WOJENNE WSPOMNIENIA 'KLIMKA' MIZERSKIEGO

Przy okazji rozmaitych rocznic (m.in. związanych z wybuchem II wojny światowej czy Powstania Warszawskiego), staramy się na BOKSER.ORG wracać pamięcią do tych coraz odleglejszych w czasie wydarzeń. Wspominamy pięściarzy, trenerów, sędziów i działaczy bokserskich, którzy poświęcając swoje życie i zdrowie, stanęli do obrony naszego kraju.

Bohaterami naszych opowieści (w cyklu "Bokserzy i śmierć) byli m.in. Mieczysław Całka ps. 'Miecio", Henryk Doroba, ps. "Docha",Eugeniusz Cendrowski, ps. 'Neger, czy najbardziej z nich znany Czesław Kajnar-Cyraniak. Dzisaj chcemy Wam zaprezentować wojenne wspomnienia cenionego przed wojną warszawskiego pięściarza oraz lekkoatlety, Piotra Klemensa Mizerskiego (popularnego "Klimka"), ps. 'Profesor", spisane przez jego syna, Macieja (Matta) Mizerskiego.

Urodził się 12 stycznia 1911 roku we wsi Wymysły (pow. Nowy Dwór Mazowiecki), jako syn Jana Mizerskiego i Magdaleny z Konickich,  Początkowo uczęszczał do Szkoły Podstawowej w Modlinie, by 1924 roku przenieść się do Warszawy, gdzie uczęszczał do Gimnazjum Władysława Giżyckiego. Właśnie tam zetknął się ze sportem, w konsekwencji czego w 1927 roku wystartował w Pierwszym Kroku Bokserskim (z Sokola, IV  Gniazdo), otrzymując medal za  największa ambicję sportowa. W 1929 roku został po raz pierwszy  mistrzem Warszawy  w wadze półciężkiej (w sumie aż pięciokrotnie zdobywał ten tytuł). Był dwa razy  wicemistrzem Polski (1932 w półciężkiej  i w 1937 w ciężkiej).  24 razy startował w barwach reprezentacji Warszawy  i dwa razy w reprezentacji Polski. W czasie swojej kariery stoczył 102 walki z czego 82 wygrał, 17 przegrał i 3 zremisował.

Bohater naszej opowieści w 1932 roku zdał egzamin maturalny i jesienią został powołany do odbycia służby wojskowej w Dywizyjnym Kursie Podchorążych Piechoty w Modlinie. W 1933 roku zdał egzamin i został przyjęty do Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego w Warszawie na Bielanach.  W 1935 roku skończył  służbę w Dywizjonie Kursu i został mianowany podporucznikiem. W tym samym roku zakończył dwuletnie studia  i przystąpił do pracy we wspomnianym Gimnazjum Giżyckiego jako nauczyciel wychowania fizycznego. Jednocześnie w WKS Legia  prowadził grupę początkujących pieściarzy. Od 1 lutego 1936 roku przeniósł się  do Szkoły Oficerskiej Lotnictwa w Dęblinie, gdzie otrzymał stanowisko instruktora wychowania fizycznego. Co ciekawe – nadal był członkiem klubu Legia, zawodnikiem i trenerem. Raz w tygodniu dojeżdżał na treningi. W 1937 roku został zaocznym studentem  na III roku Akademii Wychowania Fizycznego, którą to uczelnię ukończył w 1938 roku z wynikiem dobrym i tytułem magistra wychowania fizycznego. W 1937 roku związał się z klubem WKS Orlęta Dęblin, gdzie został trenerem  lekkiej atletyki. Rok później Orlęta zdobyły tytuł drużynowego mistrza Polski w lekkiej atletyce. Był to zarazem wielki sukces Mizerskiego, który startując w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem, zdobył odpowiednio drugie i trzecie miejsce.

22 września 1938 roku "Klimek" zawarł związek małżeński  z Zofią Królak z Warszawy. Otrzymał  dwupokojowe mieszkanie w Osiedlu na Lotnisku. W  czerwcu 1939 roku, wraz z Orlętami zdobył mistrzostwo okręgu lubelskiego  w lekkiej atletyce a 1 września wybuchła wojna... Zapraszamy do lektury wspomnień.

