WAGA PRZEGRANYCH POLSKICH SZANS

Polscy pięściarze sześciokrotnie stawali przed szansą wywalczenia tytułu mistrza świata w najbardziej prestiżowej wadze ciężkiej. Z grona trzech zawodników, którzy otrzymywali taką szansę, najbliżej zdobycia mistrzowskiego pasa był Andrzej Gołota (41-8-1, 33 KO). Albert Sosnowski (47-5-2, 28 KO) i Tomasz Adamek (47-2, 29 KO), którzy walczyli z Ukraińcem Witalijem Kliczką, skazywani byli raczej na porażkę.

- Nie stawiałbym w jednym rzędzie Andrzeja Gołoty i Alberta Sosnowskiego czy nawet Tomasza Adamka. Dwaj ostatni, przystępując do walk z Witalijem Kliczką, szanse na zwycięstwo mieli niewielkie. Jeżeli chodzi o Adamka, to myślałem, że szybkość i doświadczenie pomoże mu rozegrać ten pojedynek na swoich warunkach, ale okazało się, że to nie był ten sam Adamek, którego oglądaliśmy w innych pojedynkach - ocenia Janusz Pindera, znany i ceniony ekspert bokserski.

Rok 1996 był przełomowy w karierze Andrzeja Gołoty. W marcu zanotował zwycięstwo w ósmej rundzie nad Danellem Nicholsonem, a następnie w lipcu i grudniu stoczył dwa pojedynki z Riddickiem Bowe, które przeszły do historii światowego boksu zawodowego. W obu Polak, choć wygrywał, został zdyskwalifikowany za ciosy poniżej pasa. Do tego podczas tych starć dochodziło do ringowych awantur. To jednak tylko ułatwiło Gołocie drogę do walki o pas mistrza świata. Polaka nazwano "wielką nadzieją białych".

Dziwny zastrzyk

Kto wie, czy po tym jak 28-letni wówczas Gołota został gwiazdą wagi ciężkiej, nie popełniono w jego obozie błędu, kontraktując na 4 października 1997 roku walkę o pas mistrza świata federacji WBC z Lennoxem Lewisem. Tak przynajmniej uważa Pindera: - Walka z Lewisem to w dużej mierze był skok na kasę. Rywal był u szczytu swoich możliwości, a Andrzej po dwóch porażkach z Riddickiem Bowe powinien mieć jakiś odpoczynek od walk z silnymi pięściarzami i raczej stoczyć trzy-cztery lżejsze pojedynki. To był błąd, który często popełnia się w poszukiwaniu wielkich pieniędzy.

Na ringu w Atlantic City Gołota wyszedł przestraszony. Jego wzrok nie mówił nic dobrego. Wyglądał na zamroczonego. Dopiero po walce okazało się, jaka była tego przyczyna. Starcie nie było długie. Trwało zaledwie 95 sekund. Lewis rzucił się Polaka niczym tygrys i szybko powalił go na deski. Ten wprawdzie pozbierał się, ale za moment było po walce.

Dramat Gołoty zaczął się jednak w szatni. - Andrzej siedział na krześle. W pewnej chwili podniósł rękę, jakby chciał coś do mnie powiedzieć, kiedy jego twarz wykrzywił nagły grymas. Kiedy osunął się na ziemię, myślałam, że został sparaliżowany - opowiadała Mariola Gołota,  małżonka naszego pięściarza.

Gołocie założono na twarz maskę tlenową i natychmist odwieziono do szpitala. Pierwsze sygnały mówiły o ataku serca lub załamaniu nerwowym. Na szczęście Polak szybko wrócił do domu.

Okazało się, że wszystkiemu winny był zastrzyk w kolano, jaki Gołota otrzymał na trzy godziny przed walką. Po nim poczuł się źle i do hali dotarł na kilkadziesiąt minut przed walką z Lewisem.

Wówczas trenerem Polaka był Roger Bloodworth, ten sam, który obecnie prowadzi Tomasza Adamka.

