Z ROMANEM MISIEWICZEM SZCZERZE O BOKSIE

Roman Misiewicz jest trenerem Warszawskiego klubu bokserskiego WKS Gwardia. Z tym obiektem jest związany przez całe swoje życie. W tym właśnie miejscu stawiał swoje pierwsze bokserskie kroki by później reprezentować jej barwy już jako zawodnik, m.in. na zawodach państwowych (wielokrotnie mistrzostwa Polski, turniej im. Felixa Stamma) oraz międzypaństwowych (mistrzostwa świata w Monachium 1978 r.).

Po latach kariery zawodniczej przyszła pora na zajęcie się pracą trenerską. W gymie Warszawskiej Gwardii trenowało wielu znanych polskich zawodowców jak np. bracia Hutkowscy czy Krzysztof "Diablo" Włodarczyk. Rozmowę z trenerem prowadziliśmy na wielu płaszczyznach, najwięcej miejsca poświęcając jednak sprawom szkolenia młodzieży i realiom dzisiejszego boksu amatorskiego.

Maciej Dąbkowski: Może na początek poproszę trenera o opowiedzenie nam w kilku zdaniach, jak zaczęła się Pańska przygoda z Pięściarstwem?
Roman Misiewicz: Moja przygoda ze sportem zaczęła się dosyć prozaicznie i dziwnie. Chciałem w ogóle trenować jakiś sport i ciągnęło mnie do sportów ekstremalnych. Pamiętam, że mieliśmy w szkole niejakiego Wierniuka, który był mistrzem polski w skokach do wody, robił takie fajne akrobacje i to on zaraził nas pasją sportową. Później mówił, że jak ktoś chce to można saneczkarstwo trenować, więc mieliśmy spotkać się na Górce Szczęśliwieckiej, każdy ze swoimi sankami. Jednak niestety nie dotarłem na miejsce bo spóźniłem się (śmiech). Potem znalazłem ogłoszenie o klubie Gwardia Warszawa, ale nie do końca wiedziałem gdzie ona jest. W końcu trafiłem do hali gwardii jednak wpierw do sekcji strzeleckiej. Na boks natrafiłem, gdy przeglądałem pewnego razu Express Wieczorny w którym zauważyłem anons o zapisach do sekcji bokserskiej WKS Gwardia. I przyszedłem tam w styczniu 1974 r. gdy miałem 17 lat.

- Czyli wszystko to wynikało tylko z tego, że trener po prostu chciał uprawiać jakiś sport?  Nie chodziło tutaj akurat o pięściarstwo?
RM: Tak. Ale miałem predyspozycje do tego, dobrze się po prostu biłem. Miałem oko, szybkość, wyczucie dystansu. Rękawice mi raczej przeszkadzały. Do tej pory byłem nauczony, że w walce chodzi tylko o zadanie jednego kończącego ciosu. Jedno trafienie i dziękuję. A tutaj w boksie chodziło o coś innego. To zaczęło mnie cywilizować. 

- Więc zauważył trener, że jest w tym dobry. I przyszła taka myśl, że to jest droga którą chce podążyć przez życie?
RM: Jednoznacznie to nie było takiego punktu jakiejś tam eureka czy coś takiego. To przychodziło w miarę. Najpierw mistrzostwo pierwszego kroku, potem mistrzostwa Warszawy, potem starty w lidze, mistrzostwa Polski i to wciągało. Po trochu coraz bardziej i bardziej. Potem człowiek jest tą dyscyplina tak zafascynowany i zajęty, że już po prostu w tym siedzi. Daje to satysfakcje. Dawniej pięściarz był rozpoznawalny. Jak któryś walczył w kadrze Polski to był normalnie rozpoznawany na ulicy.

 - Ale to pewnie bardziej tak w latach siediemdziesiątych/ osiemdziesiątych…
RM: Tak tak. Człowiek był rozpoznawalny. Może czasem to było uciążliwe ale także i miłe. I teraz np. mówię swoim młodym adeptom pięściarskim, że jak chcesz być dobrym pięściarzem to medal olimpijski otwiera ci drogę na salony. Innej drogi nie ma bo jak inaczej? Finansowo? To jest naprawdę
bardzo ciężka droga. Pozornie wydaje się, że to jest łatwiejsze. Ale to jest pułapka. Bo pozornie to nie znaczy, że tak będzie. Koszt jaki jest poniesiony, aby zostać mistrzem olimpijskim to można się spytać samego mistrza. Ile musiało być zawodników do jego kariery, aby mógł on zostać mistrzem. Sam mistrz olimpijski się nie wychowa. Żeby być mistrzem to musi być bardzo dużo ludzi słabszych wokół ciebie. Mistrz jest najlepszy, najsilniejszy przecież. Ale nie może tutaj występować pycha, że ja sam to zrobiłem. Nie. To jest grono ludzi, które ci to umożliwiło , grono ludzi którzy musieli dostać po głowie, abyś ty mógł zostać mistrzem. A mistrz nie do końca to rozumie…

- A jeszcze jak zawodnikowi uderzy po tym woda sodowa do głowy…
RM: To jest jego sprawa. Mistrz nie musi być pokorny. Zwycięzców się nie sądzi.

