MANNY PACQUIAO PADŁ...

Cały sportowy świat przecierał oczy ze zdumienia, widząc nieprzytomnego Manny’ego Pacquiao (54-5-2, 38KO) na deskach. Jak na dotkliwą porażkę swojego idola zareagowali sami Filipińczycy? Czy ringowa klęska przełoży się na polityczne notowania sławnego "Pacmana"?

CZYTAJ DALEJ >>>

ZŁOTY CHŁOPIEC FILIPIN

Emmanuel Dapidran Pacquiao urodził się w Kibawe na Filipinach w 1978 r. Pierwsze lata jego życia nie były usłane różami. Trudna sytuacja materialna w domu rodzinnym zmusiła go do wyjazdu do stolicy kraju. Zaledwie czternastoletni Manny parał się w Manili różnymi zajęciami. Sprzedawał kwiaty, pomagał na budowach, walczył o przetrwanie. Wielokrotnie zdarzyło mu się spać na ulicy. Na tym etapie nic nie zapowiadało, że niegdyś będzie uosobieniem filipińskiej odmiany American Dream. Jego życie zmieniło się diametralnie, gdy jako szesnastolatek trafił na salę bokserską. Okazał się na tyle zdolny, że wkrótce został włączony w skład kadry narodowej. A boks to na Filipinach sport nie byle jaki. Może o tym świadczyć chociażby fakt, że ponad połowa medali, które Filipińczycy zdobyli na nowożytnych igrzyskach olimpijskich, została przywieziona do kraju właśnie przez bokserów. Oficjalna strona internetowa Pacquiao informuje, że w czasach amatorskich stoczył 64 walki, z których wygrał 60. Na tym amatorski licznik Manny’ego się zatrzymał, ponieważ już w 1995 r. podjął decyzję o przejściu na zawodowstwo. Tak zaczęła się legenda "Pacmana" – pierwszego i jedynego zawodnika w historii tego sportu, który zdobył tytuły mistrzowskie w ośmiu kategoriach wagowych.

Swoją pierwszą zawodową walkę Manny stoczył w styczniu 1995 r. na Filipinach. W czterorundowym pojedynku pokonał na punkty Edmunda Entingo Ignacio. Mało brakowało, a do konfrontacji w ogóle by nie doszło. Pacquiao ważył bowiem mniej, niż zakładał dolny pułap najniższej kategorii wagowej w boksie zawodowym (słomkowej). Po latach przyznał się mediom amerykańskim, że walka mogła dojść do skutku tylko dlatego, że przed oficjalnym ważeniem włożył do kieszeni ciężarki. Pierwszy rok zawodowego boksowania był dla "Pacmana" niezwykle pracowity. Do grudnia stoczył jeszcze 9 wygranych pojedynków. Manny powoli wspinał się po szczebelkach drabiny sukcesu. Swój pierwszy tytuł mistrza świata zdobył już w 1998 r., gdy w Tajlandii pokonał przez nokaut faworyta publiczności Chatchaia Sasakula. Prawdziwym przełomem był jednak rok 2001 i walka z Lehlo Ledwabą. Pacquiao miał wtedy okazję po raz pierwszy zawalczyć w sławnej MGM Grand w Las Vegas, która w późniejszym okresie kariery stała się jego bokserskim domem. Przy okazji zgarnął swój drugi znaczący tytuł. Należy jednak uznać, że batalią, która zdefiniowała karierę "Pacmana", była bitwa z Marco Antonio Barrerą, która odbyła się w listopadzie 2003 r. Manny rozprawił się z meksykańskim bokserem w ciągu 11 rund i odebrał mu jego mistrzowski pas. Tym samym stał się pierwszym Azjatą, który zdobył tytuły mistrza świata w trzech różnych kategoriach wagowych. Sukces nie mógł pozostać niezauważony na Filipinach. Pani prezydent uhonorowała Pacquiao medalem. Dokonała tego również rodzima Izba Reprezentantów. Manny był pierwszym filipińskim sportowcem, którego spotkał taki zaszczyt.

