RAVEN (część 2)

Przeczytaj też: RAVEN (część 1) >>>

II

Otarł rękawicą krew z nosa i w najwyższym skupieniu zdecydował się na atak. Nadział się tylko na kolejny lewy prosty mistrza. Tym razem krew spłynęła mu do ust i poczuł jej smak. Cholerny mańkut”. Armstrong załatwił dwóch sparingpartnerów, którzy mieli pomóc w przygotowaniach. Obydwaj byli nieco więksi, walczyli w wadze półciężkiej. Milan dorównywał im wzrostem, ale był drobniejszej budowy. Problem polegał na tym, że obydwaj byli praworęczni.

- Mam walczyć z mańkutem, a ty mi przyprowadzasz zawodników, którzy w niczym go nie przypominają? – nie dowierzał Kruk.
-Ten pierwszy bije tak samo mocno – upierał się Jerry. – A drugi nie chciał pieniędzy, bo sam ma walkę za trzy tygodnie.

Trzeciego dnia Milan poprosił swych gości, by choć popróbowali boksować z odwrotnej pozycji. Czwartego musiał ich odesłać. Spośród swoich młodych podopiecznych wybrał dwóch dobrze rokujących chłopaków. Jeden był mańkutem, a drugi wyróżniał się szybkością i lubił zadawać ciosy z doskoku. Wtedy Kruk uznał, że pomysł może wypalić, ale teraz Carter udowadniał mu, jak bardzo się mylił.

Armstrong lubił powtarzać, że leworęcznego zawodnika trzeba zamykać przy linach, bo w półdystansie nie ma znaczenia, z jakiej kto boksuje pozycji. Milan nawet nie próbował tego komentować. Postanowił przygotować się we własnym zakresie, nie angażując zbytnio trenera. Spośród znanych mańkutów Kruk wybrał tych, którzy w ostatnim czasie zanotowali porażki. Ku jego rozpaczy okazało się, że leworęczni pięściarze przegrywają rzadko i istnieją tylko nieliczni eksperci od walk z nimi. Ten fakt nie pomógł mu w budowaniu pewności siebie. Milan szukał jednak wytrwale, obejrzał kilka pojedynków, spędził długie godziny na analizach i rozmowach, by dojść w końcu do wniosku, że najskuteczniejszą bronią będzie bezpośredni prawy prosty. Trenował tę akcję do znudzenia i był przekonany, że będzie w stanie trafiać Cartera, który w powszechnej opinii nie słynął nigdy ze szczelnej obrony. To też okazało się nieprawdą. Z pozoru nieskomplikowany styl Amerykanina w rzeczywistości był diabelsko skuteczny.

Laicy mogli zakładać, że King Kong przełamywał rywali dzięki chamskiej sile i motoryce konia pociągowego. Było nieco inaczej – wizerunek ludzkiego czołgu i sylwetka greckiego boga oraz naturalna agresja granicząca z dzikością spalała psychikę zawodnika, który stawał w przeciwnym narożniku. Mistrz doskonale wiedział, co robi i swą grą zmuszał przeciwników do ciągłej pracy. Nerwowe ruchy kosztowały ich wiele energii, co po kilku rundach odbijało się na kondycji. Większość walk Cartera rozgrywała się według prostego schematu: najpierw rozbijał i zamęczał rywala nieustanną presją, a potem – gdy ten był już na zrezygnowany lub zdesperowany – przepuszczał jego leniwie wyprowadzane ciosy i zadawał niszczycielski lewy sierpowy z doskoku. Kiedy dzielny pretendent chciał się bić, w arsenale mistrza świata odnajdywał się także prawy sierpowy i ciosy podbródkowe. King Kong liczył sobie trzydzieści lat, był w sile wieku i u absolutnego szczytu swych atletycznych możliwości. Od trzech sezonów panował niepodzielnie w wadze średniej. Mówiono, że nie dałby sobie rady z legendarnymi mistrzami, ale nie zmieniało to faktu, że w obecnych czasach nie miał sobie równych. To była jego dziewiąta obrona. Wszystkie dotychczasowe kończyły się nokautami lub poddaniami.

Nie zawsze był jednak tak niebezpieczny, w przeszłości gubił go krewki charakter. DeAndre Carter po raz pierwszy został mistrzem świata już w wieku dwudziestu dwóch lat. Znokautował wówczas starszego o ponad dekadę weterana z Kolumbii. Stracił tytuł już po kilku miesiącach w pierwszej obronie, kiedy nie potrafił dobrać się do skóry Kubańczykowi Edwinowi Gallardo. Ganiał go po całym ringu, ale szybki i sprytny technik nie dawał się trafiać. Po dwunastu rundach sędziowie jednogłośnie wskazali na Gallardo. Carter był wściekły. Nigdy nie uznał tej porażki. Głosił, że został haniebnie skrzywdzony, bo rywal nie zrobił w ringu absolutnie nic, by wydrzeć mu pas czempiona – uciekał jak tchórz, zamiast bić się jak facet. Na rewanż musiał trochę poczekać, bo Gallardo nabawił się kontuzji i stracił tytuł bez walki.