- Gołota był bardzo dobrym pięściarzem. Fizycznie był tak dobry, jak najlepsi wagi ciężkiej w tamtych czasach. Dlaczego więc nie został mistrzem świata? Nie jestem psychiatrą, ale miał chyba ogromne problemy ze sobą. Ze swoją psychiką. Mógł mieć rywala "na widelcu", a mimo to i tak znajdował drogę, by przegrać walkę - ocenił Bloodworth, który również ujawnił w jednej z rozmów, że po walce Gołota nie bardzo wiedział gdzie jest i wciąż pytał, co się stało.

Ówczesnym szkoleniowcem Lewisa był Emanuel Steward, który potem do sukcesów prowadził Władymira Kliczkę. Zmarły niedawno trener ocenił kiedyś, że walka z Gołotą była dla jego podopiecznego jedną z najlepszych.

- Jedną z najlepszych walk jakie stoczył Lewis, a z której ludzie nie zdają sobie sprawy, była ta z Gołotą. Przed pojedynkiem powiedziałem mu: "Lennox, ta walka może potoczyć się dobrze, bo ten facet czasem wariuje gdy zaczyna się męczyć, nawet gdy wygrywa. No i jest zbirem. Moja sugestia jest taka, że jeśli walczysz ze zbirem, musisz go zastraszyć. Mówiąc inaczej - nie daj mu złapać rytmu. Spróbuj uciec, przejąć nad nim kontrolę, postrasz go, a potem go pobij". Lennox spojrzał na mnie w trochę zabawny sposób i nie powiedział nic. Wyszedł na ring i go zniszczył. To nie był może jeden z wielkich superpojedynków, ale sposób w jaki on zaatakował Gołotę był czymś, czego nikt inny nigdy więcej nie zrobił. Potem walczył z nim Mike Tyson i wielu innych, ale to Lennox po prostu wyszedł i go zmiażdżył - wspominał Steward.

A jak po latach walkę z Polakiem wspomina Lewis?

- Każdy, komu mówiłem, że walczę z Gołotą ostrzegał mnie: "Uważaj, on bije poniżej pasa". Byłem zły, ponieważ czułem, że i mnie może to spotkać. On bił poniżej pasa w obu walkach z Bowem, nie chciałem, żeby to samo mi się przytrafiło. Wyszedłem do ringu bardzo skupiony, byłem zły, a dodatkowo miałem wtedy wspaniały obóz przygotowawczy. Byłem w niesamowitej formie. Wyszedłem do ringu i po prostu go zniszczyłem. Nie spodziewałem się, że pójdzie mi tak łatwo. Wychodząc do ringu, nie zakładasz, że znokautujesz rywala jednym z pierwszych ciosów. Kiedy jednak zobaczyłem, że jest zamroczony, cały czas wyprowadzałem uderzenia, dopóki sędzia nie przerwał walki - mówił na łamach serwisu ringpolska.pl podczas wizyty w Polsce.

"Najlepszy Gołota świata"

Na kolejne starcie Gołoty o mistrzowski pas trzeba było czekać ponad sześć lat. Tym razem jego rywalem był Amerykanin Chris Byrd, który miał na rozkładzie Witalija Kliczkę, Davida Tuę, Evandera Holyfielda czy Fresa Oquendo. Gołota zaś wracał do wielkiego boksu po słynnej ucieczce z ringu w starciu z Mike'em Tysonem. Ostatecznie ta ostatnia walka została uznana za nieważną, bowiem w organizmie rywala wykryto obecność marihuany.

Przed walką o pas mistrza świata IBF, która odbyła się 17 kwietnia 2004 roku w nowojorskiej Madison Square Garden, mało kto stawiał na polskiego boksera. W typowaniach bukmacherów przewagę (2-1) miał Byrd. W Gołotę wierzyli chyba tylko polscy kibice, którzy licznie zjawili się na trybunach hali. Wielokrotnie przekrzykiwali amerykańską widownię, skandując nazwisko swojego ulubieńca.

