DIAMENTY I KAMIENIE W RĘKAWICACH - JANUSZ STABNO (#5)

Prezentujemy Wam kolejny materiał z cyklu "Diamenty i Kamienie w Rękawicach". Tym razem temat - jak zawsze gorący, czyli werdykty sędziowskie.

WERDYKT SĘDZIOWSKI – IMPERATYW, CZY CHORĄGIEWKA NA WIETRZE?

Czy będą zmieniane werdykty sędziowskie? Zastanawiał się swego czasu na łamach „Boksu” (Nr 5/1977) Adam Ćwikliński. Młodszym sympatykom szlachetnej szermierki na pięści warto przypomnieć, że był to niekwestionowany autorytet w sprawach sędziowskich. Przedstawiciel starej szkoły, w której od osób koordynujących pracę sędziów wymagało się zawsze najwyższego poziomu kompetencji. Podobnie zresztą, jak od samych sędziów.

Swoje rozważania dotyczące kwestii zawartej w zacytowanym na początku niniejszego materiału pytaniu Adam Ćwikliński toczył w kontekście projektu światowych włodarzy pięściarstwa olimpijskiego dotyczącego wprowadzenia do składu oficjeli na najważniejszych imprezach mistrzowskich – światowych i kontynentalnych – tzw. Jury. W założeniach tego pomysłu owo Jury miałoby prawo do zmiany oficjalnego werdyktu sędziowskiego.

Nie trzeba chyba przy tej okazji dodawać, że zarówno możliwość zmiany wyniku walki, jak i konieczność utrzymania w mocy orzeczonego werdyktu mają swoich zagorzałych zwolenników. Ich polemika – i wytaczane przy tej okazji argumenty – mogłyby przypominać naprawdę dynamiczną wymianę ciosów, jaką zdarza się oglądać w ringu. Przy czym trudno rozstrzygać na wstępie, czyja argumentacja okazałaby się zwycięska. W każdym razie – jak pokazuje praktyka – niezależnie od samych rozważań i obowiązujących w tym zakresie regulaminów werdykty na każdym poziomie rywalizacyjnym – w określonych warunkach – są zmieniane.

Zacznijmy od przykładu olimpijskiego. Oto bowiem podczas Igrzysk w Paryżu w 1924 r. w ćwierćfinale wagi średniej spotkali się broniący tytułu Harry Mallin (Wielka Brytania) z zawodnikiem gospodarzy Rogerem Brousee. Po trzech rundach ciekawej walki – w której przewaga Brytyjczyka ani przez moment nie była zagrożona – sędziowie stosunkiem głosów 2:1 opowiedzieli się za Francuzem. Po ogłoszeniu skandalicznego werdyktu Mallin – nie tracąc zimnej krwi – zdjął koszulkę, prezentując swój tors naznaczony licznymi śladami pogryzień. Ich autorem był walczący – jak się okazało – niezwykle zażarcie Brousee. Konsultacja medyczna potwierdziła pochodzenie ran i ich autor został zdyskwalifikowany. Szkoda została naprawiona.

Zupełnie inaczej natomiast przedstawia się kwestia zmiany werdyktu punktowego, jaki zapadł w pojedynku Rafała Jackiewicza z Rico Muellerem (Niemcy) podczas gali w Braunlage, która odbyła się 29.08.2020 r. Zdecydowanym faworytem był Niemiec, który – ku zaskoczeniu organizatorów i swoich opiekunów – nie potrafił wykazać przewagi nad żywiołowo atakującym Polakiem. Dodatkowo jeszcze po walce okazało się, że sędziowie punktowi opowiedzieli się za Jackiewiczem i sensacyjna wiadomość o przegranej niemieckiego faworyta obiegła świat.