Pół roku później Manny Pacquiao spotkał się w ringu z człowiekiem, który stał się jego koszmarem. Pierwszy pojedynek z Juanem Manuelem Márquezem (55-6-1, 40 KO) był epicką batalią, która pozostanie w pamięci każdego fana boksu, mającego niewątpliwą przyjemność żyć w epoce tych dwóch wybitnych sportowców. Pojedynek zakończył się kontrowersyjną decyzją. Pierwszą, ale nie ostatnią w historii rywalizacji "Pacmana" i "Dinamity". Tym razem ogłoszono remis, w dwóch kolejnych pojedynkach sędziowie przyznali wygraną Pacquiao. Zwłaszcza z tymi dwoma ostatnimi werdyktami Márquez nie mógł się pogodzić. Manny toczył jeszcze wiele wielkich walk z równie legendarnymi bokserami. Na "rozkładzie" ma między innymi takich zawodników jak: Erik Morales, Miguel Cotto, Antonio Margarito czy Ricky Hatton. "Pacman" niemiłosiernie zbił również "Złotego Chłopca" Ameryki – Oscara De La Hoyę. Wszystkie wspaniałe pojedynki oraz fakt, że Pacquiao został pierwszym bokserem w historii dyscypliny, który zdobył tytuły mistrzowskie w ośmiu kategoriach wagowych przyczyniły się do tego, że w 2010 r. Boxing Writers Association of America przyznało mu tytuł boksera dekady. Jako wojownik Manny miał prawo czuć się spełniony. Nawet mimo tego, że nie doszło do chyba najbardziej oczekiwanej przez fanów boksu walki między nim a genialnym Floydem Mayweatherem Juniorem. Nic zatem dziwnego, że zapragnął czegoś więcej. Postanowił zaangażować się w politykę i stoczyć jedną z najtrudniejszych, jak się później okazało, batalii – walkę o głosy wyborców.

BARDZIEJ POLITYK CZY BARDZIEJ BOKSER?

Manny Pacquiao traktowany jest na Filipinach niczym bóstwo. Każdej jego walce towarzyszy atmosfera święta. Gdy Manny wychodzi do ringu, ulice pustoszeją, ruch zamiera, a z domów i barów dobiegają odgłosy ekscytacji. Taka sytuacja nie powinna dziwić. Filipiny są bowiem głodne sportowych sukcesów. Rzadko zdarza się, żeby Filipińczycy mieli powody do radości w tym zakresie. Z Londynu nie przywieźli żadnego medalu, podobnie jak z Pekinu, Aten i Sydney. Mogłoby się zatem wydawać, że zwycięstwo wyborcze "Pacman" powinien mieć w kieszeni. Rzeczywistość okazała się być jednak inna. W maju 2007 r. nie udało mu się zdobyć miejsca w Izbie Reprezentantów. Darlene Antonino-Custodio, który pokonał go w wyborach stwierdził, że wyborcy prawdopodobnie nie chcieli stracić Manny’ego-boksera. Pacquiao pokazał jednak, że ringowa determinacja towarzyszy mu również w innych obszarach życia. Nie zniechęcił się wyborczą porażką i kontynuował karierę polityczną. To, co nie udało się w 2007 r., powiodło się trzy lata później. W maju 2010 r. Manny Pacquiao został kongresmanem. Od tej pory "Pacman" musiał znaleźć w swoim życiu miejsce na dwie pasje – boks i politykę. Problem polegał na tym, że obie zazdrośnie walczyły o palmę pierwszeństwa.

Nie wszyscy byli zadowoleni z obecności sławnego boksera w parlamencie. Niektórzy politycy krytykowali Manny’ego. Twierdzili, że lekceważy swoją pracę, spędzając zbyt dużo czasu na sali treningowej. Wśród nich znajdował się Rene Saguisag, który w jednym z artykułów napisał, że filipiński parlament "jest znieważany przez kogoś, kto traktuje pracę izby wyłącznie jako dodatek do hobby". Przy okazji wypomniał również "Pacmanowi", że za bardzo korzysta z "uroków sławy", co nie przystoi deputowanemu. Rzeczywiście Manny niegdyś nie stronił od rozrywek. Później jednak całkowicie zmienił swoje postępowanie. Porzucił alkohol, grę w kasynach i stał się przykładnym mężem oraz ojcem. Sam opowiadał, że źródłem jego nawrócenia było Pismo Święte, które pomogło mu zrozumieć głos Boga. Rzecz jasna "Pacman" miał również swoich politycznych obrońców. Carol Jayne Lopez, filipiński kongresman, mówił: "Boks może był jego pierwszą miłością, ale to służba publiczna jest teraz jego pasją". Mniej porywające występy w ringu powodowały, że coraz więcej ludzi skłaniało się ku temu stwierdzeniu. Coraz częściej można było słyszeć głosy tych, którzy twierdzili, że Pacquiao zaniedbuje boks na rzecz polityki. Smutni fani zaczęli godzić się z myślą o tym, że filipińska gwiazda powoli zaczyna gasnąć. Wydawało się, że sam "Pacman" stracił tzw. głód boksu. Nieudane negocjacje z obozem Floyda Mayweathera Jr. powodowały, że z horyzontu znikało ostatnie wyzwanie, które mogło go skłonić do nadludzkiego wysiłku.