Gołota pokazał, że wciąż należy do światowej czołówki w "królewskiej" kategorii ciężkiej. Udowodnił w ringu, że nie zmarnował czasu w trakcie przygotowań. Bardzo dobrze wytrzymał trudy dwunastorundowego pojedynku. Zresztą po raz pierwszy w dwunastoletniej zawodowej karierze rywalizował na tak długim dystansie, i to w wieku 36 lat.

Gołota stoczył bardzo dobry pojedynek, a jeszcze dzień wcześniej wydawało się, że może do niego nie dojść! Jeden z lekarzy komisji stanowej, orzekającej o zdolności zawodników do walki, miał zastrzeżenia do barku Gołoty, który borykał się do niedawna z tym urazem. Wysłał Polaka na prześwietlenie, ale to nie wykazało żadnych nieprawidłowości.

Niestety Gołocie nie udało się wywalczyć mistrzowskiego pasa, choć walki nie przegrał. Sędziowie orzekli bowiem remis. Jeden punktował 115:113 na korzyść Gołoty, drugi 115:113 dla Byrda, a trzeci orzekł remis 114:114. Specjaliści z czołowej internetowej strony amerykańskiej "Fightnews" punktowali 116:112 dla Polaka. Amerykańska agencja prasowa AP oceniła walkę na 114:114.

Andrzej Gołota po pojedynku z Chrisem Byrdem powiedział, że jego zdaniem, sędziowie powinni przyznać mu zwycięstwo w walce o mistrzostwo świata.

- To był dobry boks i dobra walka. Byrd był szybki, trudno było go trafić. Sędziowie uznali, że padł remis, ale według mnie, to ja wygrałem. Nie mam wątpliwości, że zwycięstwo należało się mnie. Nie wiem, jaki był punkt widzenia sędziów - powiedział Gołota.

- Ta walka to było to, czego potrzebuje waga ciężka. Biłem się przy linach z ważącym 230 funtów gościem i pokazałem wszystkim, że potrafię zadawać ciosy w takiej sytuacji. Gołota nie zrobił mi krzywdy - powiedział z kolei Byrd, dodając: - Nie okradłem Gołoty ze zwycięstwa. Myślę, że w pierwszych rundach miałem wystarczającą przewagę, by wygrać. Wszystko było w rękach sędziów. Wszyscy mówili, że Gołota często fauluje, ale dla niego to była ostatnia szansa. On potrafi walczyć i trzeba to docenić.

Polska prasa doceniła występ Polaka. "Najlepszy Gołota świata" - pisała "Gazeta Wyborcza". "Nie wygrał, ale zadziwił" - widniał tytuł w "Dzienniku Polskim". "Polski pięściarz odkupił winy za kompromitacje w walkach z Tysonem, Grantem i Bowem. Andrzej Gołota wrócił na szczyty zawodowego boksu w wielkim stylu" - można było przeczytać w "Życiu Warszawy". "Remis w walce o mistrzostwo świata. Możemy być dumni z Gołoty" - wieścił "Super Express".

W zgodnej opinii wszystkich dziennikarzy Gołota zrehabilitował się za poprzednie wpadki. Walczył czysto.

"Byrd zatrzymał pas, ale Gołota zdobył publiczność - pisał po walce Reuters. - Chris obronił mistrzostwo, zaledwie remisując z kontrowersyjnym Gołotą - dodawali dziennikarze największej światowej agencji prasowej. - Polak był niezwykle zdyscyplinowany przez wszystkie 12 rund. Byrd chciał go zmęczyć, ale to on był wykończony w ostatnich dwóch starciach" - ocenił wówczas Reuters.

Gołota ofiarą spisku?


Po niespełna siedmiu miesiącach Gołota znowu stanął do walki o pas mistrza świata - tym razem federacji WBA. Polak rzucił wyzwanie Amerykaninowi Johnowi Ruizowi. Po raz drugi z rzędu nasz zawodnik stoczył 12-rundowy pojedynek, ale tym razem przegrał na punkty, choć rywal był dwukrotnie liczony, a do tego stracił punkty za ostrzeżenie. Sędziowie w Madison Square Garden zdecydowali jednak inaczej. Wszyscy widzieli zwycięstwo Ruiza: 113:112, 114:111, 114:111.