- Dobrze. Przejdźmy teraz do sytuacji boksu amatorskiego w Polsce.
Czy poziom amatorki tej, która jest teraz można jakoś porównać z tą z czasów Pańskiej kariery zawodniczej?
RM: Tego nie można tak za bardzo porównać. To są inne czasy. Teraz jest inna specyfika boksu, inne jest punktowanie. Boks amatorski jest anonimowy. Teraz są kaski i „maszynki” [potoczna nazwa maszyn służących do punktowania walk amatorskich przyp. red.].Wtedy tego nie było.
Przychodzą do mnie zawodnicy kadry i mówią, że chcieliby, aby zorganizować jakieś spotkanie z sędziami bo nasi zawodnicy nie umieją walczyć „na maszynki”. I zrobić spotkanie czołowych zawodników z sędziami jak boksować, żeby na maszynki wygrywać. My w świecie przegrywamy z zawodnikami właśnie z racji tego. Jest pewien pułap, nasi chcą pokazać piękny kunszt. A tu trzeba patrzeć pragmatycznie. Tu trzeba wygrywać na punkty.

- Czyli idąc tym tokiem rozumowania to przegrywamy w amatorce ponieważ nasi zawodnicy nie umieją po prostu  walczyć „pod maszynki” do punktowania walk?
RM: Nasi zawodnicy nie widzą jak punktować, aby wygrywać „na maszynki”. Obserwuje uczestników różnych turniejów pięściarskich na świecie i tam nasi są niestety na straconej pozycji.

- Wynika z tego, że naszym zawodnikom nie stwarza się odpowiednich warunków do trenowania pod ten system.
RM: Nie odpowiem Panu na to pytanie. Ja tylko mówię, że  dochodzą mnie słuchy od zawodników, że nie umiemy boksować na maszynki. Nie umiemy wygrywać. Nawet będąc wyszkolonym i silniejszym.
Trzeba do tego podjeść pragmatycznie. Ćwiczymy pod punktowanie na maszynki. Są sędziowie, mamy bardzo dobrych sędziów. Zróbcie spotkanie z zawodnikami. Dajmy szanse naszym zawodnikom wygrywać. Nauczmy ich wygrywać w tym systemie.

- Miejmy nadzieję, że w niedługim czasie doczekamy się zmiany w tej kwestii. Teraz chciałbym troszkę zmienić temat i zadać Panu takie nieszablonowe pytanie. Trenuje trener już od kilkunastu lat. Wydawać by się mogło, że zna się po takim czasie tę dyscyplinę już na wylot. Czy po tylu latach pracy w tym zawodzie może trenera jeszcze coś zaskoczyć?
RM: Mój warsztat to 10 lat kariery zawodniczej i 10 lat kariery trenerskiej co daje ok. 20 lat w samym boksie. I prawdę mówiąc cały czas odkrywam coś nowego. To jest tak naprzemiennie. Sięgam pamięcią do tego jak to było dawniej, kiedy moi trenerzy wprowadzili mnie w sztukę pięściarską. Teraz także i ja staram się to wszystko przekazywać dalej. Fascynuje mnie odtwarzanie w pamięci jak to było kiedyś i jak to jest teraz.

- Co ciągnę młodych ludzi do uprawiana pięściarstwa? Czy jest jakiś wspólny mianownik, który łączy każdego adepta boksu?
RM: Jest. Jest jedna taka rzecz, która łączy wszystkie osoby. To są predyspozycje psychofizyczne do uprawniania sportów walki.  Gdy przychodzi taki adept to ja najpierw muszę sprawdzić w co wyposażyła go natura. Ja nie mogę go swoja techniką pozbawić jego naturalnych cech bojownika, jeśli on takowe posiada.

- A odmówił trener kiedyś komuś szkolenia? Czy Powiedział komuś, że mimo chęci, które posiada to nie jest jednak sport dla niego?
RM: To są bardzo trudne decyzje wobec zawodnika, jeżeli ja bym miał coś takiego powiedzieć. Raczej do takiej decyzji on sam dorośnie i będzie wiedział, że to nie dla niego. Niech każdy dorasta do własnych decyzji. Ja osobiście jestem daleki od tego aby komuś mówić, że nie to sport dla niego. Przyjdź zobacz i spróbuj.

- Jak wiadomo wszystko w pewnym momencie życia może się człowiekowi znudzić. Nawet coś co się pierwotnie kochało, coś co wcześniej fascynowało. Czy miał trener kiedyś poczucie wypalenia zawodowego?
RM: Taki moment był u mnie. To była sprawa tego rodzaju: Była olimpiada w Moskwie [1980 r. przyp. red.] którą zachód bojkotował. Następna miała być w Los Angeles. Wtedy zaczęło się mówić, że w odwecie nasz obóz socjalistyczny nie wyśle swoich zawodników na igrzyska do stanów. I teraz tak: przygotowanie do olimpiady to są 4 lata, ja brałem w nich udział od roku 1978. Nie udało się pojechać do Moskwy. Więc kolejne lata przygotowań. A tutaj dwa lata przed Los Angeles dowiaduje się, że będzie bojkot. Więc powiedziałem: kończę boks. Nie ma sensu. Kolejna olimpiada to ile ja będę miał lat? Ponad trzydzieści? Mogłem to ciągnąc dalej ale straciłem już gdzieś zapał.