King Kong ponownie zdobył pas, sprawiając lanie swojemu rodakowi Michaelowi Boltowi, którego odprawił w szóstej rundzie. Przed zejściem z ringu zapowiedział, że w pierwszej obronie chce walczyć ze swym starym znajomym Gallardo. Kubańczyk nie miał nic przeciwko i pojedynek odbył się niemal dokładnie dwa lata od ich pierwszego spotkania. Po trzech rundach wydawało się, że Edwin znów ogra młodego wilka w taki sam sposób, jednak w czwartej Carter ściął go z nóg prawym sierpowym. Gallardo z trudem powstał, ale był w ogromnych tarapatach. Z pewnością nie dotrwałby o własnych siłach do zbawiennego gongu kończącego to starcie, lecz rozwścieczony King Kong walił gdzie popadnie i po trzecim uderzeniu w tył głowy został zdyskwalifikowany. Trylogia dopełniła się cztery miesiące później. W brutalny sposób DeAndre Carter wysłał Gallardo na emeryturę po trzydziestu sekundach walki. Edwin już nigdy nie odważył się założyć rękawic na dłonie.

Teraz ciemnoskóry król nokautu zapowiadał, że to samo zrobi nieznanemu Polakowi. Krzyczał, że zakończy jego karierę, nim ta naprawdę się rozpocznie. Milan starał się nie brać tych słów do siebie, choć przechodziły go nieprzyjemne ciarki, gdy czytał lub oglądał wypowiedzi mistrza. Postanowił, że nie będzie się wdawał w werbalne przepychanki. Po części dlatego, że nie chciał rozjuszyć bestii. Czuł, że stać go na to, by podjąć tę rozgrywkę, ale dobrze rozumiał, że psychicznie może to go kosztować zbyt drogo. Poza tym nie wiedział, jakiego to epickiego czynu miałby dokonać w ringu. Nie chciał rzucać słów na wiatr. Dobrze pamiętał, co mówi się o ludziach, którzy nie dotrzymują składanych obietnic, a zamierzał zrobić wszystko, by tym razem to Carter okazał się niesłowny.

W pierwszej minucie walki Milan czuł się naprawdę dobrze. Zauważył, że swoboda i ruchliwość irytują mistrza, który najwyraźniej nie rozgrzał się zbyt dobrze, bo nie mógł wyczuć dystansu i co chwilę od nowa usiłował namierzyć Kruka niedochodzącym do celu prawym prostym. Niestety Carter był doświadczonym graczem i szybko zmienił nieskuteczną taktykę. Pozwolił zaatakować pretendentowi, a wtedy odpowiedział swoim lewym i rozbił mu nos. Zaniechał też nieudanych prób ustawiania Kruka prawym i uderzał bezpośrednio lewą ręką. Trafił tylko trzy razy, z czego może dwa czysto, ale w efekcie krzywy nos Polaka zaczął krwawić. Milan nie mógł się nadziwić, jak szybkie były te ciosy. Ani razu nie zdążył się odchylić, wolał nawet nie próbować. Mały błąd groził nokdaunem. Na liczenie Kruk nie zamierzał pozwolić, musiał więc schodzić w lewą stronę. Udało się raz, drugi i trzeci, ale za czwartym nadział się na prawy sierpowy mistrza. Cios trafił go w czubek głowy i tylko dlatego Milan nie upadł. Zachwiał się, lecz szczęśliwym trafem udało mu się przytrzymać rozpędzonego Cartera, który źle wymierzył kroki, stracił równowagę i dał się złapać w uścisk.

Zraniony Kruk poczuł niesamowitą siłę osiemdziesięciu kilogramów idealnie zaprogramowanych mięśni. Przestał się siłować i dał się przestawić, nie chciał niepotrzebnie tracić energii. Faworyt publiczności z dziecinną łatwością przepchnął pretendenta pod liny, a kiedy sędzia ich rozdzielił, ponowił atak i trafił hakiem na korpus. Milan stracił oddech, ale niczego nie dał po sobie poznać i natychmiast uciekł na środek ringu. Czekał już tylko na gong i modlił się, żeby Carter nie natarł, ale King Kong czytał w jego myślach i po krótkiej chwili wytchnienia gwałtownie ruszył do przodu. Z niespotykaną mocą bił raz za razem, a serie jego uderzeń według rywala ciągnęły się w nieskończoność. Nagle przestał zadawać ciosy. Zdezorientowanemu Milanowi przez ułamek sekundy przemknęła myśl, że to sędzia przerwał walkę. Opuścił ręce i rozejrzał się. Carter niechętnie odchodził do swojego narożnika, instruowany przez grubasa w białej koszuli, że musi dać ofierze przepisową minutę odpoczynku. Ze świadomością, że kanonada ma zostać wznowiona za sześćdziesiąt sekund Milan wziął głęboki oddech i wrócił do swojego kąta, gdzie czekało na niego krzesełko i troje przypadkowych osób. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że nie ufa nawet swoim ludziom. Bał się przyznać, że odczuł ciosy mistrza i w pewnym momencie był bliski przyklęknięcia.