Jedna z najpoważniejszych stron internetowych traktujących o zawodowym boksie w komentarzu do walki Johna Ruiza z Andrzejem Gołotą stwierdziła dosadnie: "Gołota został po raz drugi w tym roku okradziony ze zwycięstwa! To jemu należał się tytuł".

Gdy tylko pojawiły się wyniki, komentator walki napisał: "Wynik 114:111 dla Ruiza to rozbój! Nie mogę w to uwierzyć". I dodał: "Gołota był lepszy w każdym elemencie pięściarskiego rzemiosła. Publiczność była zirytowana po ogłoszeniu werdyktu".

Według komentatora Gołota powinien zwyciężyć i na to zwycięstwo zasłużył. Dziennikarze transmitującej pojedynek stacji telewizyjnej HBO ocenili walkę 113:112 na korzyść Polaka.

- Nie mam szczęścia do Nowego Jorku. To co się tutaj dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. Przegrałem tu trzy razy, choć powinienem trzy razy wygrać - powiedział po walce Gołota.

Polak nie mógł pogodzić się z werdyktem. Przed walką zapowiadał, że w przypadku porażki zakończy karierę, ale po niej mówił co innego: - Gdybym czuł że faktycznie przegrałem, na pewno odpowiedziałbym tak, koniec. Ale dookoła słyszę "to ty wygrałeś, ty jesteś mistrzem". W tej sytuacji zastanowię się co dalej z karierą boksera. Muszę pomyśleć, ciężko pomyśleć, i to nie przez parę dni.

Po walce pojawiały się teorie o spisku, którego ofiarą padł Gołota. Podobno walka miała być ustawiona.

- Myślę, że Gołota jeszcze wróci. Żołnierze nigdy nie umierają, oni czasami tylko padają w boju, ale się podnoszą - mówił wówczas Don King, ekscentryczny promotor Gołoty.

 "53 sekundy wstydu"

I Gołota rzeczywiście wrócił. Pół roku później. I znów stawką był tytuł mistrza świata - tym razem federacji WBO. Patrząc jednak z perspektywy czasu, to byłoby lepiej, gdyby do starcia z Amerykaninem Lamonem Brewsterem w chicagowskiego United Center (21 maja 2005 roku - przyp. red.) nie doszło.

Polak w ciągu 53 sekund od rozpoczęcia walki trzykrotnie wylądował na deskach i sędzia ringowy został zmuszony do zakończenia pojedynku. Po raz pierwszy był liczony po zaledwie 13 sekundach walki. Polak wstał, ale rywal błyskawicznie ponowił atak i po raz kolejny pretendent zapoznał się z matą ringu. Po trzecim nokdaunie sędzia Geno Rodriguez odesłał Gołotę do narożnika.

- Gołota był stworzony dla mnie. Wielokrotnie oglądałem jego walki i wiedziałem, że trzyma ręce zbyt wysoko - powiedział Brewster. – Gołota nie mógł mnie pokonać. Nikt nie jest w stanie mnie pokonać, to samobójstwo - dodał Amerykanin.

- Byłem dziś jak F-16, a Gołota jak bombowiec B-52 i ja go zestrzeliłem. Nie twierdzę, że jestem wielki jak Lennox Lewis czy Mike Tyson, jednak jestem mistrzem i chcę jak najdłużej pozostać na szczycie - zakończył Brewster.

Wstyd, smutek, upokorzenie i kompromitacja - takie komentarze najczęściej przewijały się w prasie po porażce Andrzeja Gołoty w walce o pas mistrza WBO w wadze ciężkiej.

