ŻAŁUJE, ŻE WYBRAŁA BOKS, DŹGNĘŁA BYŁEGO NOŻEM. OTO SYLWIA KUSIAK

W lipcu 2015 roku dowiedziała się, że chłopak ją zdradza, a potem w wyniku szamotaniny dźgnęła go nożem. Z perspektywy czasu otwarcie żałuje, że wybrała pięściarstwo. Uważa, że obecny prezes Polskiego Związku Bokserskiego jej nienawidzi. Jedna z najlepszych polskich zawodniczek w historii - Sylwia Kusiak, w jedynej takiej rozmowie, opowiedziała nam o swoim barwnym życiu, które już teraz mogłoby trafić na ekrany kin, ale póki co zostanie przedstawione w formie filmu dokumentalnego na "kablówce".

Marcin Olkiewicz: Kiedy wczoraj dogadywaliśmy szczegóły tego spotkania, zaproponowałaś, że mnie na nie podrzucisz. Przyjechałaś tym słynnym samochodem za pół miliona złotych?
Sylwia Kusiak: Nie, przyjechałam nowym Nissanem Quashqai, którym obecnie jeżdżę. Jest znacznie wygodniejszy niż Corvetta. Ona nie jest moja, tylko partnera, z którym się spotykam. To zresztą samochód wyłącznie na sezon. Zimą zdecydowanie lepiej sprawdza się auto terenowe.

- Największe portale internetowe informowały, że dostałaś Corvettę na urodziny.
- Nie była przepisana na mnie prawnie. Jeździłam nią, ale nigdy nie byłam posiadaczem na papierze. Media szybko podłapały temat, żeby zrobić sensację. No i się udało, bo większość ludzi uwierzyła, że ktoś mi zasponsorował samochód.

Foto: Sylwia i słynny samochód za pół miliona złotych.

- Motoryzacja to pomijając boks twoja największa pasja. Masz jeszcze jakieś inne?
- To prawda, bardzo lubię jeździć samochodem. Gdy ostatnio byłam w Berlinie na zakupach, zatrzymała mnie policja. Na szczęście znam niemiecki, dzięki temu udało mi się załagodzić sprawę i wróciłam bez mandatu. Poza tym kocham spędzać czas z rodziną, jestem dumną matką chrzestną malutkiej Wiktorii, z którą uwielbiam się bawić. Do tego dochodzą jeszcze studia, ale na nie akurat muszę chodzić, bo chcę mieć tytuł magistra. Mam wielu znajomych, generalnie moje życie to ciągłe spotkania z bliskimi.

- Jak to się stało, że postawiłaś na boks? Pięściarstwo uchodzi raczej za mało damskie zajęcie.
- Gdybym trzynaście lat temu miała ten rozum co mam teraz, nigdy nie zdecydowałabym się na boks. Mimo dosyć barwnej kariery. Pięściarstwo jest sportem bardzo brutalnym, wiele razy zostawiłam na ringu dużo krwi oraz zdrowia, którego nikt mi nigdy nie zwróci. Z perspektywy czasu myślę, że to wszystko nie było tego warte. W jakiś sposób jestem wdzięczna losowi, że poznałam tylu wartościowych ludzi na swojej drodze, że zwiedziłam trochę świata, jednak gdybym miała wybierać dzisiaj, to zostałabym przy judo, które trenowałam jeszcze przed boksem. Żałuję tego wyboru.

- Może jeszcze nie wszystko stracone?
- Jestem już za stara, mam dwadzieścia osiem lat. W sporcie zostały mi jakieś cztery lata, potem podziękuję. Chciałabym założyć urodzinę, ustatkować się. Moment, w którym zawieszę rękawice na kołku jest coraz bliżej.

- Pamiętasz swój pierwszy dzień na bokserskiej sali?
- Tak, pierwszy trening pamiętam bardzo dobrze. Przyszłam do Józefa Warchoła z myślą, że idę na kickboxing. To było jeszcze w Koszalinie, miałam wtedy piętnaście lat. Byłam jedyną dziewczyną na sali, nie wiedziałam co mnie czeka. Spodobało mi się, bo trener Warchoł nie wrzucił mnie od razu na ring, tylko stopniowo uczył pozycji bokserskiej, kroku bokserskiego. Dzięki temu się szybko nie zniechęciłam. Odpowiadała mi też atmosfera, która panowała na sali. Dyscyplina i cisza. Teraz na przykład trenuję w Skorpionie Szczecin, a podczas treningów często "puszczana" jest muzyka. U Józka Warchoła było to nie do pomyślenia.