- Jest dobrze, niepotrzebnie odpuściłeś końcówkę. Trzeba było iść do przodu i zamknąć go w narożniku, a tam lewy, prawy, lewy – Jerry pruł powietrze swoimi opalonymi pięściami, a Milan zachodził w głowę, jaką to walkę oglądał jego trener. Nie pamiętał, żeby choć raz trafił Cartera. - Masz go walić po dole, on to czuje!
- Jak mój nos? – zapytał krótko Kruk.
- Nie przejmuj się nosem, masz być twardy. Cały czas do przodu i wal go po dołach.

Cutman powiedział coś łamaną angielszczyzną, a Gruby Mick wyciągnął sobie z ust patyczek i włożył go Milanowi do nosa. Kruk poczuł przenikający ból. Miał ochotę zawyć, ale porzucił ten zamiar, gdy przypomniał sobie, że może właśnie jest w telewizji i oglądają go rodacy. Wziął się w garść i postanowił, że musi pokazać im prawdziwy boks. „Jak padnę, to po bombie, ale ten skurwiel musi mnie zapamiętać. Ten kraj musi mnie z czegoś zapamiętać”, powtarzał sobie. Założył, że w drugiej rundzie sam przypuści szturm. Może wtedy gnojek zacznie mnie szanować i przestanie się szczerzyć po każdym trafionym ciosie”.

Plan wziął w łeb już po trzech sekundach, bo okazało się, że z równie bojowym nastawieniem wyszedł Carter, a Kruk już po pierwszym uderzeniu zrozumiał, że twarda bójka z kimś takim nie ma najmniejszego sensu. King Kong szedł do przodu jak po swoje, a Polak tańczył wokół niego w nadziei, że starczy mu sił i koncentracji przynajmniej do czasu, kiedy wymyśli coś lepszego. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Kiedy chciał zadawać swój bezpośredni prawy, Carter łapał go lewym. Gdy wybierał bezpieczniejszy lewy z przedniej ręki, chybiał lub trafiał w gardę. Milan zastanawiał się, jak to możliwe, że mistrz ma tak długie ręce. Pytań bez odpowiedzi było w tej chwili wiele. „Kiedy mu się znudzi? Czy poczuł któreś z moich uderzeń? Czy on nigdy nie mruga oczami? Po co oni do niego krzyczą, że ma jeszcze bardziej mnie przyciskać? Kiedy opuści ręce?”.

Carter trafił lewym sierpowym, po którym Milan stanął wreszcie w miejscu. Poprawił prawym hakiem na dół i kolejnym lewym w głowę. Kruk czuł te ciosy i chciał uciec, ale podświadomie czuł, że mistrz tylko na to czeka i jeśli ruszy się teraz z miejsca, zostanie przez niego znokautowany uderzeniem, którego nie zdąży zobaczyć. Stał więc oparty o liny z wysoko uniesionymi rękoma i błagał los, żeby rywal dał mu choć chwilę oddechu i możliwość powrotu na środek ringu. W wąskiej szparze między rękawicami w ostatniej chwili dostrzegł odchylającego się Cartera, który chciał rozbić jego gardę potężnym lewym sierpem. Wolne miejsce pojawiło się z prawej strony i Milan w porę schylił się, nurkując pod lewą ręką mistrza. Udało się wyjść z opresji.

King Kong odebrał to jak zniewagę i ruszył, żeby ponowić atak. Teraz zapomniał już o taktyce i walił prawym, a potem dokładał lewy. Każde uderzenie było obliczone na wyrządzenie jak największej szkody. Niektóre ciosy odnajdywały drogę do celu, jakim była głowa Milana, ale większości walczący na autopilocie Polak unikał. Sam nie zadawał za to swoich. Dopiero przed samym końcem drugiej rundy Kruk zdecydował się na prawy prosty i ku swemu zdziwieniu trafił czysto, co jeszcze bardziej rozsierdziło mistrza. Carter ostro ruszył do przodu i Milan miał właśnie pożałować, że odważył się na taką bezczelność jak skarcenie wielkiego King Konga na oczach tysięcy jego fanów, ale rozbrzmiał zbawienny gong.