"To miała być bitwa o Chicago. I była. Zakończyła się po kilku strzałach. To był jeden z najkrótszych mistrzowskich pojedynków w wadze ciężkiej. Sędzia przerwał egzekucję w 53. sekundzie. Walka skończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła. Jeden z kibiców podbiegł do mikrofonu podstawionego mu przez polskiego dziennikarza i krzyknął: "Gołota, oddaj mi moje pieniądze. Zapłaciłem za bilet 300 dolarów!" - można było przeczytać w "Rzeczpospolitej". "Koniec Gołoty" - wieściła "Trybuna". "53 sekundy wstydu" - to tytuł z "Super Expressu". "Takiego upokorzenia polscy kibice boksu nie przeżyli nigdy! Andrzej Gołota w starciu z przeciętnym, nie tylko wzrostem, Lamonem Brewsterem trzy razy leżał na deskach w ciągu 50 sekund! Po takim blamażu Gołota powinien schować się do najgłębszej dziury i stamtąd ogłosić zakończenie kariery" - pisał "Fakt".

Z Gołoty śmiali się Amerykanie. "Niesamowite! Gołota jest chyba pierwszym bokserem w historii, który w walce o tytuł nie zadał ani jednego ciosu!" - pisał amerykański dziennik "Daily Southtown".

"Gołota przegrał w 53 sekundy na oczach 20 tysięcy polskich fanów. Lamon Brewster potrzebował niecałej minuty, żeby ich uciszyć" - dodawał "Indianapolis Star".

"Gołota wszedł do ringu z groźną miną. Ale żeby z niego wyjść, prawie potrzebował przedsiębiorcy pogrzebowego!" - śmieje się "Boston Globe" i dodaje: "To nie była walka. Bo do walki potrzebnych jest dwóch ludzi. A Gołota nie ustał na nogach wystarczająco długo! Kiedy poleciał na liny, jego twarz wyglądała, jakby właśnie zobaczył ducha. Był na granicy paniki, kiedy sędzia go pytał, czy chce dalej walczyć. Chwilę potem już było po wszystkim. Nie było żadnego powodu, żeby znowu liczyć Gołotę, ani żeby kontynuować walkę. Są za to wszelkie powody, żeby Gołota poszedł do domu i już tam został!".

Na tej samej gali nastroje poprawił nam nieco Tomasz Adamek. "Góral", boksujący jeszcze wówczas w wadze półciężkiej, po krwawym boju pokonał Paula Briggsa i wywalczył pas mistrza świata federacji WBC.

- Gołota miał predyspozycje do tego, by zostać mistrzem świata. Zabrakło mu po prostu chłodnej głowy w trudnych sytuacjach. Tak naprawdę w dwóch walkach - z Chrisem Byrdem i Johnem Ruizem - powinien być mistrzem świata. Moim zdaniem on wygrał te dwie walki, które były tak wyrównane, że każde rozstrzygnięcie było możliwe. Gołota miał po prostu pecha w tych werdyktach – ocenił Janusz Pindera.

Sensacyjna szansa "Dragona"

Na kolejne starcie polskiego ciężkiego w walce o tytuł mistrza świata musieliśmy czekać niemal równo pięć lat. Era Gołoty już minęła, a z otchłani zaczęli wyłaniać się kolejni polscy pięściarze, którzy chcieli przejść do historii.

Dość sensacyjnie szansę walki o pas mistrza świata i to z samym Witalijem Kliczką otrzymał Albert "Dragon" Sosnowski, który raczej nie mierzył się do tej pory z pięściarzami tak wymagającymi.

- Dziękuję ekipie Witalija Kliczki za tę walkę. Doceniam klasę mojego przeciwnika i mam do niego duży szacunek. Nie oznacza to jednak, że obawiam się rywala i sam przekreślam swe szanse na zwycięstwo. Wręcz przeciwnie. Postaram się dokonać tego, co nie udało się Gołocie. Stać mnie na to - mówił Polak po otrzymaniu propozycji.

- Zapewniam, że nikt nie będzie rozczarowany moją postawą. Przede mną wielkie wyzwanie. Nie zamierzam zmarnować takiej okazji. Pewnie pojawią się głosy, że to jeszcze nie czas na tak poważna walkę. Jak mawiał William Shakespeare lepiej być o trzy godziny za wcześnie niż o minutę za późno. Ja nie zamierzam spóźnić się na pojedynek mojego życia - dodał.

