MERCER WSPOMINA WALKĘ Z COOPEREM: 12 RUND CZYSTEGO PIEKŁA

Były mistrz świata wagi ciężkiej, Ray Mercer poświęcił dłuższą chwilę, by powspominać swojego przyjaciela i rywala, zmarłego kilka dni temu Berta Coopera, jednego z najbardziej widowiskowych i najmocniej bijących zawodników lat 90. XX wieku. Warto poświęcić mu dziś wieczorem uwagę, przypomnieć sobie walkę z Mercerem i zastanowić się, jak wyglądałby w ringu wolny od narkotyków Bert.

ZMARŁ ''SMOKIN'' BERT COOPER >>>

- Bert był moim przyjacielem. Nigdy nie rozmawialiśmy o naszej walce. Znaliśmy się znakomicie, sparowaliśmy ze sobą przez lata. To właśnie sprawiło, że walka była tak trudna. Do końca jednak pozostaliśmy przyjaciółmi. Jeśli chodzi o samą walkę, to chciałem go wcześnie znokautować, choć wiedziałem, jak jest twardy. Nie spodziewałem się natomiast, że wstanie na czas po nokdaunie. To był jednak prawdziwy twardziel (śmiech). Odpowiadałem trzema ciosami na jeden jego cios, nigdy dotąd nie zadawałem tylu uderzeń. Byłem naprawdę zmęczony, odwodniony i wciąż połykałem krew. Rozwalił mi wargę w pierwszej rundzie w ten sposób, że potrzebowałem potem osiemnastu szwów. Poszły mi również naczynia krwionośne w szczęce. Później mówili, że wyglądam jak Dizzy Gillespie (legendarny muzyk jazzowy - przyp.red.), kiedy grał na swojej trąbce i nadymał policzki - mówi Mercer.

ZE WSPOMNIEŃ STAREGO MISTRZA: RAY MERCER >>>

- Miał niewątpliwie konkretną moc w pięści. Nie zranił mnie, ale czułem jego ciosy. Robił prawdziwy dym tymi swoimi sierpami. On i Oliver McCall to byli najtwardsi ludzie, z jakimi sparowałem. Po walce z Bertem leżeliśmy w tym samym szpitalnym pokoju. Nie mieliśmy siły mówić. Chcieliśmy po prostu przeżyć. Kiedy wróciłem do domu, czułem się tak źle, że musiałem wrócić do szpitala na dwa dni. Podłączyli mnie do kroplówki. Nie chciałem rewanżu, przeszedłem przez piekło - dodaje ''Bezlitosny''.

- Myślę, że dwa miesiące później, w walce z Riddickiem, Cooper nie był naprawdę zmotywowany. On był chimerycznym zawodnikiem. Ja dobrze odpocząłem przed swoim kolejnym pojedynkiem (wygraną przez nokaut w walce o tytuł WBO z Francesco Damianim w styczniu 1991 roku). Bert poszedł w alkohol i narkotyki. To mu wiele zabrało. Ale nawet wtedy, gdy przyszedł schyłek, Bert był zdolny do rozpętania piekła w każdej walce. Wyobraźcie sobie Berta Coopera wolnego od narkotyków! Pokonałby większość z nas i na pewno byłby mistrzem świata. Jego walka z Tysonem mogłaby być kolejnym pojedynkiem roku. Kto wie, co by się stało. Bert Cooper nikomu się nie kłaniał... Najwięcej znaczy dla mnie walka z Damianim, na drugim miejscu jest starcie z Lennoxem Lewisem, które wygrałem (Mercer przegrał w 1996 roku z Brytyjczykiem stosunkiem głosów dwa do remisu - przyp.red.), na trzecim wojna z Tommym Morrisonem. Ale nikt nie dał mi tak ciężkiej walki jak Bert Cooper. Niech go Bóg błogosławi. To był ''Thriller w Manili'' w stylu lat dziewięćdziesiątych. Dwanaście rund czystego piekła - podsumowuje Ray i smutno się uśmiecha.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Ernesto
Data: 16-05-2019 15:13:15 
Lata 90te gdzie rekordy nie walczyły, a wychodząc do "journeymana" walczyłeś z kimś kto mógł być na poziomie mistrzów świata. Dzisiaj takim zawodnikom ze słabszymi rekordami nie daje się szans - przekręca się ich na punkty albo nie bierze walk z nimi. Taka siła pieniądza.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.