Z NAROŻNIKA TETRYKA: 1934. W PODRÓŻY

Z narożnika Tetryka
Konfrontacją polskich pięściarzy z reprezentacją USA interesowano się nie tylko w kraju; przyjazd  polskich bokserów do Stanów poprzedziła w amerykańskim stylu zorganizowana reklama, w prasie  mnóstwo miejsca poświęcono na charakterystyki zawodników, na spekulacje, typowania. Tymczasem polska ekipa po raz pierwszy, z różnym skutkiem, doświadczała uroków wyprawy za ocean..
 

1934. W podróży
Od dawna zapowiadany mecz bokserski Polska- Ameryka doszedł wreszcie do skutku. W czwartek rano odbywało się walne przygotowanie do wyjazdu, jak zakup sprzętu potrzebnego do treningów w czasie podróży statkiem. Z Warszawy wyjechaliśmy sleepingiem, w Poznaniu dołączyli do nas miejscowi pięściarze, prezes Baranowski i trener Stamm. Mimo późnej nocy żegnało nas spore grono sympatyków boksu.
Podróż mieliśmy spokojną i wygodną, władze graniczne specjalnie nas nie trudziły. Kłopotu z wyżywieniem też nie było, gdyż jedliśmy w wagonie restauracyjnym mając duży wybór dań, dobrą jakość i upragnione owoce.
Berlin minęliśmy o 9. rano. Przejeżdżając przez Dortmunt Rogalski zauważył, żeśmy się wszyscy lekko zarumienili.
W piątek wieczorem minęliśmy granicę Niemiec. Do Paryża przybyliśmy w sobotę rano, na Dworzec Północny, skąd udaliśmy się do hotelu. Po śniadaniu zwiedziliśmy autobusem miasto, niestety, tylko pobieżnie.
Powrót do hotelu i jazda na Dworzec St. Lazare zabrały nam niewiele czasu; w południe opuściliśmy Paryż jadąc w dalszą podróż do Cherboorga. Do portu przybyliśmy o 17. skąd holownik dostarczył nas na statek.