- A czy pamiętasz swój pierwszy, znaczący sukces? Zdaje się, że to 2009 rok i złoty medal mistrzostw Polski seniorek.
- Wcześniej też miałam różne sukcesy. Swoją pierwszą walkę stoczyłam pół roku od rozpoczęcia treningów, wygrałam wtedy przed czasem w drugiej rundzie z aktualną wicemistrzynią kraju. Złoty medal mistrzostw Polski juniorek zdobyłam dopiero za trzecim podejściem, wcześniej za każdym razem odpadałam z tego turnieju już w pierwszej fazie. Cieszę się jednak, że to mnie nie zniechęciło, bo po zdobyciu złota, szybko przyszły kolejne sukcesy. A jak już weszłam w ten boks, to chciałam to robić na sto procent.

- No właśnie. Gdy Twoja kariera nabierała właściwego rozpędu, zawiesiłaś ją na trzy lata. Dlaczego?
- Znowu w moim życiu pojawił się mężczyzna. Za każdym razem było tak, że gdy tylko się zakochiwałam, boks schodził na drugi plan. W 2011 roku związałam się z chłopakiem. Żyło się nam naprawdę fajnie, szybko się wzbogaciliśmy. Otworzyliśmy swój sklep, zaczęło nam się wszystko doskonale układać. Miałam dużo pieniędzy, więc pomyślałam, że boks nie jest mi do niczego potrzebny. Chłopak też cały czas naciskał, bym dała sobie z tym wszystkim spokój. No i dałam. Mimo to trener ciągle prosił, żebym jeździła na kolejne mistrzostwa Polski, a ja czasem pozwalałam mu się do tego przekonać. Zdarzało się tak, że przyjeżdżałam na turniej kompletnie bez treningu i zdobywałam na nim złoty medal. Ważąc sto osiem kilogramów, co w ogóle jest jakimś ewenementem. Kiedy odpuściłam boks, strasznie się zapuściłam. Wszędzie dojeżdżałam samochodem, brakowało mi ruchu. Cieszę się, że mam ten etap za sobą, że wróciłam do sportu.

Foto: Chrześnica Wiktoria jest jej oczkiem w głowie.

- Wspomniałaś, że w pewnym momencie ważyłaś sto osiem kilogramów. Odwróciło się wtedy od ciebie wielu znajomych. To musiał być trudny okres.
- Pamiętam taki moment, w którym jeden z kolegów rzekł do mnie - Sylwia, kiedyś byłaś taką mistrzynią, gwiazdą. A teraz? Ważysz sto osiem kilogramów i nikt o tobie nie pamięta. Jestem bardzo ambitną osobą, zmotywowało mnie to do powrotu. Wznowiłam treningi, schudłam, a w 2016 roku po raz drugi zdobyłam tytuł wicemistrzyni Europy. To był rzeczywiście trudny okres. Wprawdzie miałam pieniądze, ale znajomi ze względu na mój wygląd, moje lenistwo, odsuwali się ode mnie. Zawsze była za to przy mnie rodzina, która jest dla mnie wszystkim. Na każde święta robię bliskim jak największe prezenty, bo jestem wdzięczna za wsparcie, którego udzielili mi w trudnym momencie. Po powrocie, kiedy znowu zaczęłam odnosić sukcesy, pojawiać się w telewizji, ludzie ponownie do mnie garnęli. To pokazuje, jacy są fałszywi. Kiedy masz pieniądze, dobrze wyglądasz, jesteś sławny, to do ciebie lgną, ale kiedy dzieje ci się krzywda, zostają nieliczni. Cieszę się, że życie pokazało, kogo naprawdę mogę nazywać przyjacielem, a kogo nie.

- Mike Tyson wspominał, że gdy był na szczycie miał wokół siebie wielu "przyjaciół", ale kiedy znalazł się na dnie, wszyscy się od niego odwrócili. Pozostał sam. Ty miałaś okazję na własnej skórze się przekonać, że ludzie naprawdę w ten sposób działają.
- Tak, dokładnie. To widać nawet po głupich "lajkach" na portalach społecznościowych. Kiedy ważyłam sto osiem kilogramów, to było ich po kilkanaście - teraz mogę liczyć je w setkach, a nawet tysiącach. To też pokazuje charakter ludzi - kiedy jesteś na szczycie chcą uszczknąć trochę twojej sławy, wielu z nich tylko dlatego się do ciebie uśmiecha.