- Co ty wyprawiasz? Masz tam wyjść i się bić, a nie uciekać jak pedał! – wrzeszczał Armstrong, który najwyraźniej nie zrozumiał, że jego podopieczny odniósł przed chwilą mały sukces. Przez krótką chwilę Milan zastanawiał się, czy trener w ogóle jest po jego stronie, potem jego myśli uciekły w innym kierunku. Wciąż miał w pamięci to czyste trafienie z końcówki. Widział wściekłość Cartera. Wiedział, że nie uszło to uwadze komentatorów i widzów. Już nikt nie mógł powiedzieć, że nie podjął walki.Wal go, zadawaj więcej ciosów. Możesz go znokautować, tylko wejdź w półdystans. Masz go złamać, odebrać wolę do walki. Rozgnieść jak robaka!

Milan przestał słuchać. To nie miało najmniejszego sensu. Pierwsza z brzegu osoba mogłaby posłużyć lepszą radą niż jego własny trener. Przeanalizował jeszcze raz sytuację i doszedł do wniosku, że najmądrzej będzie akcentować końcówki, bo jeśli bezczelnie trafi mistrza zbyt wcześnie, ten odpowie pięć razy mocniej. Długo mierzyli się wzrokiem, czekając na sygnał dźwiękowy. Kruk marzył o tym, by przeniknąć do głowy rywala i poznać jego myśli. Z kamiennej twarzy nie potrafił wywnioskować absolutnie niczego, ale oczy Cartera płonęły.

Mistrz wciąż pamiętał o prawym prostym, który kilkadziesiąt sekund wcześniej trafił go w sam środek twarzy i po którym jego głowa odskoczyła na moment jak piłka. Zaczął spokojnie, ale był zdeterminowany, by odpowiedzieć za tamto zajście jeszcze silniejszym uderzeniem. Ganiał pretendenta po całym ringu, ten jednak zupełnie bez powodu czuł się świetnie i ze świadomością, że oglądają go miliony kibiców, z gracją przemieszczał się wokół agresora i co jakiś czas starał się strzelać lewym lub prawym prostym, zazwyczaj bez efektu. Uff, było blisko. Chyba się zmęczył i nie czuje dystansu. Następnym razem go skontruję”, powtarzał bezgłośnie Milan, dodając sobie animuszu.

Przez dziewięćdziesiąt sekund nie wydarzyło się nic godnego uwagi, ale właśnie w połowie rundy Carter uznał, że wystarczająco uśpił czujność rywala. Zamarkował prawy sierpowy, a Kruk ku jego uciesze zasłonił się lewą ręką i odchylił głowę w drugą stronę. Tego oczekiwał King Kong, który wystrzelił lewym sierpowym z doskoku i trafił idealnie w szczękę. Zaskoczony Milan zachwiał się i z całą pewnością padłby na plecy, gdyby nie liny, które zdołały go podtrzymać. Tego zbiegu okoliczności nie można jednak było nazwać szczęściem w nieszczęściu, bo czempion poczuł krew i zarzucił Polaka gradem ciosów. Kiedy pierwsze uderzenia wylądowały na głowie Milana, ten miał wrażenie, że podstawił ją pod przejeżdżający pociąg. Bomby spadały na niego ze wszystkich stron jakby Carter miał sześć rąk – a nie dwie jak zwykli śmiertelnicy. Kruk myślał tylko o tym, żeby to wreszcie się skończyło. Kanonada trwała przez kilkanaście ciągnących się jak godziny sekund. Potem mistrz uderzał już rzadziej, ale przed każdym ciosem dokładnie mierzył i trafiał tak, żeby sprawić jak najwięcej bólu.