WSPOMNIENIA PIOTRA KLEMENSA MIZERSKIEGO

"Będąc posiadaczem niebieskiej karty MOB nie zostałem zmobilizowany  wcześniej, toteż 1 września 1939 roku o godzinie 8.00 rano zgłosiłem się do Komendy Szkoły  jako ochotnik . Dostałem przydział do baterii przeciwlotniczej i od razu przystąpiłem do szkolenia. Tego dnia był spokój w Dęblinie, za to 2 września od 8.00 rano do 11.00 trwało bez przerwy mocne bombardowanie lotniska i nawet okolicznych łąk, żeby  nie można było na nich lądować. Niestety nasze działa przeciwlotnicze osiągały pułap 3,5 km, podczas gdy Niemcy  przelatywali na wysokości 4 -5 km. Nasze działa były bezużyteczne, leżeliśmy w rowach  przeciwlotniczych zupełnie bezradni. Drugi nalot tego samego dnia od godz. 16.00 do 18.00 dokończył straszliwego zniszczenia. Nie pamiętam nazwiska dowódcy  naszego odcinka przy  Osiedlu, ale zastępcą był mjr. pilot Walicki. Dowództwo zostało przeniesione do starego fortu, pochodzącego jeszcze z I wojny światowej, znajdującego się tuż obok osiedla. Nastały spokojne dni, lecz w nocy nadlatywały samoloty  wroga i obrzucały pojedynczymi bombami rejon Szkoły zaś niemieckie czołgi, które podeszły do Wisły zaczęły  strzelać ogniem, nękającym szkołę, osiedle i fort.


Tak było do 11 września, kiedy  to przyszedł rozkaz opuszczenia lotniska i udania się w kierunku wschodnim, na zapasowe lotniska w okolicach Łucka. Nastąpiła ewakuacja rodzin z Osiedla. Samochodami udały się one w kierunku wschodnim. Wraz z nimi pojechała moja żona. Ruszyła grupa ok. 40 ludzi, w tym 15 żołnierzy. Resztę stanowili wykładowcy  i instruktorzy ze Szkoły Oficerskiej. W związku z dziennymi nalotami, co prawda pojedynczych samolotów, które strzelały, maszerowaliśmy w nocy, zaś w ciągu dnia sypialiśmy w stodołach lub w lesie. Po drodze zdarzały się spotkania z dywersją upl. w których nie mieliśmy strat własnych. Po przeprawie przez Bug (daty  nie pamiętam), na natarły na nas czołgi niemieckie. Schroniliśmy się z innymi oddziałami do dużego lasu. Czołgi po dwóch godzinach krążenia odjechały. Tak doszliśmy do Krymna, gdzie wsiedliśmy do transportu kolejowego i w czasie jednej nocy  dojechaliśmy do Małoryty. Było to 18 września. Tam dowiedzieliśmy się, ze Armia Radziecka przekroczyła nasze granice. Po naradzie ruszyliśmy z powrotem na zachód i 23 września wieczorem dotarliśmy do Orechówka, leżącego naprzeciwko Włodawy, po drugiej stronie Bugu. Przenocowaliśmy w budynku szkolnym a od rana zaczęły się do nas zbliżać pojedyncze strzały i krótkie serie karabinów maszynowych. Okazało się, że wycofywali się marynarze Flotylli Rzecznej z Pińska, których marsz był opóźniony przez oddział upl.  Zajęliśmy stanowiska bojowe a dowództwo nawiązało kontakt z marynarzami. Zostałem wysłany  z pięcioma ludźmi na patrol rozpoznawczy, ale niestety, po przejściu ok. 500 m. zostaliśmy niespodziewanie ostrzelani z karabinów maszynowych. Zostało rannych dwóch z nas – szperacz, szer. Szwarelas (przestrzał kolana) i ja (przestrzał prawego podudzia). Koledzy wiedzieli. ze muszą nas przetransportować na druga stronę rzeki Bug, gdyż pozostawienie nas na łasce Sowietów, to byłaby pewna śmierć.  Zabrali nas za stodołę, potem na wóz i do Bugu, na most kolejowy, który był spalony ale pozostały na nim podkłady metalowe i szyny. W granicach mostu, po szynach kolejowych, na kołach bez opon, poruszał się duży samochód osobowy. Zostaliśmy przewiezieni do szpitala powiatowego we Włodawie, który był przepełniony. W czasie pierwszego badania okazało się, że mam przestrzał prawego podudzia ze złamaniem kości strzałkowej (strzał padł z prawej strony) z paskudnie porozrywanymi mięśniami łydki. Dodatkowo dnia 5 października pękły mi tętnice, gdyż zrobił się duży otwór po stronie wylotu pocisku. Dyrektor szpitala, dr Czarnocki, zaproponował amputację nogi, na co się nie zgodziłem i jakoś się z tego “wykaraskałem”, choć rana zagoiła się dopiero 10 marca 1940 roku.