Nie było jednak 29 maja 2010 roku niespodzianki na Veltins Arena w niemieckim Gelsenkirchen. Polak, choć imponował ambicją i nie wystraszył się wielkiego mistrza, przegrał jednak przez nokaut w dziesiątej rundzie.

Wówczas nastąpiło to, czego wszyscy się obawiali. Polak przyjął kilka potężnych ciosów i po jednym z nich osunął się do narożnika.

Porażka Polaka była bezdyskusyjna. Ale Sosnowski wstydu Polsce nie przyniósł - walczył niesamowicie ambitnie, a wolą walki mógłby obdarzyć kilku innych naszych pięściarzy.

Po zakończeniu walki kibice podziękowali Polakowi gorącymi brawami.

- To mogła być dobra walka gdybym wygrał (śmiech). Nacierałem do przodu, ale Kliczko nie dał się zepchnąć do defensywy. Zostałem pokonany, ale po twardej walce. Myślę, że pokazałem duszę wojownika i nie przyniosłem wstydu polskim kibicom. Jestem dumny ze swojej postawy - powiedział zaraz po zejściu z ringu Sosnowski.

- Jesteś silny, ale potrzebujesz doświadczenia. Jeśli go trochę zdobędziesz, to mistrzostwo świata może być twoje - komplementował z kolei Polaka Witalij Kliczko.

"Smok ział ogniem, ale skończył na deskach" - pisał "Przegląd Sportowy", w którym można było także przeczytać: "Albert Sosnowski dał z siebie wszystko. Nie 100 a 110 procent. Dotrzymał słowa - nie uciekł przed Witalijem Kliczką próbował atakować. Niestety nie był w stanie zrobić mu krzywdy. Nie mógł mu nawet zagrozić. - Dragon pokazał charakter - chwalił Polaka mistrz. - Był mocny, skoncentrowany, popełnił jednak kilka błędów.

Krwawa egzekucja Kliczki na Adamku

Niespełna szesnaście miesięcy później starszy z braci Kliczków walczył z kolejnym polskim zawodnikiem w obronie mistrzowskiego pasa. Na niedokończonym jeszcze Stadionie Miejskim we Wrocławiu zmierzył się 10 września 2011 roku z Tomaszem Adamkiem.

Po raz pierwszy w historii walka o mistrzostwo świata wagi ciężkiej w boksie odbywała się w Polsce. Tomasz Adamek przystępował do walki z Kliczką po serii sześciu kolejnych wygranych w królewskiej kategorii. Z kolei Ukrainiec pozostawał niepokonany na zawodowym ringu od czerwca 2003 roku, z tym, że od grudnia 2004 do listopada 2008 miał przerwę w karierze.

"Góral" do tej pory był mistrzem świata w wadze półciężkiej (WBC) i junior ciężkiej (IBF). Blisko dwa lata wcześniej przeniósł się do kategorii ciężkiej pokonując w pierwszym pojedynku Andrzeja Gołotę. Od razu zapowiedział, że dokona to czego nie udało się starszemu koledze - tzn. zdobędzie mistrzostwo świata "Królewskiej dywizji".

Polaka mocno musiał przytłamsić utwór AC/DC "Piekielne dzwony". Przy jego dźwiękach do ringu wkraczał Ukrainiec. Adamek właściwie od drugiej rundy, kiedy mocno oberwał prawym i upadł na liny, był bezradny. Wraz z każdą kolejną rundą po twarzy Adamka widać było liczbę przyjętych ciosów. W szóstej rundzie sędzia po raz pierwszy liczył "Górala". W dziesiątej Kliczko zdecydował się w końcu wydać wyrok. Słaniający się na nogach i broczący krwią Adamek był bezlitośnie obijany przez rywala. W końcu sędzia zdecydował się przerwać walkę, chroniąc w ten sposób zdrowie Polaka. Obóz Polaka chciał nawet rundę wcześniej poddać go.