Polak słyszał brzęczenie w głowie i zastanawiał się, czy zostanie mu tak już na zawsze. Co on ma w tych rękawicach? Kamienie, stal? Gniazdo os?”, zastanawiał się. Nigdy nie poczuł takiej mocy, a na sali treningowej nierzadko próbował sił z wielkimi facetami o wadze powyżej stu kilo. Milan nie chciał tego dłużej przechodzić, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że minął już „właściwy” moment, w którym mógł zwyczajnie upaść i się podłożyć. Teraz przyjął te wszystkie straszliwe razy i choć cierpiał w milczeniu, nie wypadało już przyklęknąć, ani odwrócić się plecami. Czuł ciężar nóg i rękawic, stał jak zamurowany. Ból był nieznośny, a powietrze ciężkie i niedostępne. Czuł się podle, ale narastała w nim wściekłość. Wściekłość na sprawców jego upodlenia – rywala, sędziego ringowego, sanitariuszy i wyjących widzów. Gdzie sędzia? No gdzie, do cholery? Ze trzy razy mógł mnie z tego wyciągnąć. Chce mnie zobaczyć nieprzytomnego w kałuży krwi czy od razu w plastikowym worku? No to zobaczy. Jak mnie wypiszą ze szpitala, przyjdę z gratulacjami. Przywiążę go do bieżni. Pieprzony grubas będzie musiał przebiec kilometr za każdy cios, jaki dzisiaj oberwałem. Serce mu nie wytrzyma, nim będziemy w połowie. No co jest? Ile jeszcze…”, krzyczał w duchu. Gong przerwał jego męki. Milan krwawił z nosa i prawego łuku brwiowego, a lewe oko zaczęło mu się zamykać, ale nie mógł pójść do narożnika, dopóki nie spojrzał w oczy sędziemu. Ten starał się zrobić profesjonalną minę, ale to tylko spotęgowało wzburzenie Kruka. Był u granic wytrzymałości psychicznej, jego gniew powoli zamieniał się w amok. Wrócił do narożnika, by usłyszeć zasłużoną naganę.

- Co ty wyprawiasz? Tu jest twój narożnik, a ty stoisz i gapisz się jak debil! – Armstrong najwidoczniej uznał, że jest to znacznie gorsze przewinienie od stania na linach i zbierania tęgiego lania z rąk mistrza.
- Zamknij się. Wody – odpowiedział podminowany Milan.

Choć raz Armstrong przypomniał sobie, że nie chodziło tu o niego. Podał podopiecznemu wodę, podczas gdy Gruby Mick i nieznajomy cutman zajmowali się pizzą, jaka powoli powstawała na twarzy Kruka. Nie czuł już bólu, ale nie mógł zapomnieć o swoim żalu do sędziego. Nie słyszał żadnych słów. Nie obchodziły go. Chciał tylko wyjść do następnej rundy, chciał poczuć adrenalinę jeszcze jeden raz. Zabrzmiał gong. Polak i Amerykanin znów stanęli twarzą w twarz, a Milan ze zdziwieniem zaobserwował, że Carter też ma na twarzy krew. Miał pęknięty lewy łuk brwiowy i czerwień na dolnej wardze. To dodało otuchy pretendentowi. Nie wiedział, jak do tego doszło, ale z satysfakcją uświadomił sobie, że dokonał czegoś więcej niż ośmiu poprzedników. Nie miało znaczenia, że prawdopodobnie wszystko zakończy się w tej rundzie. Po trzech zostawił swój ślad na twarzy mistrza i mógł serdecznie pierdolić wszystkich tych, którzy mówili, że nie ma jaj.

Rozpoczął lewym prostym. Carter odpowiedział swoim prawym, żaden cios nie doszedł celu. Krążyli wokół siebie maksymalnie skupieni. Milan zdał sobie sprawę, że zyskał szacunek rywala. Jeszcze chwilę temu był na skraju nokautu, ale Carter najwyraźniej tego nie dostrzegł. Podbudowany Kruk postanowił go sprowokować. Miał dość podchodów i bólu. Było mu wszystko jedno. Chciał już wejść pod prysznic i położyć się w wielkim hotelowym łóżku, ale najpierw trzeba było to skończyć. Albo w jedną, albo w drugą. Przyrzekł sobie, że ostatni raz da skurwielowi popalić i bez zwłoki wprowadził plan w życie. Spróbował lewym prostym. I jeszcze raz. Za trzecim razem trafił. Odczekał chwilę i uderzył dwa lewe pod rząd. Przed pierwszym Carter się obronił, ale drugi wszedł prosto na szczękę i cofnął mistrza o krok.

Milan nawet przez chwilę nie wierzył w powodzenie kolejnego zuchwałego ataku, chciał tylko zaznaczyć swoją obecność, więc wystrzelił szerokim i długim prawym z góry. Cios nie tylko doszedł, ale nawet wytrącił Cartera z równowagi. Podrażniony King Kong natychmiast rzucił się, by odpowiedzieć, ale zadał tylko kilka uderzeń i od razu przytrzymał ręce Kruka. Dopiero wtedy Milan zrozumiał, co tak naprawdę miało miejsce. Mistrz się wystrzelał, rozbił się o mur z twardej głowy skazywanego na pożarcie Polaka.