Nie mogąc się z tym pogodzić przedstawiciele obozu Muellera – w tym jego manager Charlie Podehl – złożyli odwołanie od werdyktu do nadzorującej galę Bund Deutscher Berufsboxer. Instytucja ta – zdaniem managera Niemca, czyli osoby jak najbardziej zainteresowanej wygraną swojego podopiecznego – miała powołać zespół podobno neutralnych sędziów, którzy orzekli wygraną Muellera. W oparciu o ten rezultat został zmieniony także oficjalny werdykt pojedynku na zwycięstwo zawodnika pokonanego. Chociaż – co trzeba podkreślić – nie było żadnej formalnej przesłanki, aby tak się stało. Po co więc przy tej walce byli oficjalni sędziowie? Trudno powiedzieć. Na pewno jednak – jak pokazuje ten konkretny przykład – weryfikacja werdyktu nie zawsze oznacza naprawienie krzywdy. A wręcz przeciwnie – może właśnie krzywdę czynić.

Kolejny przypadek zmiany werdyktu – o którym bezwzględnie warto wspomnieć – miał miejsce podczas finałów mistrzostw świata, które w 1999 r. rozegrano w Houston (USA). W walce decydującej o pierwszeństwie w wadze półśredniej pomiędzy Timurem Gajdałowem (Rosja), a Juanem Hernandezem (Kuba) sędziowie – wbrew oczywistym wydarzeniom na ringu – stosunkiem punktów 5:3 (punktowanie komputerowe) „wystukali” wygraną Rosjanina, co było – mówiąc wprost – werdyktem skandalicznym. Natychmiast też po zakończeniu tej walki powołano specjalne jury, które po 5 godzinach obrad zmieniło wynik walki na 5:0 dla Hernandeza. W tzw. międzyczasie oburzeni werdyktem trener Kubańczyków Alcides Sagarra – wraz z kierownikiem ekipy – mieli się konsultować telefonicznie z Fidelem Castro. El Comandante osobiście ponoć zadecydował o wycofaniu z finałów pozostałych zawodników z „Gorącej Wyspy”.

Całość sprawy ma jednak jeszcze jeden wymiar, który w dużym stopniu komplikuje klarowność tego zagadnienia. Mianowicie w obowiązujących w tym czasie zapisach regulaminowych AIBA nie było ani jednego przepisu, który by zezwalał na zmianę raz ogłoszonego wyniku walki. A zatem dokonana zmiana werdyktu – choć naprawiała krzywdę – zapadła w sposób nieuprawniony. Stając się przy okazji także niebezpiecznym precedensem do wszelkich – mniej lub bardziej uzasadnionych – prób zmiany werdyktu na przyszłość.

Innym przykładem – o którym wypada wspomnieć – był pamiętny dla Polski ćwierćfinał mistrzostw Europy juniorów w wadze do 64 kg, które w 2003 roku rozgrywane były w Warszawie. W pojedynku tym spotkali się Grzegorz Proksa (Polska) oraz Merdżitihin Jusejnow (Bułgaria). Od samego Polak przejął inicjatywę, którą utrzymywał do końca tego pojedynku, fundując swojemu rywalowi 2 nokdauny. Dodatkowo arbiter ringowy udzielił Bułgarowi 2 ostrzeżeń za nieczystą walkę. Ale w ostatniej rundzie odebrał także punkty Polakowi, udzielając mu ostrzeżenia. Choć nie bardzo wiadomo za co. Po ostatnim gongu – biorąc pod uwagę przebieg całej walki – w polskim obozie spokojnie oczekiwano na werdykt. Jednak podczas jego ogłaszania, ku zaskoczeniu chyba wszystkich obecnych na Torwarze, okazało się, że 37:35 wygrał Jusejnow. Polska ekipa złożyła oficjalny protest. Podczas jego rozpatrywania ustalono, że werdykt zapadł stosunkiem głosów 3:2 i że poza dużymi punktami korzystnymi – 37:35 – dla Bułgara w tzw. małych punktach lepszy był Polak (123:111). W oparciu o analizę video z zapisu tej walki jury uznało także, że udzielając naszemu reprezentantowi ostrzeżenia sędzia ringowy popełnił błąd, gdyż nie było podstaw ku temu. Odjęto więc Bułgarowi 2 duże punkty, co zweryfikowało wynika walki na 35:35. W tej sytuacji – zgodnie z obowiązującym regulaminem – decydujące okazały się małe punkty, które korzystniejsze były dla Grzegorza Proksy. Tym samym werdykt został zmieniony i Polak awansował do strefy medalowej, zdobywając ostatecznie tytuł wicemistrzowski.