Jak dużo czasu po tej trzyletniej przerwie zajął ci powrót do optymalnej dyspozycji? Trenowałaś według jakiegoś planu? Jedynym bodźcem do działania były słowa wypowiedziane przez kolegę?
- Nie. Do tej pory nie chciałam o tym mówić, żeby nie robić z siebie ofiary losu. Kiedy ważyłam sto osiem kilogramów, to był lipiec 2015 roku, dowiedziałam się, że mój chłopak mnie zdradza. Byliśmy już wtedy cztery i pół roku w związku. Weszłam akurat do naszego sportowego sklepu, a on przez drugi telefon rozmawiał ze swoją kochanką. Doszło do szarpaniny. Zagroził, że jeśli odejdę, to mnie zabije. Przyłożył mi nóż do gardła, wyniknęła ogromna awantura. W końcu mu się wyrwałam i w amoku to ja dźgnęłam go nożem, tuż nad serce. Natychmiast zadzwoniłam po karetkę, z automatu przyjechała też policja. Lekarz stwierdził, że gdybym trafiła pół centymetra niżej, nie byłoby co ratować. Powiedziałam przesłuchującym mnie funkcjonariuszom, że nic nie pamiętam, mimo że wcześniej oznajmiłam przez telefon, że dźgnęłam chłopaka nożem. Policjanci zapytali więc o przebieg zdarzeń mojego byłego, a on odparł, że skaleczył się sam. Na tym sprawa się skończyła. To był właściwie taki przełom.

- Poczułaś, że musisz zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni?
- Właśnie. Później zobaczyłam tę jego kochankę - z tego co wiem teraz jest w ciąży, mieszka w Warszawie i pracuje jako instruktorka fitness. Potem jeszcze się dowiedziałam, że mój były przez cały okres naszego związku jeździł na prostytutki, to był ogromny szok. Oczywiście się rozstaliśmy, ja zrzuciłam kilka kilogramów, ale nie od razu byłam gotowa, by wrócić na salę. Początkowo trenowałam sama. W taki sposób, jakiego nauczył mnie kiedyś Józef Warchoł. Chodziłam też na siłownię, sporo biegałam. Wróciłam do klubu dopiero, gdy byłam zadowolna ze swojej dyspozycji. Trenerzy byli w pozytywnym szoku. Bałam się, że po tym wszystkim nie będę mile widzana, ale przyjęli mnie bardzo ciepło.

- Po powrocie do gry szybko wywalczyłaś srebro mistrzostw Europy. Nie miałabyś jednak szansy na ten sukces, gdybyś za wyjazd na turniej w całości nie zapłaciła sobie sama. To pokazuje, że pięściarze amatorscy kompletnie nie mają dziś wsparcia ze strony związku.
- No nie mają. Boks przeżywa kryzys. Wiem, że jakieś tam pieniądze dostają wagi olimpijskie u kobiet, ale reszta to jest bo jest. Gdy pytamy o jakieś pieniądze, to zawsze słyszymy, byśmy załatwiały sobie wszystko u siebie w mieście. U nas w Szczecinie na przykład stypendium jest przyznawane tylko do dwudziestego trzeciego roku życia. Tomasz Resól, bardzo utalentowany chłopak, odszedł z boksu bo nie miał za co żyć. Takich przykładów jest mnóstwo. Niestety, trzeba sobie radzić różnymi sposobami.

- Uważasz, że nie jesteś w strukturach związku traktowana sprawiedliwie. Dlaczego?
- Przez to, że prezesem jest Leszek Piotrowski wiecznie mam rzucane kłody pod nogi. Wiem, że tak będzie aż do momentu, w którym przestanie pełnić tę funkcję. Do tej pory będę blokowana na wszelkie zgrupowania i wyjazdy. We wrześniu prezes powołał mnie na mistrzostwa Śląska, na których pierwszą walkę wygrałam przed czasem już w pierwszej rundzie. Drugi pojedynek stoczyłam zaś z reprezentanką Kazachstanu, numerem jeden na świecie w rankingu. Przegrałam to starcie, zaprezentowałam się słabo, bo ta rywalka była bardzo niewygodna. Wpadała głową i ciągle się na mnie wieszała. Trener kadry Karolina Michalczuk miała potem o ten pojedynek do mnie pretensje - Sylwia, przegrałaś z Kazaszką, a ona wcale nie była w rewelacyjnej formie. To ciekawe, bo potem wygrała cały turniej. Po tym pojedynku oznajmiono mi, że nie będę brana pod uwagę na obóz przygotowujący do mistrzostw świata. Zaproponowałam zatem, że wezmę w nim udział za własne pieniądze, mimo że to koszt rzędu piętnastu tysięcy złotych. Prezes nie wyraził na to zgody. To pokazuje, jak bardzo on mnie nienawidzi. Nie interesuje go dobro polskiego boksu, patrzy tylko na swoje prywatne sympatie.