Równocześnie Pacquiao coraz bardziej poświęcał się polityce. W prasie pojawiały się doniesienia, że ambicje polityczne sławnego boksera sięgają aż stanowiska prezydenta Filipin. Miejscowy dziennik "Manila Times" nie miał wątpliwości, dokąd zmierza sytuacja i w sierpniu 2012 r. opublikował artykuł "Pacquiao szuka wielkiego finału". Rzeczywiście wszystko wskazywało na to, że Manny szukał ostatniego szczytu, którego zdobyciem mógł się godnie pożegnać z kibicami. W listopadzie 2011 r. "Pacman" stoczył kolejną walkę ze swym odwiecznym rywalem – Juanem Manuelem Márquezem. Po dwunastu zaciętych rundach sędziowie zdecydowali się na przyznanie zwycięstwa Mannemu. Świat boksu przyjął decyzję arbitrów z niedowierzaniem. Choć opublikowane później statystyki ciosów potwierdziły minimalną wygraną Pacquiao, wielu wciąż twierdziło, że zwycięzcą tego pojedynku powinien zostać ogłoszony "Dinamita". Kolejnym rywalem "na pożegnanie" miał być Timothy Bradley. Tu jednak stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Walkę wygrał bowiem na punkty bokser amerykański. Eksperci nie kryli swojej irytacji. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że punktujący sędziowie byli chyba jedynymi, którzy widzieli zwycięstwo Bradleya. Stało się jasne, że najlepszy bokser minionej dekady nie mógł rozstać się z ringiem w ten sposób. Trzeba było szukać kolejnego rywala. Wybór padł ponownie na Márqueza. Niedokończone sprawy między oboma zawodnikami miały wreszcie znaleźć ostateczne rozwiązanie.

MANNY NA DESKACH

Czwarta walka między "Pacmanem" i "Dinamitą" miała być ostatnią. Obaj bokserzy odgrażali się, że batalia z pewnością zakończy się nokautem. Każdy, kto znał Juana Manuela Márqueza, wiedział, że tym razem nie są to puste słowa. Dla blisko czterdziestoletniego "Dinamity" mogła być to bowiem ostatnia szansa na pokonanie odwiecznego rywala. Wiele do udowodnienia miał również Filipińczyk. Po jego ostatnich walkach pojawiały się zarzuty, że zbyt oszczędza rywali. Mówiło się, że już nie jest tym samym Pacquiao, który bezlitośnie bił każdego, kto śmiał wytrwać z nim choćby do szóstej rundy. Choć początkowo istniały obawy, czy relatywnie nudny przebieg dwóch poprzednich walk nie spowoduje, że fani odwrócą się plecami do czwartej konfrontacji, szybko okazało się, że były bezpodstawne. Bilety rozeszły się jak świeże bułeczki.

Gdy długo wyczekiwany pojedynek wreszcie doszedł do skutku, kiedy bokserzy wyszli do ringu i ich rękawice zderzyły się w walce, jasne stało się, że tym razem kibice zobaczą wszystko to, co w boksie kochają. Od pierwszych minut można było spodziewać się, że ta walka przypominać będzie bardziej pierwszą, epicką batalię między "Pacmanem" i "Dinamitą" niż dwie ostatnie. Rosły również serca kibiców Pacquiao, który tym razem wyglądał na naprawdę chętnego do bójki. W pierwszych rundach Manny stopniowo zarysowywał swoją przewagę. Choć padł ofiarą silnego ciosu Márqueza w trzeciej odsłonie, wydawało się, że kontroluje pojedynek. Zresztą, chwilę później pięknie się odpłacił "Dinamicie". Moment przed końcem szóstej rundy stało się coś, w co tak naprawdę chyba nikt tak do końca nie wierzył. Juan Manuel Márquez genialnie skontrował nieostrożnego "Pacmana" i brutalnie go znokautował. Obraz nieprzytomnego Pacquiao, leżącego na macie ringu, obiegł wkrótce cały świat. Márquez, jakby nie wierząc w swoje szczęście, zaczekał jeszcze aż sędzia ringowy potwierdzi niezdolność „Pacmana” do dalszej walki, po czym zaczął świętować. Skala porażki filipińskiego wojownika była ogromna. Manila zamarła. Część Filipińczyków przecierała oczy ze zdumienia, część nie szczędziła łez. Cytowany przez "Manila Times" Jun Bayonico powiedział: "Wszyscy byliśmy cicho, ponieważ nie byliśmy pewni, co się stało. On był nieprzytomny tak długo". Głos zabrał nawet rzecznik prasowy prezydenta. Edwin Lacierda oznajmił, że Filipińczycy zawsze będą wspierać Manny’ego, na dobre i na złe. Romans "Pacmana" z polityką musiał jednak spowodować, że w końcu pojawiło się pytanie o przyszłość boksera również w tym aspekcie. Czy dotkliwa porażka ringowa może przełożyć się na polityczne notowania idola Filipińczyków?