Omówione powyżej przykłady dotyczyły wyłącznie zmiany werdyktu punktowego. Okazuje się jednak, że również decyzja sędziego ringowego – związana ze wstrzymaniem rywalizacji, jako następstwem niezdolności jednego z  walczących do jej kontynuacji – także może zostać zmieniona.

Właśnie do tego rodzaju zdarzenia doszło 15.10.2011 r. podczas gali boksu zawodowego na ringu w Staples Center w Los Angeles. W pojedynku o mistrzostwo świata w wadze półciężkiej w wersji WBC oraz pas „The Ring” zmierzyli się Bernard Hopkins oraz Chad Dawson. Po pierwszej – badawczej – rundzie, w której trudno by było wskazać dominatora. W następnej Dawson – podczas akcji przy linach – wykonał technikę zdecydowanie bardziej zapaśniczą, niż pięściarską, rzucając  Hopkinsa na deski. Podczas upadku „The Executioner” (przydomek Hopkinsa – przyp. aut.) doznał kontuzji barku, która eliminowała go z dalszego udziału w walce. Prowadzący tę walkę w ringu Pat Russel ogłosił wygraną Dawsona przez techniczny nokaut w 2 rundzie. Zaraz potem obóz Hopkinsa złożył protest wskazując, że akcja kończąca walkę była nieprawidłowa.

Pięć dni później WBC ogłosiła, że akcja Dawsona była intencjonalnym faulem komunikując zmianę werdyktu na techniczny remis.

Dopiero decyzja Komisji Atletycznej Stanu Kalifornia z dnia 13.12.2011 r. uchyliła skutecznie decyzję sędziego Dawsona, uznając walkę za nieodbytą. W ten sposób tytuł mistrzowski powrócił do Hopkinsa.

I wreszcie przysłowiowa wisienka na torcie, czyli zmiana werdyktu, która – w sensie formalnym – zmianą werdyktu nie jest. Chociaż po oficjalnym ogłoszeniu przez spikera nazwiska zwycięzcy wygrana – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – przechodzi do rąk zawodnika uznanego za pokonanego.

Być może – ktoś by zapytał – czy coś takiego w ogóle jest możliwe? Niestety – jak pokazuje praktyka – jest to nie tylko możliwe, ale zdarza się podczas zawodów na naszym, krajowym ringu. I co gorsza, zdarza się na zawodach rangi mistrzostw Polski.

Pierwsza tego typu wpadka, która – jak pisał Aleksander Reksza („Boks” Nr 5/1973) – nie była wcześniej notowana w polskim boksie miała miejsce podczas finałów naszego rodzimego championatu w Łodzi w 1973r. W walce o złoto w wadze lekkiej spotkali się wówczas Ryszard Tomczyk (BKS Bolesławiec) z Jackiem Wąsowiczem („Gwardia” Wrocław). Po zakończonej walce ogłoszono zwycięstwo R. Tomczyka stosunkiem głosów 3:2. Już po dekoracji – w kuluarach – podczas rozmowy rozmowy sędziów na temat tego pojedynku rozmówcy doszli do wniosku, że faktycznym zwycięzcą powinien zostać jednak J. Wąsowicz. Temat zgłoszono sędziemu głównemu i po ponownym podliczeniu zapisów w kartach punktowych potwierdzono, że doszło do pomyłki. Pomyłki, jaka z całą mocą obarcza konto sędziego głównego zawodów, który przed podaniem do spikera informacji o werdykcie powinien upewnić się, że informacja jaką przekazuje jest zgodna z zapisem na kartach.

Sam werdykt został zweryfikowany i tytuł mistrzowski przeszedł do rąk Jacka Wąsowicza. Oczywiście trudno wnosić jakiekolwiek pretensje do zawodników. W końcu oni boksują, a ich wysiłek ocenia ktoś inny. W każdym razie właśnie zawodników najbardziej ta pomyłka dotknęła, pozostawiając niesmak.

