w Ulm, przegrywając przed czasem w 3 rundzie z Rolfem Kamietzkim. Z kolei w sezonach 1965 r i 1966 r. wychowanek Henryka Niedźwiedzkiego brał udział w meczach z NRD - w Gdańsku - oraz z ZSRR - w Łodzi - które odbyły się w ramach rozgrywek o Puchar Europy. Na pomorskim ringu Polak uległ Limantowi przez poddanie w 1. rundzie. Z kolei w „włókienniczej stolicy Polski” przegrał w 3 odsłonie z Aleksandrem Wasyszkinem. Mając jednak na względzie fakt, że były to zmagania drużynowe - już poprzez sam udział w tych spotkaniach - Jerzy Skoczek jest pełnoprawnym zdobywcą wicemistrzostwa Pucharu Europy - wraz z reprezentacją Polski - w sezonie 1965/66.

W kolejnych sezonach - w oficjalnych startach naszej reprezentacji - Jurkowi nie wiodło się tak, jakby sobie tego życzył. W 1972 r. przegrał na ringu w Mielcu z Andersem (NRD), rok później w wyjazdowym spotkaniu z NRF uległ Peterowi Hussingowi. Wreszcie w potkaniach z Finlandią w Łodzi (1977) i w Helsinkach (1978) wygrał z Touminenem i przegrał z Ruokolą.

Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać przede wszystkim w stylu walki naszego bohatera, który drogi do zwycięstwa - o czym była już mowa - szukał przede wszystkim w arsenale technicznych umiejętności, a nie na przykład w wymianie mocarnych ciosów. Dodatkowo należy dodać, że mecze międzypaństwowe wcale nierzadko charakteryzowały się swoistą specyfiką, bardzo podobną do ligowej. Dlatego też ostateczne rozstrzygnięcia nie zawsze pokrywały się z faktycznym przebiegiem sytuacji ringowej. Jednakże ogłoszonych werdyktów nie można było już zmienić.

Mimo tego w międzynarodowych występach Jerzego Skoczka nie brak jest także sukcesów - i to dużych - do których na pewno zaliczyć należy II m. w inauguracyjnej edycji międzynarodowego turnieju im. Feliksa Stamma (1977), w której wychowanek warszawskiej „Legii” pokonał Mariana Osińskiego, po czym przegrał w finale z Jewgienijem Gorstkowem (ZSRR).

W tym samym sezonie Jurek zwyciężył w międzynarodowym turnieju o „Laur Wrocławia”, punktując w finale wagi ciężkiej swojego kolegę reprezentacyjnego Jerzego Stodulskiego. Do tego jeszcze na Spartakiadzie Gwardyjskiej w 1978 r. - którą rozegrano w łódzkim Pałacu Sportu – Jerzy Skoczek, po pokonaniu Glemona Crawforda (Kuba) oraz Teodora Piujola (Rumunia) dotarł do finału imprezy. Niestety, z powodu kontuzji Polak nie został dopuszczony do walki decydującej o zwycięstwie w całym turnieju, oddając walkower Wiktorowi Iwanowowi (ZSRR). Szkoda, bo rywal z pewnością znajdował się w zasięgu możliwości naszego bohatera. Jednakże prymat zdrowia nad wynikiem jest kwestią oczywistą. Dlatego nie podejmuję nawet polemiki z takim, a nie innym rozstrzygnięciem.

W czerwcu 1981 r. Jerzy Skoczek postanowił ostatecznie zawiesić rękawice na kołku. Nie rozstał się jednak z boksem, poświęcając się pracy trenerskiej w stołecznej „Gwardii” i szkoląc przede wszystkim zawodników z cięższych kategorii wagowych, jak chociażby Stanisława Łakomca - wielokrotnego mistrza i reprezentanta Polski.

Dzisiaj Jerzy Skoczek nie udziela się już w boksie. Bywa jednak na zawodach, gdzie - poza oglądaniem walk – ma także możliwość spotkania się z wieloma swoimi znajomymi z zawodniczego i szkoleniowego etapu realizacji swojej pięściarskiej pasji.

Wspominając swoją karierę zawodniczą nasz bohater z sentymentem przekonuje, że mądrze uprawiany boks nie musi czynić krzywdy. Za to uczy przełamywania własnych barier i wspomaga charakter. A to bardzo przydaje się nie tylko na ringu, ale i w życiu.

- Poza stroną czysto sportową, boks dał mi możliwość poznania kawałka świata - dodaje Jerzy Skoczek. - Co dla dzisiejszej młodzieży, także tej pięściarskiej, będzie pewnie trudne do zrozumienia. W każdym razie lata spędzone na sali treningowej i w ringu, to czas wielkiej przygody, zabawy i nauki, która na trwałe wpisała się w moje życie. I to był dobry czas - podsumowuje były mistrz Polski w wadze ciężkiej.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.