MANNY NADAL SZUKA FINAŁU

Manny Pacquiao osiągnął w boksie zawodowym wszystko. Jest jedynym człowiekiem w historii dyscypliny, który zdobył tytuły mistrzowskie w ośmiu różnych kategoriach wagowych. Jego walki zachwycały kibiców na całym świecie, a Filipińczykom dostarczały dumy. Sukcesy zapewniły "Pacmanowi" status bożka i pewnie miejsce w filipińskiej polityce. Jak zostało to już wspomniane, pojawiły się domysły, że ambicje Manny’ego sięgają najwyższego stanowiska w państwie. Znając skalę uwielbienia, jakim darzony jest na Filipinach, trudno wyobrazić sobie, żeby nie zrealizował tego celu. Wydaje się jednak, że Pacquiao popełnił klasyczny błąd osób, którym wszystko się udaje. Zapomniał, że do osiągania sukcesów potrzebna jest ciężka praca. A boks jest w tym zakresie wyjątkowo niewdzięczny. Jeśli spróbujesz go oszukać choć trochę, bezlitośnie ukaże cię za to w ringu. Po ostatniej walce z Márquezem wśród Filipińczyków pojawiły się głosy, że "Pacman" powinien zawiesić rękawice na kołku. Pozostaje pytanie, czy dla własnego dobra powinien to robić w takim momencie? Czy Manny, który dotkliwie przegrał swoją ostatnią walkę, nadal będzie równie atrakcyjnym kandydatem na prezydenta jak wcześniej? Jak Filipińczycy postrzegają przegranych?

Filipiny są państwem wyjątkowym. Niezwykle ciekawa historia i fakt podlegania różnym wpływom na przestrzeni lat spowodowały, że Filipińczycy wytworzyli unikalną kulturę, która godzi wpływy azjatyckie, europejskie i islamskie. Nie należy jednak zapominać, że jest to również kraj, który, jak mówi Oskar Pietrewicz (szef działu Azja i Pacyfik Portalu Spraw Zagranicznych), "zawsze znajdował się w orbicie wpływów chińskich, co nie pozostawało bez wpływu na kulturę Filipińczyków". Jeśli wzorów postrzegania przegranego doszukiwać się w Chinach, to Manny Pacquiao nie ma przed sobą najlepszej perspektywy. "Sukcesy sportowe odnoszone podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie były powodem do dumy dla Chin" – mówi Oskar Pietrewicz. "O ile jednak zwracano uwagę na złotych medalistów, mniejszym zainteresowaniem cieszyli się pozostali. Nawet srebrni i brązowi medaliści byli traktowani jak przegrani, gdyż zarówno dla chińskich władz, jak i chińskich kibiców liczyło się tylko jedno – zwycięstwo". Analizując sytuację sławnego "Pacmana" trzeba jednak pamiętać o odpowiedniej skali. Manny z pewnością pozostanie idolem Filipińczyków i na zawsze zapamiętają go jako tego, który dostarczał im zarówno tak bardzo potrzebnych sukcesów sportowych, jak i powodów do odczuwania dumy narodowej. Z racjonalnego punktu widzenia nic nie powinno umniejszyć gigantycznych osiągnięć Pacquiao. Styl, w jakim przegrał ostatnią walkę, może jednak spowodować, że tego "paliwa popularności" zabraknie na zdobycie najwyższego urzędu w państwie. Cytowany już w tym artykule Filipińczyk Jun Bayonico powiedział, że lepiej byłoby, gdyby "Pacman" odszedł jako zwycięzca. Ta oczywista dla każdego sportowca prawda może w tym przypadku mieć podwójne znaczenie.

