WACH: GDYBY NIE MARTA

Bił się na dyskotekach i na ulicy. Robiłby to do dziś, gdyby nie Marta. To dzięki niej 10 listopada Mariusz Wach będzie walczył o tytuł mistrza świata.

Przemysław Osiak: Władymir Kliczko osiągnął w boksie niemal wszystko, pan dopiero próbuje wdrapać się na bokserski Olimp. W jednym wyprzedził pan jednak swojego rywala. Ma pan rodzinę, synka. Władymir nadal jest kawalerem.
Mariusz Wach: Sport z pewnością nie pomaga mu ułożyć sobie życia prywatnego. Władymir jest na szczycie. Rywalizuje na takim poziomie, że rodzinie nie mógłby poświęcić się w tylu procentach, w ilu by chciał. Bez wątpienia także w życiu osobistym mógłby być już spełniony, ale brakuje mu czasu. Przygotowania, konferencje prasowe, walki. Z własnego doświadczenia wiem, jak to wygląda. Ze względu na treningi w USA do najbliższych w Polsce mogę przylecieć dwa razy w roku.

- Pan za kawalerskim życiem nie tęskni?
MW: Wyszalałem się za młodu. W Nowej Hucie, gdzie dorastałem, trzeba było być twardym gościem. Tacy byli szanowani, miękkich nikt nie traktował poważnie. Dawniej nie unikałem walki, nigdy nie uciekałem. Lubiłem się bić na dyskotekach lub na ulicy. Zawsze byłem najwyższy w towarzystwie, a do takiego przeciwnicy doskakują najpierw. Poza ringiem stoczyłem kilkadziesiąt potyczek. Dziewczynom wtedy imponowało, gdy wracało się z bójki z podbitym okiem. Dziś każda kopnęłaby takiego delikwenta w tyłek. Na szczęście jestem już poukładanym człowiekiem dzięki mojej partnerce Marcie. Bardzo mi w pewnym momencie pomogła.

- Co konkretnie ma pan na myśli?
MW: W 2009 roku odniosłem poważną kontuzję dłoni. Przeszedłem trzy operacje, sporo przytyłem. Kołek na rękawice był już wbity w ścianę. Marta była jedną z nielicznych osób, które mówiły, żebym się nie poddawał. Nawet jeździła ze mną na treningi. Gdy nie miałem trenera, sama trzymała stoper i mówiła, co robię źle, gdy waliłem w worek, choć prawdę mówiąc, na boksie się nie zna (śmiech). Jesteśmy razem od 2004 roku, kiedy boksowałem jeszcze jako amator. U jej boku całkowicie zmieniłem tryb życia. Nie chciałem kłótni, więc przestałem się szwendać po mieście, pić. Inaczej afera dalej goniłaby aferę. Jestem przekonany, że gdyby nie Marta, dzisiaj nie rozmawialibyśmy o mojej walce o mistrzostwo świata.

- Wyjątkową osobą dla pana musi być też synek Oliwier. Jego podobiznę wytatuował pan sobie na piersi.
MW: Miałem już dwa tatuaże na nodze i dużego wikinga na plecach. Synka nie widuję na co dzień, ale dzięki temu tatuażowi oglądam go przynajmniej w lustrze. To był mój osobisty wybór. Z czasem pojawią się pewnie nowe tatuaże.

- Ma pan na myśli powiększenie rodziny?
MW: Nie, na razie o tym nie myślimy.

- Marta nie była zazdrosna, że jej podobizny sobie pan nie wytatuował?
MW: Marta również chciałaby być jak najbliżej mnie i oczywiście wspominała o tym. Zobaczymy, może kiedyś mnie przekona.

- Nie myślał pan o tym, aby Marta i Oliwier zamieszkali z panem w USA?
MW: Były takie plany, ale musieliśmy odłożyć je w czasie. Niedawno kupiliśmy dom pod Krakowem i Marta ma tam sporo pracy. Co do Stanów, najbliżsi muszą mnie w końcu tu odwiedzić i zobaczyć, jak mi się żyje. Trenuję w North Bergen już prawie dwa lata, a dotąd Marta u mnie nie była. Trzeba to wreszcie zmienić.

- Kupno domu w Polsce oznacza, że o życiu w Stanach po zakończeniu kariery pan nie myśli?
MW: Zgadza się, treningi w USA traktuję jak normalną pracę. Tutaj jest miejsce, w którym ją wykonuję i tutaj muszę przebywać. Rodzina i znajomi świetnie to rozumieją, ja też się przyzwyczaiłem. Na szczęście mamy XXI wiek. Mogę wsiąść w samolot i za osiem czy dziesięć godzin być w Polsce. Mam wielką walizkę, ale nie muszę jej pakować. Połowę ubrań mam w USA, drugą połowę w kraju. Do Polski latam tylko z bagażem podręcznym.

- Życie w USA chyba panu jednak odpowiada?
MW: Tak, tutaj nikt nie zwraca szczególnej uwagi choćby na to, jak druga osoba jest ubrana. W Polsce przyjęło się, że zawsze trzeba wyglądać elegancko. Jeśli tak nie jest, niektórzy wytykają cię palcami. W Stanach nawet widok największej łajzy nie robi na nikim wrażenia (śmiech). Kiedy trzeba założyć garnitur lub smoking, to po prostu trzeba. Na co dzień możesz ubierać się, jak chcesz. Ja zazwyczaj noszę koszulkę bez rękawów, krótkie spodenki, sportowe buty i tak wychodzę na miasto.

- Ma pan 32 lata. Myśli pan już o zakończeniu kariery?
MW: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Będę boksował, dopóki będę widział przed sobą realne sportowe cele. Kiedy zacznę dostawać w łeb na sparingach, wówczas na pewno powiem „wystarczy". Ważne jest też zdrowie. Jeśli, odpukać, przydarzy się jakaś ciężka kontuzja, uniemożliwiająca rywalizację na wysokim poziomie, wtedy na pewno zrezygnuję i zajmę się swoim klubem bokserskim oraz biznesem w Polsce.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Spoko62
Data: 25-10-2012 15:12:41 
Wielki gościu i nie tylko wzrostem. Brawo Mariusz!!!!
 Autor komentarza: Trzyka
Data: 25-10-2012 22:19:07 
Przyjemny wywiad, "Wiking" od typowo grzeczniejszej strony ;)
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.