SALETA PO WALCE Z GOŁOTĄ

Przemysław Saleta (44-7, 22 KO) spełnił swoje ostatnie bokserskie marzenie. Jego oczekiwania spełniły się w stu procentach - walczył z najlepszym możliwym rywalem, walka była widowiskowa, a wisienką na torcie było zwycięstwo przez nokaut.

45-letni pięściarz po wygranej zachował się z wielką klasą. Podziękował Andrzejowi Gołocie (41-9-1, 33 KO) i jego małżonce Marioli i przyznał, że to rywal był najlepszym pięściarzem wagi ciężkiej w historii polskiego boksu.

Przegląd Sportowy: W trakcie walki z Andrzejem Gołotą zostawił pan w ringu dużo zdrowia?
 
Przemysław Saleta: Na początku szóstej rundy uszkodziłem sobie stożek rotatorów w prawym barku i nastąpił moment, w którym postanowiłem boksować tylko lewą ręką. Prawej ponownie zacząłem używać dopiero wtedy, gdy trafiłem Andrzeja parę razy lewym sierpowym i lewym podbródkowym. Wtedy już stwierdziłem, że z tym chorym barkiem trzeba iść na całość.

Gołota padł w wyniku ciosu czy raczej pchnięcia?
 
To chyba była kumulacja uderzeń. Nie jestem puncherem, który nokautuje jednym ciosem. Ta walka toczyła się w dobrym tempie i wypluwanie ochraniacza na szczękę przez Andrzeja od trzeciej rundy pokazywało, że koniec był blisko.

Do trzeciej rundy można było odnieść wrażenie, że ma pan kłopoty. Był moment, w którym Gołota panem wstrząsnął?
 
Tak naprawdę poczułem dwa ciosy. Za pierwszym razem prawy, którego po prostu nie zauważyłem. Potem odczułem kumulację nie strasznie mocnych, lecz aż czterech ciosów. Lewy sierpowy Gołoty nie był szybki, ale Andrzej jednak swoje waży i jak trafia, to lewa ręka jest sztywna i jest to twardy cios. Były takie momenty, w których ludziom mogło się wydawać, że Gołota mnie trafia, bo te ciosy gdzieś tam się ocierały. Był to element mojej taktyki, szczególnie kiedy zorientowałem się, że Andrzej będzie miał problemy z kondycją. W takich momentach wolałem, żeby trochę więcej zadawał ciosów nie trafiając czysto, bo później mogłem się mu odpłacać pięknym za nadobne.

Można więc powiedzieć, że wyprowadził pan Gołotę w pole? Może wydawało mu się, że szybko pana znokautuje, a potem opadł z sił?
 
To raczej Andrzej mnie zaskoczył, bo sądziłem, że będzie się więcej ruszał. Jak się go obserwowało, choćby na treningu medialnym, mogło się wydawać, że nastawia się na taniec, a ja będę go w ringu ścigał. Z drugiej strony Andrzej tak jak ja ma 45 lat i moja taktyka wynikała z tego, że nie mam takich nóg jak dwadzieścia lat temu. W związku z tym wolałem wojnę. Cieszę się, że on tę wojnę przyjął. Raz, że to było to zgodne z moją taktyką, choć na początku mnie to zaskoczyło. Dwa, że na pewno skorzystało na tym widowisko.
 
Gołocie zabrakło chyba zimnej krwi, bo wyglądało na to, że boksuje w totalnym napięciu, jakby chciał panu urwać głowę. Pan tę zimną krew zachował.

 
Chyba wynika to z tego, że znam siebie, znam swoje ograniczenia. Staram się te swoje mankamenty wynikające choćby z wrodzonego braku siły ciosu albo z wieku przerodzić w jakiś atut jeśli chodzi o taktykę. Nastawiam się więc na wytrzymałość, doświadczenie. Prawda jest taka, że takie rzeczy trzeba brać pod uwagę. Nie można dać się sprowokować, ponieść nerwom.

Pan był skromny i cierpliwy, Gołota był pewny siebie i zbyt butny?
 