- Byłem trochę rozczarowany tym, że arbiter przerwał walkę, bo byłem bliski posłania Adamka na deski. Sędzia postąpił jednak słusznie, bo najważniejsze jest zdrowie zawodnika. Ta walka może wyglądała na łatwą, ale zapewniam, że wcale tak nie było. Tomasz to bardzo szybki i inteligentny pięściarz, ale niestety nie nadaje się on do wagi ciężkiej. Mimo tego, bardzo poważnie podchodziłem do tego starcia. Przeszedłem solidne i ciężkie przygotowania. Nie można zostać pięściarzem wagi ciężkiej tylko dlatego, że nabija się wagę. Nie wystarczy więcej jeść. Po prostu trzeba być dużym. Trzeba się urodzić już prawdziwym ciężkim. Tomasz to najlepszy pięściarz na świecie, ale nie w wadze ciężkiej. To był jego błąd, że przeniósł się do tej kategorii wagowej - powiedział Kliczko po walce.

W szatni Adamka długo panowała cisza. Polak zdawał sobie sprawę z tego, że zawiódł na całej linii.

- Dziękuję wszystkim, którzy przyszli na galę, a także tym, który z nadzieją zasiedli przed telewizorami. Zawiodłem. Miałem wygrać, a przegrałem. Sport uczy wygrywać, ale uczy też znosić porażki. Chciałem być wielkim mistrzem wagi ciężkiej, ale przegrałem - mówił wyraźnie zasmucony Adamek, którego twarz cała była w krwiakach.

"Adamek dostał wielkie lanie" - pisał "Przegląd Sportowy". "Egzekucja" - tytułował "Sport". "Krew tryskała z rozbitego nosa, aż ludzie zakrywali w przerażeniu oczy, ledwo stał na nogach, ale nie chciał się poddać. Zrobił to sędzia. W 10. rundzie przerwał pojedynek między Tomaszem Adamkiem i Witalijem Kliczką. Ukrainiec zwyciężył przed czasem" - można było przeczytać w "Fakcie".

W tak krwawy sposób zakończyła sie ostatnia walka polskiego pięściarza o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Teraz czas na Mariusza Wacha i młodszego z braci Kliczków - Władymira. Czy w końcu tym razem kategoria ciężka przestanie być kategorią zmarnowanych szans?