 Dziesiątego października przyjechały przed szpital sanitarki niemieckie, wszedł oficer, żołnierze z noszami i kolejno zabierano wszystkich wojskowych. Zostałem przeniesiony do sanitarki, gdzie ułożono nas trzech i pojechaliśmy. Przyjechaliśmy, jak się okazało, do Chełmna Lubelskiego do szpitala wojskowego. Personel lekarski był polski, ale szpital był obstawiony przez Niemców. Spotkałem na sali dr Romana Niewiadomskiego, który badał mnie kiedyś przed walką bokserską. Był taki zwyczaj, że gdy ktoś opuszczał szpital, pytał kogo ma w danej okolicy zawiadomić. Jeden wyleczony jechał do Warszawy w pierwszych dniach listopada. Napisałem mu karteczkę, która została doręczona do teściowej, mieszkającej przy ulicy Skaryszewskiej. 22 listopada 1939 roku przyjechała do mnie żona. Wróciła właśnie z ewakuacji dęblińskiej do Warszawy i zastała moją wiadomość. Po dwóch dniach podróży była u mnie w szpitalu. Chodziłem już o kulach na spacery dookoła naszego bloku. Żona dostała przepustkę i przychodziła do mnie. Od dr Niewiadomskiego dostałem przepustkę na bramę i 29 listopada wieczorem wyszedłem z żoną, w ubraniu cywilnym, które mi przywiozła (wszystko przykryte było płaszczem szpitalnym). Wyszedłem oficjalnie przez bramę na miasto, mając w kieszeni oryginalny wypis ze szpitala. Niedaleko czekała żona w dorożce i odjechaliśmy szybko, prosto na dworzec kolejowy i na szczęście po 15 minutach zabrał nas pociąg do Warszawy. Umieściliśmy się w wagonie i ruszyliśmy w drogę. Przed południem, 30 listopada, byliśmy na Dworcu Wschodnim, a po 30 minutach na Skaryszewskiej u teściowej. Zatrzymaliśmy się tam na kilka dni, a następnie udaliśmy się do Włoch [pod Warszawa – przyp. red.] do szwagra Sobieszka i zamieszkaliśmy w jego willi. Na opatrunki przychodził do mnie chirurg, zaś od polowy stycznia ja dojeżdżałem do Szpitala Ujazdowskiego. Rana zagoiła się - jak wspomniałem - 10 marca 1940 roku. Już mogłem dość dobrze chodzić przy pomocy laski. Po nawiązaniu kontaktów z kolegami zaczęła się normalizacja. 7 maja 1940 roku urodził nam się syn Andrzej. Od 15 czerwca zacząłem pracować jako robotnik w Głównym Urzędzie Zaopatrywania Pracowników Miejskich Miasta Stołecznego Warszawy, a po miesiącu byłem już zastępcą kierownika magazynu przy ul. Długiej 25.

W tym samym czasie zaczęły się rozwijać przyjaźnie harcerskie. W  ten sposób dostałem się do “Szarych Szeregów”. Pseudonimy nadawał nam “Major”, a ja zostałem “Profesorem”. Moja praca polegała na przekazywaniu wykładów “Majora”, który przyjeżdżał na Pragę, robił nam odczyt z usystematyzowanych spraw wojskowych, a my przekazywaliśmy te wiadomości dalej. Miałem dwie grupy, po pięć osób, na Grochowie i Bródnie. Tak, wiec trzy razy w tygodniu byłem zajęty. Latem robiliśmy spotkania w Lasach Falenickich, celem lepszego doszkolenia. W miedzy czasie przeprowadziłem się z Włoch do Warszawy-Pragi, na ul. Targową 77, gdzie mieszkał szwagier z Falenicy.
 


Tak było do 10 czerwca 1942 roku. Tego dnia przed magazyn zajechał wóz niemiecki, z którego wysiadło czterech gestapowców. Weszli oni do magazynu z pistoletami w rękach. Stałem przy wadze, na której odważałem dyspozycje kancelarii. Podeszli do mnie, dwóch z przodu, dwóch z tylu, obmacali, czy nie mam broni.
 