Nie patrzyłbym na to w ten sposób. Cały okres przed walką naprawdę przebiegał w sportowej atmosferze, szczególnie porównując poprzednie dwie próby doprowadzenia do naszej walki. Jeszcze raz chciałbym podziękować Andrzejowi i Marioli za to, że przyjęli propozycję Polsatu. Trzeba wiedzieć gdzie się jest. Andrzej Gołota tworzył historię światowej wagi ciężkiej, ale to kosztowało go też sporo zdrowia. Podsumowując w sumie podobną ilość walk, jaką obaj stoczyliśmy, to zdrowotnie na pewno kosztowały go one więcej niż mnie.
 
To było dzisiaj widać. Pan nie ukrywał, że brakuje panu siły ciosu, a mimo to już na początku pańskiego uderzenia wstrząsały Gołotą.

 
Andrzej zawsze słynął z tego, że mógł przyjąć cios, jednak każdy ma swój limit. Prawda jest taka, że zdrowsza jest porażka przez nokaut po jednym ciosie niż dawanie się obijać przez dziesięć rund. Może z punktu widzenia kibica takie wojny są fajniejsze, ale ze zdrowotnego punktu widzenia czasem lepiej jest szybko przegrać.
 
W którym momencie poczuł pan, że ta walka układa się po pańskiej myśli?

 
Kiedy zorientowałem się w taktyce Andrzeja, to wtedy pomyślałem, że ta walka układa się po mojej myśli. Tak naprawdę kiedy w trzeciej rundzie wypluł po raz pierwszy szczękę, pomyślałem „jest dobrze".
 
Ten sukces aby nie zainspiruje pana do kontynuowania kariery?
 

Nie. Mam nadzieję, że zainspiruje on ludzi po czterdziestce do uprawiania sportu, prowadzenia aktywnego trybu życia. Mam nadzieję, że pokazałem, zresztą Andrzej też, bo z obu stron była to widowiskowa walka w dobrym tempie, że mając tyle lat ile my, naprawdę można być w dobrej formie.
 
Dla pana to chyba perfekcyjne rozstanie z boksem?

 
Lepszego mieć nie mogłem.
 
Dla kogo przede wszystkim jest to zwycięstwo?

 
To zwycięstwo jest dla mnie. Całe życie boksowałem dla siebie. Kocham boks, kocham sporty walki. Z 51 walk dwadzieścia na pewno stoczyłem za darmo w ramach rozwoju kariery albo po prostu dlatego, że było mnie na to stać. Kochałem i kocham to robić, ale nie zrobię tego więcej, bo mam 45 lat – to jest pierwsza rzecz. Po drugie mam dużo innych zajęć.

Przed walką mówił pan, że wygrana będzie spełnieniem pańskich marzeń. Jak się czuje człowiek, któremu spełniają się marzenia?
 
Całe moje życie to jedna wielka przygoda. Są upadki, są wzloty. Cieszę się, że zakończenie kariery bokserskiej wypadło właśnie tak, ale tak naprawdę muszę trochę ochłonąć. Cieszę się, a z drugiej strony oczywiście wiem, że historii polskiego boksu zawodowego ta walka nie zmienia. Dla mnie ważne było, aby była ona dobrym widowiskiem. Zupełnie na spokojnie będę mógł ten pojedynek ocenić gdy obejrzę go z odtworzenia po kilku dniach.
 
A Gołotę ta walka przekona do zakończenia kariery?

 
Jest to decyzja Andrzeja. Ja naprawdę nie jestem za tym, żeby komukolwiek zabraniać czegokolwiek, jeśli ta osoba ma ochotę daną rzecz robić. Myślę jednak, że to była to po prostu dobra walka na zakończenie kariery i dla niego i dla mnie. Dla mnie było ono lepsze, bo wygrałem. Jednak prawda jest taka, że gdybym przegrał po widowiskowej walce, która mogła podobać się kibicom, to nie miałbym pretensji, tylko bym się pożegnał. Ale to jest decyzja Andrzeja. Ja od tego nie jestem.
 
Gołotę uważano za faworyta. Udowodnienie czegoś niedowiarkom jest dodatkową satysfakcją?