- A teraz trochę o pięściarzach, którzy wyszli spod Pańskiego szkoleniowego ganka. Pierwsze kroki stawiali u trenera m.in. bracia Hutkowscy. Czy słysząc o kolejnych występach swoich byłych uczniów myśli sobie trener: „To są moi wychowankowie, to u mnie właśnie nauczyli się podstaw tej dyscypliny”. Dodatkowa satysfakcja z tego powodu?
RM: Oczywiście i bardzo mnie to cieszy. Ale nie używam już jako trener słowa: wychowankowie. Jeżeli człowiek przyszedł do mnie i ja go szkoliłem to nie mówię, że jest moim wychowankiem. On jest swoim, jest bojownikiem. Ja za to cieszę się, że nasze drogi się spotkały, że pierwsze kroki stawiał pod moim okiem. Każdy jego kolejny trener może mówić, że to jest jego wychowanek, ja takich słów nie używam. Zawodnik, który u mnie trenował nie musi się krępować jak powie, że wychował go inny trener. Powtórzę; Ja nigdy nie mówię, że któryś z mistrzów jest moim wychowankiem. Niech on mówi u kogo się uczył, ja nie chce mieć z tym kłopotów (śmiech).

- Kończąc już naszą dyskusję chciałbym spytać trenera o przyszłość Polskiego boksu amatorskiego. Czy możemy spodziewać się zdaniem trenera jakiś zmian?
RM: Jeżeli nie będzie centralnego szkolenia, jeżeli to będzie tak jak do tej pory czyli na żywioł, jeżeli nie będzie dotacji to ja to widzę czarno. Obecnie zajmują się tym pasjonaci. Ja mam pasje, serce oddaje temu sportowi. I to jest na takiej zasadzie. Tak nie powinno być. Pasjonatów się nie ceni, oni muszą się cenić sami. Jeżeli to pójdzie dalej tą drogą to nie będzie dobrze. Ja jednak mam też satysfakcje. Zostałem odznaczony srebrnym krzyżem zasługi dla Rzeczpospolitej Polskiej za pracę z młodzieżą i wyniki sportowe. Nie jest to żaden chlebowy krzyż. Sama satysfakcja. Jednak dużo mi to daje powodów do radości. Taki mały gest. Ten obrót sprawy cieszy i pokazuje, że jak się chce to można. Niestety same gesty to troszkę za mało.

- Dziękuję serdecznie trenerowi za rozmowę i życzę dalszej owocnej pracy w zawodzie szkoleniowca.
RM: Dziękuję również i pozdrawiam wszystkich sympatyków boksu. Zawsze lubię powiedzieć o boksie dobre słowo, to wspaniała dyscyplina. Serdecznie zapraszam na sekcje bokserską WKS Gwardia, dawna hala mirowska. Każdy może przyjść i zobaczyć jak się ćwiczy, gwarantuje, że dla każdego znajdzie się tutaj miejsce.

Adnotacja: Dla wszystkich zainteresowanych podaję link do materiału video, w którym możemy zaobserwować trening bokserski prowadzony przez Romana Misiewicza w Warszawskiej Gwardii.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: pigwus
Data: 26-11-2009 15:36:52 
Trener Roman ciekawa osobowość:D ale trener kontrowersyjny...Wszyscy jego wychowankowie ktorzy odniesli jakis sukces przeszli na gorna sale. Albo do trenera Łakomca bądź Skrzecza. Osobiscie jezeli chodzi o Gwardie Warszawa to polecam sale na górze u trenera Zbigniewa Raubo. Ten trener zawsze bardzo przyklada sie do treningow:) No i bedziecie mieli zaszczyt trenowac z Krzysztofem Skorpionem;p
 Autor komentarza: lukaszenko
Data: 26-11-2009 22:23:57 
Fajowy wywiad..
 Autor komentarza: cisiek
Data: 26-11-2009 22:40:34 
Sporo goryczy w tym wywiadzie. I jeszcze więcej prawdy - materiał na mistrza sam musi się znaleźć, mieć wiele samozaparcia, a później jeszcze sztab ludzi, którzy pomogą, a nie spieprzą... W Polsce zwłaszcza trudno o to drugie :-(
 Autor komentarza: capricornxxx
Data: 26-11-2009 23:36:53 
Dobry wywiad. Z cyklu "z życia wzięte".
 Autor komentarza: bilak
Data: 02-12-2009 07:01:32 
MŚ Monachium były w 1982 a nie 1978
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.