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Wojan06
Data: 08-11-2012 22:23:55 
Bardzo przyjemnie czyta się artykuł. Do dzisiaj pamiętam walki Gołoty z Byrdem i Ruizem, pomimo że miałem wtedy 13 lat. I pamiętam wkurzenie mojego ojca, że to nie Gołota został mistrzem świata.
 Autor komentarza: szansepromotions
Data: 08-11-2012 22:27:02 
Przestańcie powtarzać te głupoty o wielkiej nadziei białych ! To określenie wymyślili dla Gołoty Polacy , i tylko Polacy go używali .
Wielką nadzieją Białych był Tommy Morrison , potem wchodzili już do gry Kliczkowie z Sandersem i Bothą , a lata 2000 wzwyż to już cała było-radziecka dywizja bokserów miała swoje chwile .
 Autor komentarza: szyszy
Data: 08-11-2012 22:29:31 
bardzo dobry tekst
 Autor komentarza: Ania
Data: 08-11-2012 22:29:35 
Może w świecie równoległym, bo w tym nie ma na to szans
 Autor komentarza: thelefthook
Data: 08-11-2012 22:31:18 
Bardzo przyjemny dla oka artykuł. brawa dla autora.
pozdrawiam.
 Autor komentarza: belgijskiKon
Data: 08-11-2012 22:48:41 
Ania
zapraszamy na forum les...
 Autor komentarza: Krzyzak
Data: 08-11-2012 23:01:33 
Ania to ukryty babochłop
 Autor komentarza: PWncwjssprf
Data: 08-11-2012 23:04:27 
Po przeczytaniu o Gołocie, zauważając że dalej wałkujemy Sosnowskiego i Adamczyka zapragnąłem kropli z orzecha i węgla.
 Autor komentarza: Krzyzak
Data: 08-11-2012 23:05:58 
Adamek z Kliczką pokazał że można dostać wpier...a psychika i tak każe się nie poddawać . tego nie miał Andrzej
 Autor komentarza: zbychter
Data: 08-11-2012 23:33:20 
Własnie obejrzałem sobie walkę kliczko adamek i powiem wam jedno, mimo iz przegrał to tomek pokazał jaja. mimo iz obrywał straszne ciosy to próbował odgryźć się kliczce. ma chłop psychę prawdziwego mistrza, ale jedyna szansa na tytuł to walka o wakat po starszym kliczce, bo z władem to sobie juz krzywde zrobi na całe zycie
 Autor komentarza: Imperator
Data: 09-11-2012 00:16:19 
Kiedy ostatnio był tak obiektywny artykuł o Gołocie? Fajną robotę Pan Kalemba odwalił. Fajnie się to czyta.
Nadzieje na wygraną Wacha zawsze jest, patriotyzm bierze górę, ale chyba tylko u nas w Polsce tli się ta nadzieje na wygraną Wacha. Bo pewnie w innych krajach neutralnych nikt na Vikinga nie stawia.
 Autor komentarza: saimon
Data: 09-11-2012 01:07:31 
Gdyby udało się połączyć warunki fizyczne Gołego z szybkością, umiejętnościami i wolą walki z silną psychiką Adamka, to już dawno Polska miałaby mistrza świata. A Wachu? Będzie obity, jak worek piachu. Będę za nim, bo Polak. I nic ponadto. Bokser średni.
 Autor komentarza: gerlach
Data: 09-11-2012 01:22:50 
Golota to byla najwieksza porazka, bo King zrobil wszystko co mogl, zapewne nawet obstawil sedziow, ale pewnych tematow sie nie przeskoczy ;) Sosna to tak naprawde iluzja, Adamek bardziej powinien isc w Powietkina, a Wach coz, najwiekszy znak zapytania...
 Autor komentarza: Cervantes
Data: 09-11-2012 03:20:24 
Przyjemnie się czyta, aczkolwiek sam artykuł jest nieco smutny dla mego serca...
 Autor komentarza: ALiBudda
Data: 09-11-2012 08:27:58 
Niestety, nie jest zbyt optymistyczny ten artykuł, ale może już jutro...
 Autor komentarza: odyniec
Data: 09-11-2012 09:15:16 
ah pamietam mine Byrda na dechach....żal straszny - pamietam ze prawie sie poplakalem po werdykcie
 Autor komentarza: twix111
Data: 09-11-2012 09:18:02 
Wszystkie opisane walki poza walkami Gołoty nie mają żadnej historii. Za to walki Gołoty zawsze były emocjonujące i nieprzewidywalne, a przecież o to w tych przedstawieniach chodzi - o show!
Nikt Andrzejowi nie podskoczy w popularności.
 Autor komentarza: yuri
Data: 09-11-2012 12:03:39 
Autor komentarza: saimon Data: 09-11-2012 01:07:31
Gdyby udało się połączyć warunki fizyczne Gołego z szybkością, umiejętnościami i wolą walki z silną psychiką Adamka, to już dawno Polska miałaby mistrza świata

Myślę, że od Adamka wystarczyłaby tylko psychika, bo umiejętności Gołota miał wysokie
 Autor komentarza: DinamitaCK
Data: 09-11-2012 13:25:05 
Autor komentarza: odyniec Data: 09-11-2012 09:15:16
ah pamietam mine Byrda na dechach....żal straszny - pamietam ze prawie sie poplakalem po werdykcie
czy nie uważasz ze pamiętanie czegoś, co nie miało miejsca jest dziwne?:)
 Autor komentarza: DinamitaCK
Data: 09-11-2012 13:25:41 
chodzi mi o o rzekome deski Byrda oczywiście:)
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.