 
Udowodniłem niedowiarkom, patrząc na bukmacherów, że 45-letni Saleta 23 lutego 2013 roku był lepszy od 45-letniego Andrzeja Gołoty. Jak by ta walka wyglądała siedem czy trzynaście lat temu – tego nie wiem. Wówczas oczywiście też miałem pomysł jak wygrać. Czy ten pomysł udałoby się zrealizować? Tego nie dowiemy się nigdy. Dużo szacunku dla Andrzeja Gołoty. On jest ciągle numerem jeden w historii polskiej wagi ciężkiej.
 
Zapowiadał pan, że zamierza pan walczyć w półdystansie i wywierać presję. Odniosłem wrażenie, że w półdystansie to Gołota radził sobie lepiej. Z kolei dystans, w którym miał dominować rywal, nie wyglądał gorzej w pańskim wykonaniu. Ciosy proste dobrze panu wychodziły.
 

Andrzej na pewno zadawał więcej ciosów w półdystansie, ale niewiele z nich było czystych. Biorąc pod uwagę kondycję i zakończenie tej walki, to moje ciosy na dół były po prostu skuteczniejsze. To jest istotne.
 
Z trenerem Robertem Złotkowskim otwarcie mówiliście o swoim planie walki. Żadnego blefu chyba nie było?

 
Graliśmy w otwarte karty. Dla mnie ta walka była ważna, ale nie ze sportowego, lecz emocjonalnego punktu widzenia. Pożegnanie z kibicami, z wymarzonym przeciwnikiem. Chciałem, żeby ta walka była emocjonująca. To była pierwsza i najważniejsza rzecz. Wygrana była tak naprawdę na drugim miejscu. Wolałbym przegrać po takiej walce jak dzisiejsza niż wygrać po nudnej.
 
Gdyby walka miała potrwać dziesięć rund, to starczyłoby panu sił na zachowanie wysokiego tempa?
 
Mnie by sił na pewno starczyło, lecz prawdopodobnie ostatnie rundy boksowałbym już tylko lewą ręką.
 
Z hali udaje się pan więc prosto do szpitala?
 
Nie, zrobię to już w Warszawie. Na razie obłożę bark lodem.
 
Jak będzie pan świętował to zwycięstwo w najbliższych godzinach?

 
Wyjdę z przyjaciółmi w Sopot. Z zasady nie piję jednak alkoholu przez 24 godziny po walce, nawet wygranej. Dzisiaj człowiek jednak trochę tych ciosów przyjął. Boks i alkohol się nie za dobrze miksują, zatem będę kierowcą.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: tomek90
Data: 24-02-2013 13:40:32 
Brawa za Salety za szacunek jaki okazuje Gołocie. Brawa dla Salety za piękną walkę i całą sportową karierę. Dziękuję za wczorajsze emocje. Było naprawdę wspaniale.
 Autor komentarza: Sajgonski
Data: 24-02-2013 13:49:29 
Saleta zachowuje bardzo wysoką klasę. Tak jak nigdy za nim nie przepadałem i jako sportowiec mnie nie przekonywał, to przynajmniej zyskał mój szacunek jako człowiek. Niezależnie już od tego czy Przemek mówi to co myśli czy to tylko umiejętne uprawianie marketingu, chociaż chyba prawda w tej kwestii leży gdzieś po środku. Tak czy siak było to zdecydowanie lepsze widowisko niż się spodziewałem. Były emocje i o to chyba przecież chodziło. Jeszcze raz powtórzę, że może lepiej się stało, iż wygrał Saleta. Dzięki temu może Andrzej da sobie już z boksem spokój.
 Autor komentarza: bak
Data: 24-02-2013 14:01:54 
Serce pęka jak widzi się Andrzeja w wieku 45 lat po 6 emocjonujących rundach na deskach- scenariusz podobny do Pacquiao vs. Marquez.
 Autor komentarza: Cervantes
Data: 24-02-2013 14:45:07 
I to jest postawa, którą lubię, a nie szczeniackie obrzucanie się błotem.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.