To odkrycie sprawiło, że Kruk przestał się obawiać. Obniżył pozycję, stanął szerzej na nogach i uderzył lewym prostym. Tym razem poparł ten cios całym ciałem. Trafił w gardę, ale wystarczyło do przesunięcia Cartera. Czarnoskóry ludzki czołg z efektownymi wzorkami wyciętymi w krótko przystrzyżonych włosach już się nie uśmiechał. Nie było czasu do stracenia. Milan wiedział, że w tej chwili ma przewagę, ale karta mogła się odwrócić, gdyby przeciwnik dostał trochę czasu na odpoczynek. Kruk miał przed sobą dwa rozwiązania: mógł rzucić się od razu i liczyć na to, że skończy walkę, zanim zabraknie mu sił lub iść do przodu i nie dawać Carterowi chwili wytchnienia. Wybrał drugą opcję. Dopiero teraz, kiedy nie wisiało już nad nim widmo straszliwego bólu i druzgocącej porażki, zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo bolą go ręce i że nie może trzymać ich w górze.

Bolał też brzuch, szczególnie lewa strona, gdzie lądowały potężne prawe Cartera. Zaraz zobaczysz, jak to jest…”, śmiał się do siebie Milan. Twardy lewy prosty torował drogę, a kiedy Kruk zauważył, że mistrz opuszcza nieco lewą rękę, strzelił mocnym prawym, po którym siejący postrach King Kong musiał cofnąć się o kolejne dwa kroki. Potem doszły uderzenia na tułów. Raz z lewej, raz z prawej strony. Kiedy tylko Carter obniżał gardę, by bronić się łokciami, na jego głowie lądował sierpowy lub podbródkowy. Żaden nie niósł ze sobą zbyt dużej mocy. Były to jednak nieprzyjemne, kąśliwe uderzenia. Milan wszedł w krótki półdystans i zorientował się, że teraz to on może przepchnąć tak silnego fizycznie przeciwnika. Nie chciał jednak tego robić. Udał, że sam jest już mocno zmęczony i pomógł mistrzowi przejść w kierunku lin. Oparł się o nie i postanowił skontrować pierwszy atak.

King Kong jechał już na oparach, lecz jego ręce nadal ważyły sporo. Publiczność wiwatowała, kiedy mistrz opierając się głową o klatkę Kruka walił z rozmachem w jego korpus, ale wpadła w panikę, gdy w pewnym momencie Polak uchylił się przed prawym sierpowym i sam trafił precyzyjnym podbródkowym, po którym Carter wpadł w liny. Sędzia pomógł mu się wyplątać i ani myślał o liczeniu. Natychmiast nakazał też sekundantom, żeby wytarli ring z wody, a Milana wysłał na drugi koniec ringu. Dało to mistrzowi chwilę wytchnienia i po wznowieniu walki mógł kontynuować swój anemiczny atak.

- 15 sekund! Wal go! Wal! – Milan wyraźnie słyszał Jerry’ego za swoimi plecami.

Zorientował się, że stoi metr od własnego narożnika. Do tej pory geografia ringu w ogóle nie pochłaniała jego myśli. W tej jednej chwili poczuł się jak u siebie. "Ta część jest moja i nie lubimy tu intruzów". Napierający Carter wyprowadził powolny prawy prosty i chciał dodać do niego lewy, ale Kruk odczytał ten zamiar i w tym samym momencie strzelił prawym z całego ciała, jednocześnie nurkując pod prawą ręką mańkuta. Trafił idealnie. Mistrz zwalił się jak rażony prądem. Padł ciężko na twarz. Wyglądało to tak, jakby na moment stracił przytomność, ale spotkanie z deskami przebudziło go ze snu. Z ust wypadł mu ochraniacz na zęby, a za nim wypłynęła krew. Kiedy sędzia powoli odliczał do dziesięciu, wielki King Kong próbował wesprzeć się na lewym łokciu, ale to było wszystko. Dopadli do niego członkowie ekipy i zniknął w gąszczu pochylających się nad nim ciał.

Milan z trudem łapał powietrze. Jeszcze nie wierzył. Chciał okazać swą radość, lecz każdy ruch wiązał się z bólem, w dodatku nie czuł nóg. Ogarniało go narastające zmęczenie. Ciężko osunął się na podstawiony stołek. Oblewali go wodą i krzyczeli, ale wszystko zlewało się w jedną całość, która ani trochę go nie obchodziła. Po dwóch minutach zaczął odzyskiwać świadomość.

Niemożliwe stało się faktem. Murowany faworyt DeAndre Carter został znokautowany, a nowy mistrz świata wagi średniej nazywał się Milan Kruk. Biedny spiker nie potrafił poradzić sobie z jego nazwiskiem, a w ringu nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. W całej Atlancie nigdy wcześniej i nigdy później z żadnej imprezy sportowej publiczność nie wychodziła tak cicho.

"Raven" to debiutancka powieść Leszka Dudka znanego z wieloletniej współpracy z portalem BOKSER.ORG. Jeśli spodobały Wam się pierwsze rozdziały książki, podajcie je dalej za pomocą portali społecznościowych. Koniecznie zostawcie też swoje opinie - mogą pomóc autorowi i każdemu, kto pracuje obecnie nad własnym projektem literackim. Więcej informacji na temat "Ravena" znajdziecie na stronie leszekdudek.pl.