- “Nazwisko” - zapytał ten na wprost bufetu wagowego. Odpowiedziałem.
- “Ręce do góry, chodź” i ruszyłem do samochodu.

Wsiadłem w środek, miedzy dwóch Niemców, którzy trzymali w rękach pistolety i wóz ruszył… Ulicą Długą, Miodową, Krakowskim Przedmieściem i domyśliłem się, że celem jest Aleja Szucha. Odmawiałem w myśli paciorki do Bozi i tak dojechaliśmy do gmachu, po czym wjechaliśmy na podwórze.
 
- “Wysiadaj”, “Chodź” – wszystko wypowiedziane było w języku polskim.

Zostałem zaprowadzony przez sąsiadów z wozu na drugie piętro. Jeden został przy mnie, a drugi wszedł do pokoju. Po chwili drzwi się otworzyły i wszedłem do pokoju. Nie był duży, na środku był stół, przy którego dłuższym boku siedział cywil w binoklach, a w rogu pokoju przy  maszynie do pisania siedział ogromny  Niemiec w mundurze podoficera gestapo. Cywil popatrzył na mnie i rzucił

- “Siadaj”.  Usiadłem na taborecie przy stole, czując jak włosy mi się podnoszą za uszami, a cała głowa i organizm są zmobilizowane jak przed walką.
- “Nazwisko”  - rzucił cywil,
- “Mizerski” - odpowiadam. Wtedy cywil pochylił się w moją stronę i zapytał:
- “To ty walczyłeś w wadze ciężkiej na meczu Warszawa-Berlin w 1936 roku w Berlinie”?
- “Tak, ja”.
- “Stary znajomy wpadł, sędziowałem tę walkę” - powiedział Niemiec.

Jakaś otucha wstąpiła we mnie.  Zaczęły padać pytania o rodziców, którzy byli w Wymysłach, miejscu mojego urodzenia,  o braciach, z których jeden był w oflagu na Węgrzech,  a drugi  dostał się do niewoli w Modlinie i w Mławie udało mu się uciec. Padały  pytania, ja odpowiadałem,  a “cywil” tłumaczył na niemiecki i było to zapisywane na maszynie. Padło pytanie

– “Mam dane, że należysz do tych którzy czekają, że jak nam się noga powinie na Wschodzie, to nam wbijecie nóż w plecy”. A ja mówię:
- “Z motyką na słońce? Byliśmy przygotowani i rozłożyliście nas w cztery tygodnie, a teraz z czym? Z nożem na czołgi”?  
- “Dobrze powiedziałeś” - rzucił do mnie i przetłumaczył na niemiecki, po czym obaj z umundurowanym pośmiali się głośno. Następnie coś zapisywał i mruczał:  
- “Byłeś i będziesz śledzony. Nie wolno ci nic robić, bo narazisz innych i siebie”. Dał mi przepustkę. Pytam
- "Komu mam dziękować?
- “Panu Bogu za to, że trafiłeś akurat do tego pokoju” – odpowiedział, po czym wyszedłem, ale idąc po minięciu bramy całą siłą woli musiałem się kontrolować, by  nie zacząć uciekać.

Wstąpiłem do kościoła Świętego Zbawiciela i dopiero wtedy pojechałem na Długą.  A tam konsternacja! Jak to, wrócił z Gestapo?  Przez dłuższy czas wyczuwałem  nieufność otoczenia. Przyjechał do mnie “Heniek”  z Pragi  z „Szarych Szeregów”, opowiedziałem całą sprawę, poprosiłem o urlop i dostałem takowy. 15 sierpnia 1942 roku urodziły się nam bliźniaki, chłopcy: Maciej i Jacek. Była zatem trójka. Latem 1944 roku wyjechaliśmy z dziećmi do szwagra Gregorczyka do Falenicy, gdzie zamieszkaliśmy. Do pracy dojeżdżałem pociągiem,  a kiedy Niemcy zerwali tory kolejowe, jeździłem na rowerze, aż do ostatniej soboty lipca. W  niedzielę rano przyszli żołnierze radzieccy, wyszło zarządzenie, że nie wolno oddalać się od domu dalej, jak na 30 m. Zostałem więc w Falenicy.  Pierwszego sierpnia wybuchło powstanie.  Palono Warszawę tak, że dymy dochodziły do Falenicy i dalej położonych miejscowości. Po zajęciu Pragi przeniosłem się do domu teściowej. Zacząłem pracować w Komitecie Opiekuńczym  X  Komisariatu w sekcji szkolenia sportowego. W miedzy czasie dostałem mieszkanie poniemieckie  przy ul. Skaryszewskiej i przydział chleba (1 kg dziennie).