Bercogaria, olbrzymi trzy kominowy statek o pojemności 52.000 ton odbywał swą 178 podróż do Ameryki. Kolos zrobił na wszystkich olbrzymie wrażenie: urządzenie w klasie turystycznej, nie luksusowo, ale bardzo wygodnie i zupełnie wystarczająco. Najwięcej nas ucieszyła sala gimnastyczna wyposażona we wszystkie sprzęty, jak gruszki bokserskie, skakanki, rękawice, aparaty do masażu, wiosłowania, szwedzkie drabinki, piłki lekarskie itp.
Z basenu pływackiego nie korzystaliśmy w obawie przed przeziębieniem, co mogłoby spowodować przerwę w treningu.
Morze wieczorem było spokojne lecz nie na długo. W nocy rozpoczęła się lekka kołysanka, a wkrótce potem mieliśmy sztorm, który trwał dwie doby.
W drugim dniu jadalnia opustoszała, z drużyny tylko Karpiński, Rotholc, prezes Baranowski i ja byliśmy na nogach, prawie nie odczuwając choroby morskiej. Reszta była, jak się wyraził Rogalski: moralnie, fizycznie i materialnie załamana. Poważnie rozchorował się Sipiński, ma opuchnięty kark i jest pod opieką lekarza okrętowego.
W drugim dniu wieczorem rozpoczęliśmy trening. Do zdrowych dołączyli Majchrzycki, Piłat, Kajnar i Rogalski, a na trzeci dzień Misiurewicz.
Wolne chwile spędzaliśmy na pokładzie urozmaicając czas różnymi zabawami. Pogoda w podróży nam nie sprzyjała, mieliśmy tylko jeden dzień słoneczny.
Ostatniego dnia prezes Baranowski otrzymał depeszę powitalną dla całej drużyny od polskiego konsula.
Mniej więcej w tym samym czasie na pokład weszły władze sanitarne i policja, jak również szereg fotoreporterów, którzy wyciągnęli nas na górny pokład, aby tam robić zdjęcia do miejscowej prasy.
Dużo czytaliśmy i słyszeliśmy o wielkości portu ze słynną statuą wolności i miasta, lecz naoczny widok o potędze i bogactwie NY przeszedł nasze wyobrażenia.
W zachwytach przeszkadzał nam Rogalski twierdząc, że Kolumb nie ma się czym chwalić, bo mając tak widoczny cel, Amerykę mógł odkryć każdy.
Na przystani powitali nas: delegat konsulatu, pan Wasilewski, kilkunastu Polaków z Kolonii Polskiej oraz reporterzy Chicago Tribune, jednocześnie nasi opiekunowie w dalszej podróży.
Po załatwieniu formalności z władzami celnymi udaliśmy się samochodami do komfortowo urządzonego, z 5000 pokojami hotelu New Yorker; umieszczono nas niewysoko... na 21. piętrze, bo Piłat nie znosi jazdy windą.
Pierwszą noc w Nowym Jorku przespaliśmy bardzo dobrze, każdy czuł wreszcie pewny grunt pod nogami.
Po śniadaniu udaliśmy się z wizytą do generalnego konsula R.P. p. Marchlewskiego, który powitał nas nad wyraz serdecznie. W drodze powrotnej zwiedzaliśmy miasto.
Po obiedzie wszyscy zabrali się do pisania listów i pocztówek. Rekord osiągnął Rotholc, nawet amerykańskie dzienniki podawały to jako sensację: 42 pocztówki i 6 listów. Wieczorem poszliśmy do kino- teatru Musichall, olbrzymiej, mogącej pomieścić 20.000 widzów sali.
Następnego dnia, w niedzielę poszliśmy do kościoła św. Patricka na nabożeństwo. Po powrocie obiad i odpoczynek przed 20. godzinną podróżą do Chicago. Przejazd mieliśmy nadzwyczaj wygodny dzięki staraniom organizatorów, którzy zamówili dla nas specjalny wagon sypialny i odpowiednie potrawy w wagonie restauracyjnym. Karty miały na okładce napis: „Polish Golden Gloves Boxing Team”.
Z Nowego Jorku wyjechaliśmy w niedzielę wieczorem tunelem pod rzeką Hudson, zjedliśmy kolację, poczytaliśmy dostarczane każdego dnia polskie dzienniki. Nasz służący przygotował nam łóżka i smaczny sen trwał do godziny 8. rano. Przybyliśmy do stanu Ohio. Tory kolejowe przecinały bądź to ziemię uprawną, lub też olbrzymie pastwiska; widzieliśmy rozrzucone gdzieniegdzie farmy i duże mleczarnie oraz złomowiska starych samochodów, sterty kół, resorów, podwozi i wszelkiego rodzaju żelastwa.
Kilka stacji przed Chicago powitał nas redaktor sportowy Chicago Tribune, p. Ward dając nam instrukcje co do pobytu w mieście. Prosił,  abyśmy trzymali się razem, gdyż trudno byłoby odnaleźć zaginionego.
Parę minut po 2. pociąg wtoczył się na chicagowski dworzec. Na peron wpuszczono tylko członków komitetu, fotoreporterów oraz kilkuset osób prywatnych, wśród których znajdował się także, co przyjęliśmy z prawdziwą radością, stary kolega po fachu Eddie Ran. Fotografie, łzy u niektórych pań i uściski nie miały końca.
Dopiero, gdy każdy z nas otrzymał dwóch opiekunów, którzy trzymając nas pod ręce przeprowadzili do hallu dworcowego.
Zamieszkaliśmy w dużym 39. piętrowym gmachu Medinach Athletic Club. Jest to hotel- miasteczko.
Partnerów sparringowych dostarczają nam miejscowe organizacje i stowarzyszenia, przychodzą i pięściarze zawodowi. Usilnie nam pomaga Eddie Ran, choć sam ma w przyszłym tygodniu walkę. Drużyna znajduje się w dobrej formie. Od wczoraj panują wielkie upały, oby tylko nie było ich w dniu walk, bo mogłyby osłabić naszych zawodników. Samopoczucie i duch walki bardzo dobre. Niecierpliwie czekamy na konfrontację.


Opracował Krzysztof Kraśnicki, www.colma1908.com
Fragment IV części Kroniki Polskiego Boksu
P.S. nr 42/1934

Trening na pokładzie Berengarii

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: omus79
Data: 31-03-2010 18:15:57 
rewelacja. będzie ciąg dalszy? pozd
 Autor komentarza: bravojasiu
Data: 31-03-2010 22:00:08 
genialnie się to czya, kiedyś to się podróżowało, poza tym opisy z NY....sam byłem i wiem, że robi wrażenie, na nabożeństwie w św Patryku także, genialnie napisane i wciąga...cdn ?? plizzzzzzzz
 Autor komentarza: Maras
Data: 31-03-2010 22:01:08 
Wielkie dzięki dla autora artykułu , czekam na dalszy ciąg .
 Autor komentarza: kuba2
Data: 01-04-2010 09:15:26 
świetny klimacik :)
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.