Wydaje się, że Manny Pacquiao doskonale zrozumiał zagrożenie, jakie wiąże się z konsekwencjami dotkliwej porażki ringowej. Wie, że lepiej dla jego kariery politycznej byłoby, gdyby pożegnał się z kibicami w glorii chwały. Może świadczyć o tym fakt, że już kilka dni po feralnej walce z "Dinamitą" zapowiedział, że jeszcze zobaczymy go w ringu. "Pacman" nadal szuka zatem wielkiego końca. Oby raz jeszcze potrafił oczarować wszystkich fanów boksu i Filipińczyków finałem, który będzie godny jego wielkiej kariery. Wtedy wszystkie drzwi w polityce staną przed nim otworem. Nawet te do najwyższego urzędu w państwie.

Autor: Karol Wasilewski

Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie internetowej Przeglądu Spraw Internetowych NOTABENE

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: WARIATKRK
Data: 11-02-2013 09:32:25 
Wielka szkoda ze do walki z Floydem z 3 lata temu kiedy Pac-man był w primie maszyna do zabijania nie doszło.Fenomen jednym słowem nawet islamscy rebelianci wstrzymują swoje działania na czas walki Pac-mana. Czytałem chyba w Wprost albo Uważam Rze(taka jest nazwa pisze to ponieważ ktoś mógłby pomyśleć ze jestem takim analfabetą i pisze że przez rz)fajny artykuł o Mannym.Musiał do Manili udać się żeby miedzy innymi pracować jako pucybut żeby pomóc mamie która sama wychowywała o ile pamiętam 6 rodzeństwa.
 Autor komentarza: Jason
Data: 11-02-2013 09:55:06 
Też to czytałem, niesmowite są takie historie.. młodo wyjechał od rodziny, harówa na budowie i ogólnie od zera do milionera. Szkoda walki z Floydem, najwieksza walka do której nigdy nie doszło. Każdy kiedyś się w tym sporcie kończy, chodz osobiscie ze względu na sympatie do Pacmana za jego ofensywny piękny dla kibica styl chciałbym, aby jeszcze nokautował.
 Autor komentarza: Krzyzak
Data: 11-02-2013 11:42:12 
Na czysto takiej formy to on nie robił . A nie on się strzykawek boi itd
 Autor komentarza: Leniuch
Data: 11-02-2013 12:50:02 
up.Spadaj trolu na onet....
 Autor komentarza: kowal46
Data: 11-02-2013 12:52:26 
Rozumiem 3 lub 4 kategorie w gore ale nie 8 sila ciosu jest wrodzona mozna nad nia troche popracowac ale nie przechodzic 8 kat w gore i caly czas nokautowac
 Autor komentarza: kowal46
Data: 11-02-2013 12:56:28 
Tam byly jakies dodatki w trybie zywieniowym lecz nie mowie ze to byl doping bo jest bd wiele srodkow ktore po latach sa zakazywane jako doping a wczesniej nikt o nich nie wie i jest to wtedy legalne.
 Autor komentarza: Coperek
Data: 11-02-2013 13:07:05 
kowal46
Tylko zobacz jaki to stosunkowo mały zakres wagi. Jak Many zaczynał w niższych wagach był jeszcze dzieciakiem, bardzo dużo bokserów idzie w górę na wadze wraz z wiekiem, to normalne. Masz 19 lat, ważysz 65kg, masz 30 ważysz 80kg bo zmężniałeś.
 Autor komentarza: Deter
Data: 11-02-2013 13:35:05 
kowal46
To nic niezwykłego. Prześledź dokładnie kiedy zaczęła się progresja masy ciała - czyli w jakim wieku był Pac, oraz jakie to były skoki.

Coperek
"Masz 19 lat, ważysz 65kg, masz 30 ważysz 80kg bo zmężniałeś". Raczej - bo "zapuściłeś się" :)
 Autor komentarza: Kassini
Data: 11-02-2013 14:10:30 
Szkoda ze zamiast z Rogerem to Manny podjal decyzje o zwiazaniu sie z Fredym. Roger pomoglby Mannemu o wiele predzej osiaganac naturalna mase ciala, wzmocnic cios oraz poprawic prace nog. Nie wspominam nawet o sztuczkach i tajnikach czarnej brooklinskiej szkoly boku ktore Roger zna doskonale.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.