TRZYNASTA POTRAWA

To ten dzień. Dzień, że się chce czerwonego targać za brodę, psa gonić do mówienia, sprawdzić co u Kevina, a bić się jedynie na kto więcej przy stole. Byli jednak i ciągle są tacy, którzy tego dnia chcą/muszą bić się nie tylko na kto więcej przy stole, ale i kto więcej, bardziej i mocniej komu pięściami. Kto nie raczył przez dzień cały leżeć pod choinką i wolał łupać kogoś po fizysie? Krótki przegląd wigilijnych heretyków.

John L. Sullivan. Dzisiaj jego nazwiskiem firmowana jest irlandzka whiskey. Jego nazwiskiem, bo John L. nie tylko mocno bił, ale i mocno pił – czasami do nieprzytomności. A powodów do hulanek miał dużo. Jak na przykład 24 grudnia 1880 roku, kiedy zmierzył się w Cincinnati z Johnem Donaldsonem. Na Donaldsona mówili „Profesor”, bo dobrze znał rzemiosło, co docenił później sam Jim Corbett, często z nim sparując. Rzemiosło w walce z Sullivanem niczego jednak nie dawało i po 22-minutowej konfrontacji w małym pokoiku, gdzie za liny robiły ściany i około 30-osobowa widownia, przerzucany z prawej na lewą „Profesor” zrezygnował. Mówił później, że o boksie to John L. za dużo nie wie, ale jest brutalny i bije tak jak koń kopie. Spotkał się z Sullivanem jeszcze dzień po walce, w więzieniu. Aresztowano ich za udział w meczu bokserskim, nielegalnym wówczas w stanie Ohio. Wyszli 27 grudnia, bo żaden ze świadków nie potwierdził, że boksowali. Jeden zeznał, że widział jedynie sympatyczny bieg z ich udziałem. Ze spokojem dodał, że Sullivan ładnie gonił, walczył, ale pan Donaldson był szybszy.

Wigilię do bicia wyjątkowo upodobał sobie niedoszły rywal Sullivana, Peter Jackson. Peter Jackson był bardzo dobry, ale był też czarny i John L. bez ogródek powiedział, że nie będzie walczyć z takim dziwadłem. Kolor skóry Jacksona nie przeszkadzał za to Mickowi Dooley’owi, z którym Australijczyk zmierzył się 24 grudnia 1887 roku. Wprawdzie w tę Wigilię „Czarny Książę” się nie narobił, bo walka zakończyła się no decision po dwóch rundach, ale już dwa lata później święta Jacksona były bardziej pracowite. Jednego wigilijnego dnia w Dublinie stoczył aż trzy walki – najpierw trzyrundowe pokazówki z Jackiem Fallonem i Jemem Youngiem, a potem już poważne, wliczane do zawodowego rekordu starcie z Peterem Maherem. To znaczy miało być poważne. Skończyło się tak, jak kończyło się wiele pojedynków Jacksona – szybko i bez trudu. KO2.

Szybko skończyło się również w Wigilię 1897 roku w Chicago, gdzie swoją drugą zawodową walkę stoczył pierwszy w historii mistrz świata w wadze półciężkiej, Jack Root. Swojego świątecznego rywala, Pata Brastanda, pochodzący z Czech zawodnik znokautował już w trzeciej rundzie.

Dłużej napracowali się „Philadelphia” Jack O’Brien i Jim Jeffords, którzy zmierzyli się 24 grudnia 1903 w Filadelfii. Jeffords był znacznie mniej doświadczony, ale starał się, próbował, zaczepiał. I nawet trafiał, ale na jeden jego cios O’Brien odpowiadał trzema lub czterema. Po sześciu rundach „Philadelphia” pewnie wygrał decyzją gazety, jednak pochwały za dobrą bitkę zebrali obaj. O O’Brienie było później jeszcze głośno – pokonał starego Boba Fitzsimmonsa, walczył o tytuł w ciężkiej i sprawił problemy samemu Jackowi Johnsonowi.

Nie sprawił za to problemów Stanley’owi Ketchelowi. Terroryzujący na początku XX wieku amerykańskie ringi Kiecal dwukrotnie pokonał O’Briena – raz przez decyzję gazety i raz przez techniczny nokaut w trzeciej rundzie. Wcześniej, tak jak „Philadelphia”, zaliczył boksersko-świąteczny epizod. W 1905, gdy regularnie bił ludzi w Montanie, spędził kilka wigilijnych minut w ringu, boksując z Kidem Foleyem. Po niespełna czterech rundach Stach mógł już ściągać rękawice i lecieć do stołu.

Osiem lat później bokserska Wigilia zawitała do Walii. Tym razem wydanie musze, a w roli głównej Jimmy Wilde. Facet tak nikły - 159 cm, ok. 50 kg - że mówiono na niego „Duch”. I tak silny - 132 zwycięstwa, 100 KO - że zaraz dodawano „z młotem w dłoni”. 24 grudnia przekonał się o tym Kid Levene, który padł w ósmej rundzie. Dalsze losy Levene’a nie są znane, ale wiadomo, że w kolejnych latach jego pogromca zdominował muszą. W oficjalnym rekordzie ma około 140 walk, sam jednak utrzymywał, że stoczył ich przynajmniej 800. Pewne jest, że po raz ostatni pojawił się w ringu w czerwcu 1923 roku i zebrał tak srogo od Pancho Villi, że przez trzy tygodnie nie poznawał własnej żony.

Zebrał też Kid Roscoe. Chyba, bo z jego walką z Samem Langfordem w Wigilię 1922 w Meksyku jest jak z czerwonym - niby jest, coś nawet na ten temat wiadomo, ale nikt nie widział. Co innego z paryskim pojedynkiem Panamy Ala Browna z Freddie’em Millerem 24 grudnia 1934 roku. Panama był już past prime i przegrał na punkty, ale pobyt we Francji wspominał milutko. Między walkami stepował z Josephine Baker i dyskutował z Jeanem Cocteau, któremu powierzył nawet rolę menadżera. Poecie robił też różne inne rzeczy, które większość mężczyzn wolałaby robić Josephine Baker.

Po wojnie najciekawsze wigilijne walki odbywały się w Azji. W 1960 roku w Tokio młody przyszły mistrz Fighting Harada pokonał młodego przyszłego mistrza Hiroyukiego Ebiharę. W 1982 w Bangkoku Khaosai Galaxy znokautował z kolei Marciano Sekiyamę, a w 1989 w tym samym mieście na zawodowstwie zadebiutował Saman Sorjaturong, który zastopował Ekawita Singkrungthona. Od tego czasu wielcy w Wigilię raczej nie boksują. I dobrze, bo w święta trzeba leżeć, jeść i pić.

Skąd tylko John Donaldson wiedział, jak mocno kopie koń?

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: fanBOKSU90
Data: 24-12-2012 14:50:39 
W stanach si echyba troche inaczej obchodzi wigilie prawda?:)
 Autor komentarza: Tarciu
Data: 24-12-2012 16:45:17 
Dzięki za tekst, wesołych i SPOKOJNYCH Świąt ;)
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.