- Kiedy doświadczasz takich historii, nie myślisz sobie żeby porzucić boks raz na zawsze? Nie masz wrażenia, że szkoda twojego czasu i energii?
- Niby tak, zwłaszcza że ja nie mam z tego pieniędzy. Ponadto teraz studiuję, robię jakieś tam swoje biznesy... No ale ja nigdy nie patrzyłam na boks przez pryzmat finansowy, chciałam po prostu spełniać się sportowo, realizować swoje ambicje. Mimo wszystko lubię tę dyscyplinę. Wiem, że jest brutalna, zabiera dużo zdrowia, urody, ale dzięki niej mogę spełniać siebie. Dzięki niej mogę czuć, że ktoś mnie w jakimś stopniu podziwia, winszuje. W Koszalinie chłopcy na treningach mają do mnie mnóstwo szacunku, cieszą się, że z nimi trenuję. Często mam okazję sparować z dużo cięższymi od siebie mężczyznami, którzy nie szczędzą mi komplementów. - Wow, Sylwia. Jesteś niemożliwa! To bardzo miłe uczucie.

Foto: Kusiak wraz ze sztabem trenerskim.

- Na boksie nie zarabiasz, ale jak twierdzisz masz swoje biznesy, dzięki którym nie musisz się martwić o finanse. Możesz powiedzieć o nich coś więcej?
- No właśnie nie mogę. Niebawem ruszają zdjęcia do filmu dokumentalnego o mnie, jego reżyserka zadawała mi to samo pytanie, ale naprawdę nie mogę niczego zdradzić. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że chodzi o jakieś narkotyki albo coś. (śmiech) Po prostu to nie jest coś, czym mogłabym się chwalić, by nie robić sobie konkurencji. Powiem tak: jest to związane z zagranicą, dużo jeżdżę do Niemiec. Coś taniej kupuję, drożej sprzedaję.

- Wspomniałaś o filmie dokumentalnym, który ma się ukazać już niebawem i będzie dotyczył ciebie.
- Tak, lada dzień ruszą zdjęcia do filmu. Będą trwały od trzech do sześciu miesięcy, a więc bardzo długo. Będę jeździła na nagrania do Warszawy, ale ekipa filmowa będzie mi też towarzyszyła zarówno tutaj w Szczecinie, jak i moim rodzinnym Koszalinie. Będę się trochę czuła jak w reality show. To będzie dokument o moim życiu, które myślę że jest barwne i ciekawe, dużo się w nim dzieje. Produkcją zajmie się jeden z kanałów dostępnych na „kablówce”.

- Kończysz dziennikarstwo na Uniwersytecie Szczecińskim. Dlaczego wybrałaś ten kierunek studiów? Ciągnie cię do tego zawodu?
- Dziennikarstwo to umiejętność docierania do ludzi, rozmawiania z nimi, znalezienia wspólnego języka z osobami z różnych środowisk. Bogatymi, biednymi, wykształconymi i niewykształconymi. To umiejętność posługiwania się językiem w taki sposób, żeby rozmówca się przed tobą otworzył, aby do niego dotrzeć. Mnie to zawsze fascynowało, ten aspekt w dziennikarstwie mi się niezmiernie podoba. Poza tym zawsze byłam bardzo dobra z języka polskiego, maturę zdałam na sto procent. To był zawsze mój ulubiony przedmiot, matematyka i inne ścisłe zajęcia kompletnie nie miały dla mnie znaczenia. Pewnie stąd taki wybór.

