OCZY NA OLIMP (2): ZAWARTOŚĆ BOKSU W BOKSIE

Parafraza tytułu filmu Barei wydała mi się dobrym tytułem do tego, by podjąć ważną kwestię przełożenia boksu olimpijskiego na zawodowy i odwrotnie.

Kilka dni temu popełniłem tweeta, który był spontaniczną sugestią na bazie opinii kadrowiczek boksu olimpijskiego. Panie bez żadnej złośliwości czy niechęci chciałyby sprawdzić się ze swoimi bardziej rozpoznawalnymi koleżankami i tylko tyle. Co ciekawe, spotkało się to z różną reakcją, w większości negatywną, co oczywiście jestem w stanie zrozumieć, ale argumenty, że twarde rękawice mogłyby amatorkom zrobić krzywdę, wydały mi się absurdalne. Nie podobał mi się również dość niegrzeczny argument, że nikt nie broni im przejść na zawodowstwo i dlaczego tego nie robią? Pamiętajmy, że czysto sportowo są w takim miejscu, że zwyczajnie tego nie potrzebują.

Spróbujmy jednak odwrócić sytuację, co nie będzie trudne, i przypomnijmy sobie historię sprzed niespełna pięciu lat, kiedy Tomasz Babiloński sugerował, że Kamil Szeremeta powinien brać udział w kwalifikacjach olimpijskich do Rio zamiast Mateusza Tryca.

Wtedy znalazł się tłum potakiwaczy chwalących ten, jak się wtedy wydawało, "wspaniały" pomysł, a z drugiej strony padały argumenty, że Szeremeta miał swój czas w boksie olimpijskim i po prostu go nie wykorzystał. Jak nie trudno zauważyć, argumenty po obu stronach są niemal te same, różnica tkwi jednak w ocenie sytuacji.

Gdzie więc jest klucz?

Moim zdaniem tkwi on w ogólnym postrzeganiu obu odmian i stawianiu wyżej boksu zawodowego nad olimpijski, koncentrując się wyłącznie na strukturach i medialności, co niejednokrotnie zakrzywia obraz. Poziom sportowy obroni się zawsze, jedyną niewiadomą może być kondycja i odporność na ciosy.

Listy startowe igrzysk olimpijskich od czasów powojennych do dziś naszpikowane są przyszłymi gwiazdami boksu, ale i całego sportu. Daleki jestem jednocześnie od powrotu do jakiejś pojedynczej walki z amatorstwa, bo tutaj chyba najbardziej jaskrawym przykładem mogłoby być stwierdzenie, że skoro kiedyś Wawrzyczek (o którego istnieniu już pewnie wielu zapomniało) wygrał z młodym i stosunkowo lekkim Usykiem, to miałoby to przełożenie na dzisiejsze realia. Takich skrajnych przykładów jest wiele.

Pamiętajmy jednak o tym, że ogół doświadczenia z boksu olimpijskiego zawsze procentuje w zawodowym, wyjątkiem są chyba tylko Latynosi. Oni bardzo często przygodę z boksem zaczynają w młodym wieku i od samego początku ukierunkowani są na trening pod boks zawodowy, co nie zmienia faktu, że gdyby taki Canelo byłby pięściarzem amatorskim, to z dużym prawdopodobieństwem równie wiele by osiągnął na igrzyskach. Pamiętajmy jednak, że mimo wielu różnic rzemiosło jest to samo i nie jest też tak, że prawdziwe niebezpieczeństwo i profesjonalizm pojawiają się dopiero wtedy, gdy boksuje się zawodowo. Sam moment związania się z jakimś promotorem, fajne i ciekawe historie o podjęciu współpracy z najlepszymi trenerami, czy setki miłych słów od otoczenia, sprawiają, że z zawodnika anonimowego, po trzech wywiadach, jednym podpisie i kilku wstawkach na instagramie, ten sam chłopak staje się wielkim prospektem. A przecież ten sam pięściarz jeszcze miesiąc wcześniej był praktycznie anonimowy.

Dlatego niesprawiedliwe jest mówienie o tym, że pięściarki boksu olimpijskiego chciałyby wypłynąć na popularności zawodniczek zawodowych. Po pierwsze, to o jakiej popularności tutaj mówimy? Bo zakładam, że wyłącznie dla wąskiego grona (wyjątkiem jest pewnie Ewa Brodnicka). Po drugie myślą wyłącznie o sprawdzeniu sportowym ze swoimi koleżankami i nic poza tym. I w końcu po trzecie, jest to tylko pomysł, który nie ma prawie żadnych szans na realizację.

Prawdziwy kibic zawsze doceni jakość sportu i tak samo piękne są obie odmiany boksu, jeśli tylko ktoś chce się tym pięknem delektować, bo tematy zastępcze (zwłaszcza w realiach polskich) znajdą się zawsze.

I mógłbym oczywiście skupiać się na promotorach, prezesach, działaczach, sędziach, dziennikarzach, delegatach, oficjelach, sponsorach, burmistrzach, radnych, sołtysach i leśniczych, ale wolę skupiać się w większości na czystym sporcie.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Hugo
Data: 30-10-2020 09:44:55 
Jako stary dziadyga pamiętam czasy, kiedy boks amatorski różnił się od zawodowego znacznie mniej, niż obecnie. Na wielkich imprezach (MŚ, ME, olimpiada) odsetek walk rozstrzygniętych przed czasem wynosił ok. 25-30%, a na niższym poziomie (np. polska liga bokserska) jeszcze więcej i nie odbiegał zbytnio od boksu zawodowego. Ten odsetek zmniejszył się istotnie po wprowadzeniu kasków, ale prawdziwą rewolucje spowodował dopiero nowy typ rękawic, nie tylko większych, ale i skonstruowanych tak, aby uniemożliwić bokserowi pełne zwinięcie dłoni w pięść. Wskutek tego w boksie olimpijskim bardzo spadło znaczenie siły ciosu i odporności na ciosu. Oceniam, że obecnie jedynie ok. 5-10% walk amatorskich kończy się przed czasem (z czego ponad połowę stanowią wątpliwe poddania na stojąco).

W tej chwili postrzegam boks zawodowy i olimpijski jako dwie pokrewne, ale różne dyscypliny sportu, tak jak np. kolarstwo torowe i szosowe. Torowca można przerobić na szosowca (i na odwrót), ale nie zawsze z dobrym skutkiem. Podobnie jest z bokserami. Jednym bardziej pasuje boks olimpijski, a innym zawodowy, przy czym wstęp w postaci boksu amatorskiego (jako bardziej opartego na technice) jest bardzo przydatny dla przyszłych zawodowców. Nie można jednak mówić o wyższości jednego rodzaju boksu nad drugim. Przed olimpiadą w Rio panowały obawy, że jeśli dopuści się tam zawodowców, to "pozabijają" amatorów. Tymczasem zawodowcy w turnieju olimpijskim (i w eliminacjach do niego) dostali od amatorów łomot i jedynie Matthieu Bauderlique wywalczył brązowy medal w półciężkiej.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.