Na początku grudnia została ogłoszona mobilizacja. Zgłosiłem się na ul. Wiatraczną do Punktu Poborowego.  Zostałem zaliczony do zdolnych do służby i otrzymałem skierowanie do R.K.U. Lublin. Pojechałem tam “na łebka”, odnalazłem kancelarię i dostałem przydział do Szkoły Oficerskiej II Armii w Lasach Kąkolewnickich jako kierownik wychowania fizycznego. Odnalazłem szkołę w ziemiankach w lesie, niedaleko leśniczówki w Kąkolewnicy, gdzie zostało urządzone kasyno oficerskie. Zameldowałem się w kancelarii, zostałem umundurowany, zakwaterowany w ziemiance  i przystąpiłem do pracy. Prowadziłem zajęcia z walki wręcz i na bagnety. Po przejściu Wisły i przesunięciu się frontu za Wisłę, zostaliśmy przeniesieni do Łodzi, gdzie było dalej prowadzone wyszkolenie bojowe i moje wychowanie fizyczne. Zakończenie wojny  obchodzone było bardzo uroczyście, ale w naszej pracy nic się nie zmieniło, tyle, że napływali nowi kandydaci na oficerów Wojska Polskiego. Tak było do II połowy sierpnia 1945 roku, kiedy przyszedł rozkaz, że kto chce, może odejść do cywila. Pod koniec miesiąca byłem więc w cywilu. Przyjechałem do Warszawy, ujawniłem się jako były AK-owiec i w kuratorium dostałem skierowanie do pracy w Technikum Kolejowo-Mechanicznym przy ul. Odrowąża na Pradze, gdzie dyrektorem był Pan Makowski. W pierwszych dniach września zacząłem pracę przy szykowaniu boiska, na którym rosła kapusta. W tym samym gmachu znajdowało się Liceum Ogólnokształcące im. Płk. Lisa-Kuli, po pól roku przemianowane na im. Ludwika Waryńskiego. Zostałem poproszony przez jego dyrektora Wojtowicza  bym objął stanowisko nauczyciela wychowania fizycznego. Doskonale się złożyło, bowiem na jednej sali i boisku miałem dwie szkoły. Jednocześnie prowadziłem zajęcia z przysposobienia wojskowego w obu szkołach. W 1946 roku zostałem trenerem sekcji bokserskiej K.S. Polonia, a 1952 roku objąłem stanowisko głównego trenera w WKS Legia (pełniłem je aż do roku 1966). W latach 1949-1952 pracowałem w Akademii Wychowania Fizycznego  w Warszawie. Od 1 października 1952 do emerytury pracowałem w Studium Wychowania Fizycznego SGGW przy ul. Rakowieckiej. Byłem członkiem Rady Trenerów Boksu GKKF, brałem udział prawie we wszystkich obozach bokserskich, organizowanych przed większymi zawodami.  Byłem również przewodniczącym Wydziału Wyszkolenia PZP. Po drodze nazbierało się trochę odznaczeń i wyróżnień:

1. Odznaka Honorowa Warszawskiego Okręgowego Związku Bokserskiego – 1 maja 1932 r.
2. Dyplom Uznania Głównego Komitetu Kultury Fizycznej – 14 marzec 1954 r.
3. Medal Polskiego Związku Bokserskiego (nr 183) – 1 kwietnia 1962 r.
4. Odznaka XXX-lecia Akademii Wychowania Fizycznego – 1 czerwca 1962 r.
5. Zasłużony Działacz Kultury Fizycznej  (Złota Odznaka) – 1 października 1971 r.
6. Zloty Krzyż Zasługi – 25 października 1973 r.
7. Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski – 3 października 1979 r.
8. Medal Wolności i Zwycięstwa – 1 czerwca 1981 r.
9. Medal za udział w wojnie obronnej 1939 r. – 8 lutego 1982 r.

Wspomnienia Piotra Klemensa Mizerskiego spisał dr Maciej Mizerski (syn).

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Legionnaire
Data: 01-09-2011 12:36:17 
Bardzo ciekawe , wiecej tego typu artykulow.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.