- Masz też za sobą swoisty romans z modelingiem, jeśli mogę to tak nazwać. Wzięłaś udział w jednym z programów telewizyjnych, którego bohaterkami były słusznych rozmiarów damy marzące o karierze modelki. Dlaczego zdecydowałaś się wziąć udział w tym show?
- Siedziałam na wykładach na studiach i gdzieś pojawiła się reklama, że szukają dziewczyn na casting. Do wysłania zgłoszenia nakłoniły mnie koleżanki, z którymi akurat siedziałam w ławce. -Weź Sylwia wyślij zgłoszenie. Idealnie pasujesz. Jesteś przy kości, ale przy tych innych dziewczynach wyglądasz naprawdę kształtnie. Pomyślałam sobie: dobra, no to wyślę. Okazało się, że przeszłam wstępny etap i zaproszono mnie na casting do Warszawy. W stolicy przeszłam z powodzeniem przez dwa kolejne castingi, wyrzuciła mnie z programu dopiero w kolejnym etapie czteroosobowa komisja. Powiedzieli, że mam zbyt męską budowę ciała.

- Pewnie wszystko przez ten boks.
- Ja w ogóle jestem bardzo zakompleksioną osobą, ale tego nie ukazuję. Staram się kryć swoje kompleksy, nikomu o nich nie opowiadam. Zanim tam pojechałam, miałam świadomość, że będzie trzeba się pokazać w bieliźnie, stroju kąpielowym. Myślałam sobie: Boże, ja tak teraz przed całą Polską będę paradowała w bieliźnie?! Bałam się tego. No ale kiedy przy mnie zaczęły przebierać się inne dziewczyny z programu, doszłam do wniosku, że nie było się czego bać. (śmiech) Przy nich wyglądałam naprawdę bardzo dobrze.

- Wzięłabyś udział w tego typu programie po raz drugi?
- Na pewno nie, bardzo brzydko mnie tam potraktowali. Ja naprawdę jestem dla wszystkich osobą zawsze niezmiernie miłą, no chyba, że ktoś mi zajdzie za skórę. Wtedy pojawia się u mnie instynkt wojownika. Usłyszałam w tamtym programie na swój temat wiele nieeleganckich uwag. Wyjeżdżałam tam ze Szczecina o czwartej rano, przyjeżdżałam na casting o dziesiątej, od wczesnych godzin mieliśmy ciągłe zdjęcia i sesje. Wieczorem byłam już naprawdę zmęczona, a słyszałam tylko ciągłe dogryzanie. - Sylwia, co ty taka bez życia, uśmiechnij się. Tłumaczyłam im, że jechałam tu ze Szczecina i jestem wykończona, ale na niewiele to się zdawało. Czułam się tam jak taki pionek, nikt nie miał do mnie szacunku ani jako do człowieka, ani osoby utytułowanej w sporcie.

- To prawda, że będziemy mieli okazję oglądać cię w kolejnej edycji Big Brothera?
- Przeszłam przez pierwszy casting, ale nie wiem, czy uda mi się to wszystko pogodzić. Mielibyśmy być przez dwa miesiące zamknięci w domu Wielkiego Brata. Podupadłyby mi przez to wszystko biznesy i w ogóle byłoby ciężko. Tak czy owak mam od nich potwierdzenie na mailu, że jestem zaproszona na oficjalny casting.

- Wracając do sportu - jakie są twoje najbliższe plany? Nadal masz nadzieję na występ w igrzyskach w Tokio, czy może jednak zawodowstwo?
- Póki prezesem PZB jest Piotrowski, to nie mam czego szukać w kadrze. Sytuacja jest teraz zresztą taka, że w lutym odbędzie się rozprawa sądowa, podczas której Sandra Drabik będzie się sądziła z Eweliną Pękalską. Nie wiem, kto kogo pozwał, ale chodzi o pobicie z mistrzostw Polski. Będę zeznawać jako świadek, choć osobiście nie chcę się do tego mieszać. Nie wiem, co tam się wydarzy, jednak to wszystko sprawia, że mam tego boksu jeszcze bardziej dość. No ale jednocześnie nadal mam w sobie pewne sportowe ambicje… Kiedy w Szczecinie w 2017 roku odbywała się gala boksu zawodowego organizowana przez Tomasza Babilońskiego, to czułam się na niej super. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili, byłam postrzegana jak gwiazda. Nigdy nie chciałam przechodzić na zawodowstwo, no ale skoro w PZB nie jestem szanowana, skoro różnica w podejściu to zawodnika jest tak duża, to może warto to raz jeszcze przemyśleć.

- Perspektywa wywalczenia tytułu zawodowej mistrzyni świata na pewno jest dla ciebie kusząca.
- Miałam już propozycję od kogoś z Białegostoku, miałam też ofertę z Niemiec. W moich wagach jest na świecie niewiele zawodniczek, więc miałabym ogromną szansę na sukcesy, ale tak naprawdę szkoda mi do tego zdrowia. Boks zawodowy jest jeszcze brutalniejszy od amatorskiego, to mnie powstrzymuje.

