ZAPOMNIANE BITWY: AMIR KHAN vs ZAB JUDAH

Na kilkanaście godzin przed nieco już opóźnionym lecz nadal elektryzującym bojem o honor pomiędzy Amirem Khanem (34-5, 21 KO) i Kellem Brookiem (39-3, 27 KO), Wojciech Czuba przypomina jedną z ringowych wojen tego pierwszego.

ZAPOMNIANE BITWY – AMIR KHAN VS ZAB JUDAH

Już w tę sobotę 19 lutego na ringu w Manchesterze odbędzie się kolejna walka dwóch popularnych i wspieranych przez rzesze kibiców na Wyspach mistrzów pięści. Tym razem w "Bitwie o Anglię" wezmą udział 35-letni Amir Khan (34-5, 21 KO) i jego rówieśnik Kell Brook (39-3, 27 KO). Oczywiście obydwaj byli czempioni najlepsze lata kariery mają już za sobą, ale z pewnością buzująca między nimi już od dłuższego czasu zła krew, chęć dominacji i panowania na własnym podwórku sprawi, że nie zabraknie fajerwerków, a panowie zademonstrują nam swoje najlepsze atuty. Tymczasem w oczekiwaniu na ten bratobójczy pojedynek, przypomnijmy sobie jaką niesamowitą formę prezentował "Dzieciak" z Boltonu w 2011 roku, kiedy to na jego drodze stanął świetny Zab Judah (41-6, 28 KO).

Amir bokserski świat zachwycił już w 2004 roku, kiedy to mając 17 lat w doskonałym stylu wywalczył srebrny medal na Olimpiadzie w Atenach, w finale ulegając tylko prawdziwemu mistrzowi szermierki na pięści Mario Kindelanowi (na punkty 30 do 22). Co ciekawe rok później syn pakistańskich emigrantów udanie zrewanżował się legendarnemu Kubańczykowi (na punkty 19 do 13) i opromieniony tym triumfem przeszedł pod skrzydła największego wówczas na Wyspach promotora bokserskiego Franka Warrena.

Profesjonalna kariera utalentowanego młokosa od początku przebiegała wręcz wzorcowo i jego gwiazda świeciła coraz jaśniejszym blaskiem. Niestety we wrześniu 2008 roku mającemu rekord 18-0, 14 KO Brytyjczykowi zdrowo utarł nosa nikomu nieznany przybysz z Kolumbii, niejaki Breidis Prescott (19-0, 17 KO). Ku zaskoczeniu wszystkich w tej samej M.E.N. Arena w Manchesterze, gdzie Amir zawalczy z Brookiem, 25-letni bombardier z Ameryki Południowej już w pierwszej rundzie znokautował brutalnie młodszego o cztery lata murowanego faworyta angielskich kibiców.

Na szczęście kubeł zimnej wody podziałał na Khana mobilizująco i już trzy miesiące po tej wpadce przyszły champion powrócił na zwycięską ścieżkę. Następnie w lipcu 2009 roku w tej samej hali, w której tak nieszczęśliwie padał nieprzytomny na deski, zdobył swój pierwszy mistrzowski pas. Było to trofeum WBA dywizji junior półśredniej odebrane po zaciętym boju ambitnemu Ukraińcowi Andrijowi Kotelnikowi (31-2-1, 13 KO).

Po zdobyciu tronu WBA "Dzieciak" z Boltonu nie zamierzał zwalniać tempa. Pięć miesięcy później zdemolował niezwyciężonego rodaka Kotelnika, mieszkającego na stałe w Nowym Jorku Dimitrija Salitę (30-0-1, 16 KO). W maju 2010 zastopował szalenie niewygodnego Paula Malignaggiego (27-3, 5 KO), a pod koniec roku skradł serca kibiców na całym świecie tocząc niesamowitą dwunastorundową zwycięską wojnę z twardym jak stal Marcosem Maidaną (29-1, 27 KO). 

W roku 2011 słynący z umiejętności wyprowadzania błyskawicznych i niezwykle efektownych kombinacji Amir zamierzał zawiesić poprzeczkę jeszcze wyżej. Rozpoczął spokojnie od kwietniowej wiktorii nad bitnym Irlandczykiem Paulem McCloskeyem (22-0, 12 KO), aby trzy miesiące później wypłynąć na naprawdę głębokie bokserskie wody. W nich od lat świetnie sobie radził utytułowany i doświadczony król dwóch dywizji Amerykanin Zab Judah (41-6, 28 KO).