Zamieszczony  materiał jest chroniony prawami autorskimi. Majątkowe prawa autorskie przysługują wyłącznie właścicielowi domeny leszekdudek.pl

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

Przygodę z Bokser.org rozpoczął w 2009 roku, obecnie zastępca redaktora naczelnego serwisu. Twórca artykułów i felietonów. Z ramienia portalu relacjonuje gale z Polski i Europy. W swoim dziennikarskim CV posiada wywiady z Royem Jonesem Jr, Evanderem Holyfieldem, Shannonem Briggsem, Oliverem McCallem, Olą Afolabim czy choćby ostatnimi wielkimi mistrzami wagi ciężkiej - braćmi Kliczko. Od lutego 2014r. także dziennikarz redakcji sportowej Super Expressu.

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: jozef
Data: 29-03-2015 20:35:20 
Leszku, to są jakieś jaja? Powiedz, że tak właśnie jest. Ja pierdolę, co za grafomania.
 Autor komentarza: Maciejj
Data: 29-03-2015 21:31:52 
jozef, może rozwinąłbyś swoją wypowiedź? Rzadko się tu udzielam, mimo ciągłego czytania artykułów i komentarzy, ale chciałbym napisać, że z chęcią przeczytałbym całą powieść, choćby z tego względu, że fani boksu nie mają za dużo książek do czytania z tak rozbudowanymi opisami, które nie są laickie.
 Autor komentarza: GROiLLORT
Data: 29-03-2015 21:35:38 
Nie no, jak spiker nie mógł sobie dać rady z nazwiskiem Kruk? Rozumiem - Brzęczyszczykiewicz, ale Kruk???
 Autor komentarza: szansepromotions
Data: 29-03-2015 21:49:39 
Zmieniasz bohatera na krzyśka włodarczyka i masz walkę z chakijevem :D
Ogólnie spoko , ale Milan mówi do siebie za dużo w trakcie walki
 Autor komentarza: kapitanbomba
Data: 29-03-2015 22:03:57 
szansepromotions
To samo pomyślałem o Diablo.
Tyle że Łapin choć ma receptę ljewy prjawy na dół. Górą ci ucieka a nogi zostają. To mimo to raczej wspiera Diabła w ringu.

Powieść wciągająca, sam nie wiem ale czyta się smacznie.
Ja wciągnąłem jest spoko.
 Autor komentarza: LegiaPany
Data: 29-03-2015 22:44:12 
lubie to czytac w pociagu, bedzie dobra ksiazka



p.s. jozef

napisz cos lepszego mickiewiczu
 Autor komentarza: dynamitsteve
Data: 29-03-2015 22:51:23 
Autor komentarza: Maciejj
Data: 29-03-2015 21:31:52

Propsy
 Autor komentarza: Pismen
Data: 29-03-2015 23:20:52 
Pod częścią pierwszą w komentarzach jeden koleś napisał świetną nowelke będácą metaforą tego cenzurowanego portalu. Poważnie zasługiwało to na 5 gwiazdek i trafiało w punkt. Teraz patrze, że zostało to w pień wycięte, bez śladu. Dla mnie to zwykłe frajerstwo i lepiej sobie weźcie to do serca
 Autor komentarza: dzejmsblant
Data: 29-03-2015 23:32:07 
fajnie się czytało, a przecież o to chodzi
 Autor komentarza: Pismen
Data: 29-03-2015 23:40:13 
A co do meritum, to jest to bardzo dobre, gratuluje i czekam na więcej
 Autor komentarza: OjciecZradioMaryja
Data: 30-03-2015 00:15:33 
Pismen
brawa za spostrzegawczosc :)

A co do portalu bokser.org to juz teraz niczym sie nie roznicie od tego komunistycznego chlamu zwanego ringp......tam znikaja komenty niczy duch a tu widac ze to samo zaczyna byc w modzie bo dlaczego zniknol wpis bez wulgaryzmow i chamstwa ojciec sie pyta moze nam redaktor Dudek odpowie czemu wykasowaliscie wpis ktory byl napisany z kultura pod pierwsza czescia Raven

Nie pozdrawia ojciec
 Autor komentarza: Kameleon
Data: 30-03-2015 01:22:42 
Ojciec mi na przykład usunięto poniższe opowiadanie, też nie wiem dlaczego...

,,Do Leszek Dudek

Witam

Zainspirowany twoim autorskim opowiadaniem ,,Raven'' postanowiłem opisać to co ostatnio
przeżyłem - nazwę moje opowiadanie ,,Banem''
Może nie będzie to aż tak interesująca opowieść jak Twoja
jednak różni się od Twojej tym że wydarzyła się naprawdę a jej konsekwencję nadal
są odczuwalne.