- Masz jakichś idoli? Ludzi, którzy cię inspirują?
- Moim największym idolem jest Jean-Claude Van Damme. To on zaszczepił we mnie miłość do sportów walki, między innymi dzięki takim filmom jak „Kickboxer”. Nie było oczywiście tak, że po obejrzeniu filmu od razu poszłam na salę i zaczęłam trenować, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze uważałam, że był jednym z bodźców. Van Damme to aktor, ale stanowi dla mnie sportową inspirację. Lubię go też za charakter pozafilmowy, za to jaką jest osobą prywatnie. Na portale społecznościwe bardzo często wrzuca zdjęcia z fanami, zwykłymi ludźmi, niewielu aktorów postępuje w ten sposób. W październiku w Londynie miałam się z nim spotkać, kupiłam już nawet bilet vip, ale Jean ostatecznie ze względu na swoje problemy osobiste odwołał spotkanie. Podobno jego syn miał jakieś kłopoty z prawem. W prezencie chciałam podarować mu obraz, namalowany przez Krzysztofa Paciorka, którego jestem ogromną fanką. Niestety, obraz ostatecznie nie trafił w ręce Van Damme’a, nadal wisi u mnie na ścianie.

- A wśród pięściarek? Są takie, na których się wzorujesz?
- Nie, nie ma żadnej. Ja jestem sama dla siebie idolką. (śmiech) Jest za to kilku pięściarzy, którzy stanowią dla mnie inspirację. Na przykład Krzysztof Głowacki. Podoba mi się jego skromność, pracowitość. Pamiętam, jak dwa lata temu byłam z „Główką” na finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Właśnie tymi cechami mnie wtedy ujął. Ludzie ciągle do niego podchodzili, robili sobie z nim zdjęcia, gratulowali sukcesów, a on cały czas pozostawał pokorny i wobec wszystkich życzliwy. Jeśli chodzi o zachowanie pozasportowe, z pewnością mogę go nazwać swoim idolem, ale oczywiście doceniam też jego duże umiejętności pięściarskie. Największą legendą jest zaś Andrzej Gołota. Jego historia pokazuje, że nie zawsze trzeba wygrywać, wystarczy dawać po prostu ludziom dobre walki. A on takie dawał, jego pojedynki wspomina się do dziś.

Foto: Sylwia chętnie bierze udział w akcjach charytatywnych. Na zdjęciu w towarzystwie Krzysztofa Głowackiego i Tomasza Babilońskiego.

- Wspomniałaś o WOŚP. Chętnie angażujesz się w akcje charytatywne, a przed dwoma laty na jedną z aukcji wystawiłaś swój srebrny medal mistrzostw Europy.
- To tylko medal. Jeśli w ten sposób mogę komuś pomóc, to czemu nie. Nie przywiązuję się do rzeczy materialnych, a w aukcjach Wielkiej Orkiesty Świątecznej Pomocy biorę udział każdego roku. Jurek Owsiak zaprosił mnie już na kolejny finał, który odbędzie się 13 stycznia. Pewnie pojadę.

- Jesteś jedną z bohaterek książki „Kobiety, które walczą”. Może kiedyś przyjdzie czas na autobiografię? Byłoby o czym pisać.
- Zobaczymy. Akurat ja staram się zbyt dużo nie mówić o tym, co się dzieje w moim życiu. Czasem przez miesiąc nie wrzucam nic na swoje portale społecznościowe. Na tę chwilę chciałabym więcej uwagi poświęcić studiom, muszę nadrobić zaległości. Za chwilę będziemy też nagrywać zdjęcia do filmu, którego będę bohaterką, ponadto cały czas staram się regularnie trenować. Nie wiem, co przyniesie przyszłość.

- Przyjechałem tutaj z myślą, że pozwolę ci się odwieźć do domu Corvettą C7, no ale chyba innym razem…
- Innym razem. Dzisiaj możemy się przejechać Nissanem Quashqai. To samochód z zeszłego roku, z lipca. Super jeździ i jest bardzo wygodny. Zobaczysz.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Maniek1986
Data: 08-01-2019 22:08:54 
można by odnieść wrażenie, że trochę zadziera nosa co to nie ona i że ona wie lepiej od wszystkich, nie wiem jak na żywo.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.