Noszącego przydomek "Super" czarnoskórego wojownika z Brooklynu chyba żadnemu miłośnikowi boksu przedstawiać nie trzeba. Judah podobnie jak "King" Khan słynął z szybkich rąk, świetnego refleksu i wzorcowej pracy nóg. Znany z precyzyjnych ciosów i gorącej głowy Nowojorczyk nigdy nie unikał wyzwań i rywalizował z praktycznie całą ówczesną czołówką kategorii junior półśredniej i półśredniej, a jeżeli przegrywał to tylko z najlepszymi w biznesie.

Do rywalizacji młodości z doświadczeniem, bo tak można określić pojedynek 24-letniego Amira z 33-letnim Zabem, doszło 23 lipca 2011 roku, na ringu w kasynie Mandalay Bay w Las Vegas. W stawce znalazł się należący do Brytyjczyka pas WBA i dzierżone przez Amerykanina trofeum IBF. Optyczną przewagę warunków fizycznych miał mierzący 174 cm wzrostu Khan, co od razu rzucało się w oczy, gdy obydwaj mistrzowie rozpoczęli zmagania.

Od pierwszej rundy zgodnie z przypuszczeniami legendarnego trenera Emanuela Stewarda, który komentował ten pojedynek dla stacji HBO, przewagę zaczął zyskiwać przybysz z Wielkiej Brytanii. Trenowany przez słynnego Freddiego Roacha "King" Khan nie miał najmniejszych kompleksów w starciu z utytułowanym rywalem i co chwilę kąsał go swoimi piekielnie szybkimi ciosami. Amir był świetnie przygotowany, za co późniejsze zasłużone pochwały zebrał trener przygotowania fizycznego Alex Ariza. Z pewnością doskonałą formę pomógł także Anglikowi wykuć jego etatowy sparing partner, czyli doskonały Manny Pacquiao (62-8-2, 39 KO).

"Dzieciak" z Boltonu był w gazie i chociaż Judah robił, co mógł, z każdą upływającą minutą jego zapał i wiara w końcowe zwycięstwo drastycznie malały. Po przegraniu pierwszej odsłony to samo nastąpiło w drugiej, trzeciej i czwartej. W każdym starciu scenariusz był taki sam, Amir doskakiwał z szybkimi kombinacjami, a w razie zagrożenia klinczował. Przepięknie chodził na nogach i zaskakiwał Zaba pojedynczymi sztychami. Chociaż trenujący Judaha do tego pojedynku i stojący w jego narożniku świetny przed laty czempion, tragicznie zmarły w 2019 roku Pernell Whitaker (40-4-1, 17 KO) robił, co mógł, aby zmobilizować swojego podopiecznego do aktywniejszej postawy, ten schodząc na przerwę przed piątą rundą, był już jednak mocno porozbijany. Czujący chyba coraz większą bezsilność wciąż aktualny mistrz IBF nie wyglądał najlepiej, krwawił z nosa i rozcięć wokół zapuchniętych oczu.

Mimo iż Zab wyraźnie przegrywał, zwyczajnie nie mogąc nadążyć za młodszym przeciwnikiem, ambitnie starał się odgryzać i ciągle liczył na jakiś błąd Amira. Niestety dla niego nic takiego się nie wydarzyło. W piątej i ostatniej odsłonie tej jednostronnej bitwy Brytyjczyk jeszcze podkręcił tempo regularnie demolując swoimi bombami twarz Judaha. W końcu na niespełna pół minuty przed gongiem na przerwę Khan skrócił te męki i znokautował ambitnego Nowojorczyka potężnym prawym hakiem na wątrobę, po którym ten dał się wyliczyć.

Co prawda po ogłoszeniu werdyktu przez sędziego Vica Drakulicha pokonany tłumaczył, że cios był poniżej pasa, a on nie słyszał liczenia, ale powtórki telewizyjne pokazały, że uderzenie trafiło idealnie w punkt i było prawidłowe. W taki oto efektowny sposób jedenaście lat temu "King" Khan zdetronizował "Super" Judaha i przeżywał jedne z najpiękniejszych chwil w ringu.

Późniejsze ringowe losy Amira przypominają wielką sinusoidę, od gorzkich i bolesnych porażek po kolejne zwycięstwa. Ostatnio gościł w ringu w lipcu 2019 roku. Ciekawe co ze „starego” Khana zostało w nim jeszcze do dzisiaj? Odpowiedź poznamy w sobotnią noc.  

WOJCIECH CZUBA

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.