,,Banem''
Jestem pięściarzem i od około 6 lat uczęszczałem do bardzo popularnego gymu.
Fajnie tam spędzało się czas. Zaprzyjaźniłem się tam z wieloma chłopakami,
którzy też ćwiczyli.Razem tworzyliśmy świetny zespół i z czasem wypracowaliśmy sobie 
swój własny jak to nazwać żargon, kod porozumiewania się.
Wśród nas wyłoniło się kilku liderów w ringu - naturalne,jak to w życiu, gdyż
nie każdy z nas po prostu miał czas na regularne ćwiczenia w gymie.
Jednak niemal zawsze przed wielkimi walkami w świecie spotykaliśmy się razem w gymie,
włączaliśmy plazmę i śledziliśmy wydarzenia ze świata, komentując, dzieląc się opiniami,
żartując i jak to w męskim gronie często rzucając mięsem.
Oczywiście zdarzały się nam konflikty, ktoś z boku pomyślałby że się nienawidzimy.
Prawda była jednak taka że większość się do siebie przyzwyczaiła i nawzajem tolerowała.
Jak to w gymie walczyliśmy między sobą w ringu.
Osobiście lubiłem jak ze sobą walczyli
Tomek z ,,Rolo'' czy ,,James'' z ,,Pitbulem'' Walki choć nie zawsze piękne charakteryzowały się
tym że każdy miał równe szanse bo ,,chodził'' w tej samej wadze.
Niestety - pewnego dnia do naszego gymu zapisał się mega kolos,prawdziwy Matador.
Niestety ,,chodził'' w wyższej wadze i nikt z nas nie miał z nim szans tym bardziej że stosował uderzenia poniżej pasa i w nerki.Matador szybko zafundował KO Tomaszowi.Malinie,Rolowi i wielu innym.Normalnie aż zrobiło się czerwono. Widać było że to nie przypadek a coś osobistego.
Ci którzy ocaleli (w tym ja) w obawie przed KO postanowili zaprzestać odwiedzać gym aż Matador się uspokoi.
Nawet Ojciec z pobliskiej parafi(człowiek religijny, który niczego nie powinien się obawiać)
zaprzestał odwiedzać gym, a lubił sobie pogadać z chłopakami.
Dziwnym trafem Matador oszczędził naszego amerykańskiego kolegę z gymu niejakiego Andre Jamesa.
Pewnie ma nadzieję że kiedyś Andre zaprosi go do USA i razem popływają w basenie.
Matador panuje w najlepsze a gym teraz odwiedzają gimnazjaliści i Andre.
Do właściciela gymu chyba jeszcze nie dotarło że ktoś mu rujnuje biznes...
Marzy nam się powrót do normalności,nie chcielibyśmy zmieniać gymu bo w tym konkurencyjnym 
właścicielem jest buc.

Pozdrawiający i pełen obawy przed KO

Stary bywalec gymu.

ps.
Czekam na II część ,,Ravena'',,
 Autor komentarza: Kameleon
Data: 30-03-2015 01:28:45 
A co do twojego opowiadania to Milanowi zbyt łatwo poszło w tej walce z takim mistrzem...
Czyta się fajnie, trzymam kciuki
 Autor komentarza: Kameleon
Data: 30-03-2015 01:33:28 
Ojciec a ty co tam napisałeś pod pierwszą częścią Ravena ?
Możesz jeszcze raz, zanim
zaliczymy KO od naszego super kolegi po transformacji z dawnego gymu?
 Autor komentarza: OjciecZradioMaryja
Data: 30-03-2015 01:43:42 
Kameleon
ojcu chodzilo o twoje opowiadanie :)
 Autor komentarza: Kameleon
Data: 30-03-2015 02:29:09 
Teraz Matador śpi. Jutro nie będzie opowiadania i pewnie mnie.
Wrócę w innym kolorze jak to kameleon.
Szkoda że taka komuna jest tu teraz wielka szkoda.
Jak opowiadanie zniknie po raz kolejny z powodu serwera (wiadomo szwankuje) to
wyślę je Leszkowi na maila.
Ojciec a zauważyłeś że furii i Leszek też już się nie logują ?
Może też boją się zbanowania:)
Jeszcze raz szkoda że jakiś 24 letni koleś zniszczył ducha tego forum....

Do zobaczenia w innej odsłonie/kolorze.
PS. Pozdrawiam też klan ogrodników.
 Autor komentarza: malygejowatychlopiec
Data: 30-03-2015 02:55:36 
Panie autorze, fajnie się czyta. Nie przejmuj się trolami.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.