Mając na względzie fakt, że wydarzenie to w dziejach polskiego boksu jest historią dość odległą można by potraktować je jako przykład – pomocny podczas szkolenia sędziów – jak nie należy wypełniać obowiązków sędziego głównego na zawodach, czyli jakich błędów bezwzględnie należy unikać.

Niestety, podczas rozgrywanych w latach 2018 i 2019 młodzieżowych mistrzostwach Polski mężczyzn niezbyt chlubna seria pomyłek oficjeli sędziowskich ponownie stała się faktem. Stawiając pod znakiem zapytania jeżeli nie kompetencje, to przynajmniej umiejętność liczenia. Oto bowiem podczas XVI Młodzieżowych Mistrzostw Polski rozegranych w 2018 r. w Sulejowie bardzo zaciętą i wyrównaną walkę w wadze superciężkiej stoczyli Damian Wiśniewski („Zagłębie” Konin) i Damian Knyba (BSB „Astoria” Bydgoszcz). Był to ostatni pojedynek w wieczornej serii półfinałów. Po jego zakończeniu sędzia główny przekazał spikerowi informację, że stosunkiem głosów 3:2 zwyciężył Damian Wiśniewski. Po ogłoszeniu tego wyniku uczestnicy mistrzostw opuścili miejsce rozgrywania zawodów. I tak jak w przypadku finału MP w wadze lekkiej z 1973 r. – tak i teraz – w rozmowach kuluarowych sędziów wracających do miejsca zakwaterowania, skonstatowano, że zwycięzcą powinien zostać zawodnik uznany za pokonanego. Ponownie podliczono karty sędziowskie i stwierdzono, że spikerowi przekazano błędną informację, co spowodowało ogłoszenie werdyktu niezgodnego z faktycznie dokonanymi zapisami na kartach.

Werdykt został zweryfikowany, ale czy szkoda została naprawiona? Otóż nie – tego błędu po prostu nie wolno było popełnić. Walka była zacięta, a sam werdykt nie był jednogłośny. Dlatego nad podliczeniem kart należało się pochylić naprawdę rzetelnie, tak aby wykluczyć możliwość popełnienia tak poważnej pomyłki, której konsekwencje skupiły się nie na jej autorze, tylko na zawodnikach.

Rok później – także podczas młodzieżowych mistrzostw Polski – analogiczna sytuacja wydarzyła się w finale wagi do 64 kg. W pojedynku tym boksowali Karol Łapawa („Sporty Walki” Gostyń) oraz Łukasz Zyguła („Sako” Gdańsk). Walka była zacięta, a werdykt także nie był jednogłośny. Po ostatnim gongu – po chwili nerwowego w takich przypadkach oczekiwania – oficjel, pełniący w obowiązki sędziego głównego ogłosił – jako spiker – że stosunkiem głosów 4:1 zwyciężył zawodnik z narożnika czerwonego Karol Łapawa. Po chwili jednak ten sam prowadzący – po przeproszeniu – sprostował swój wcześniejszy komunikat informując, że stosunkiem głosów 4:1 zwyciężył zawodnik z narożnika niebieskiego Łukasz Zyguła. Zatem – jak przed rokiem w Sulejowie – werdykt został zweryfikowany, ale krzywda, jaką wyrządzono, nie została naprawiona. Jak bowiem wytłumaczyć zawodnikowi, że mistrzostwo Polski – które przyznano mu kilkanaście sekund wcześniej oficjalnym komunikatem – nie należy do niego. Ten błąd także nie powinien się był wydarzyć.

Gdybym przy tej okazji chciał być złośliwy zapytałbym, czy sędziom głównym obok niedomagań kompetencyjnych związanych z liczeniem doskwiera także problem rozpoznawalności kolorów?

Uznajmy jednak, że nie chcę być złośliwy i tego pytania nie było. Problem jednak jest poważny i musi być  w należyty sposób rozwiązany, bo krzywdząc naszych zawodników, krzywdzi się także polski boks.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.