FRANK BRUNO DLA BOKSER.ORG

Jarosław Drozd: W latach 90-tych XX w. byłeś najpopularniejszym sportowcem na Wyspach Brytyjskich, absolutnym idolem, rozpoznawalnym w każdym środowisku. Ile dzisiaj pozostało z Twojej dawnej popularności?

Frank Bruno: Wciąż jeszcze na Wyspach Brytyjskich mam poniekąd status żywej legendy. To wspaniała sprawa, mieć tak lojalnych fanów, a to, że miliony ludzi nadal mnie kochają, to zaszczyt. Dzięki swojej stronie internetowej mogę utrzymywać kontakt z fanami, a to nierzadko sprawia, że do oczu napływają mi łzy.

JD: Zacząłeś uprawiać boks w wieku 9 lat w malutkim Wandsworth Boys Club. Co mógłbyś powiedzieć o pierwszych latach uprawiania sportu?

FB: Wydaje się, że to było już strasznie dawno temu. To były nielekkie czasy, ale pod wieloma względami bardzo zdrowe. Miałem wtedy w sobie pewną niewinność, którą rychło utraciłem, gdy tylko zrobiłem karierę. Naprawdę pasjonowałem się tym sportem, a ludzie w Wandsworth stali za mną murem.

JD: Jesteś najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. Czy któreś z nich uprawiało wyczynowo sport?

FB: Nie, tylko ja. Wszyscy inni też poukładali sobie świetnie życie, ale w innych kierunkach.

JD: Jako amator stoczyłeś zaledwie 21 pojedynków, z których przegrałeś tylko raz z Joe Christie. Pamiętasz tę walke?

FB: To była dziwna walka. Wiedziałem, że jestem o krok od zawodowstwa, i chyba się zbytnio zdekoncentrowałem. Tamtego dnia Joe był lepszy i prawidłowo mnie zlał. Wtedy byłem wściekły, ale kiedy patrzę na swoją karierę z perspektywy czasu... zdarzało się gorzej oberwać.

JD: W 1980 r. mając zaledwie 18 lat zostałeś seniorskim mistrzem Wielkiej Brytanii w wadze ciężkiej. Drzwi do wielkiej kariery wydawały się być otwarte. Szkoda, że nie czekając na olimpiadę (może byłbyś pierwszym w historii brytyjskim mistrzem olimpijskim wagi ciężkiej?), podpisałeś zawodowy kontrakt. Dlaczego tak szybko zostałeś profesjonałem?

FB: Zupełnie, po prostu - dla pieniędzy. Walczyłem już amatorsko od ładnych kilku lat i uważałem, że na tym etapie jestem już najlepszy. Nie żałuję, że nie pojechałem na Olimpiadę - po prostu za długo musiałbym czekać. Problem z brytyjskimi kibicami polega na tym, że domagają się natychmiastowych sukcesów, a w latach 80-tych widziano we mnie szansę na takie triumfy.

JD: Pierwsze 21 zawodowych walk wygrałeś przed czasem, potrzebując na to zaledwie 52 rundy. W następnej potyczce niespodziewanie zostałeś znokautowany w 10 rundzie przez super-twardziela, Jamesa "Bonecrushera" Smitha, tracąc szanse na walkę o tytuł mistrza świata IBF z Larry Holmesem. Jakie były przyczyny porażki ze Smithem?

FB: W boksie nawet na sekundę nie można dać sobie na luz, a ja właśnie to zrobiłem walcząc ze Smithem. Przydało się. Co by nie mówić - gdyby mnie wtedy nie znokautował, Holmes spuściłby mi łomot w Vegas. Wciąż jeszcze byłem młody. W wieku 21 lat ciągle brakowało mi nieco dojrzałości.

JD: Ważnym etapem w Twojej karierze było zdobycie pasa mistrza Europy, w którego obronie zresztą nigdy nie wystąpiłeś. Zgodzisz się, że konkurencja w Europie nie była wówczas zbyt silna, czego dowodem był choćby poziom obrońcy pasa, Szweda Andersa Eklunda, którego znokautowałeś w 4-tej rundzie?

FB: To fakt. Poza Wielką Brytanią w Europie właściwie nie było sceny bokserskiej. Może to przez fakt istnienia ZSRR, ale w każdym razie chcąc dobrych walk zawsze patrzyliśmy na Stany Zjednoczone. Zdobycie mistrzostwa Europy było moim zdaniem raczej formalnością, niż wyczynem.

JD: W 1986 r. po raz pierwszy stanąłeś przed szansą zdobycia tytułu mistrza świata WBA. Okazja wydawała się wymarzona (doping wypełnionego po brzegi Wembley Stadium). Do momentu przerwania pojedynku w 11-tej rundzie przegrywałeś na punkty. Dlaczego nie wygrałeś wówczas z Timem Witherspoonem?

FB: Kiedy wspominam tę walkę, szlag mnie trafia! Powinienem był ją wygrać. Przez pierwszych sześć rund, czy coś koło tego, robiłem z nim, co chciałem. A potem się zmęczyłem. Wtedy mógł zacząć mnie ostukiwać, i w jedenastej rundzie miałem już wszystkiego dość. I znów, dostałem pożyteczną lekcję: olbrzymia liczba kibiców, i walka wielkiej wagi. Może i przegrałem, ale dowiedziałem się, ile muszę z siebie dać, żeby zdobyć ten pas, jeżeli faktycznie o tym marzę.

JD: Kto był Twoim zdaniem najlepszym brytyjskim bokserem wagi ciężkiej XX wieku? Lennox Lewis, Frank Bruno, czy może Joe Bugner?

FB: Ostatnio w sondażu wyszło na to, że ja! Myślę jednak, że Lennox trząsł światem przez wiele lat, ma olimpijskie złoto, to w ogóle świetny gość. Henry Cooper był rewelacyjnym bokserem, w swoim czasie znokautował przecież Alego. Pamiętam, że za amatorskich czasów walczyłem z gościem nazwiskiem Tom Roaf - niestety zabiło go AIDS, ale facet miał niewiarygodny talent. Mógłby zajść na sam szczyt.

JD: W 1990 r. zostałeś odznaczony przez Królową Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego. Mógłbyś wyjaśnić co w praktyce oznaczało dla Ciebie to wprowadzenie na arystokratyczne salony? Na ile zmieniło ono życie Franka Bruno?

FB: Jestem tylko prostym Murzynkiem z Hammersmith, więc spotkanie z Królową było dla mnie ogromnym zaszczytem. Wspaniale jest wciąż cieszyć się sławą zdobytą pięściami, pozostaje mi więc tylko dziękować Buddzie, że pobłogosławił mnie taką muskulaturą.

JD: Dla wielu ex-bokserów najcięższym okresem w życiu są pierwsze miesiące po zakończeniu kariery. Ty nie miałeś specjalnych problemów, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Dałeś próbki swojego talentu na scenie teatralnej, występowałeś też jako gość różnego rodzaju show, spiker, gwiazda pantomimy, komentowałeś walki bokserskie dla BBC. Czy wszystko to efekt Twoich rozlicznych naturalnych predyspozycji (człowiek renesansu, hehe), czy ciężkiej pracy?

FB: Nie zapominajmy o załamaniu nerwowym, jakie przeżyłem w 2002! Bardzo trudno było mi pożegnać się z boksem. To było jak narkotyk, który zażywałem od dwudziestu lat. Miałem zbyt dużo wolnego czasu i odbiło mi. Brytyjskie media oczekują, że stale będę się zachowywał w określony sposób, ale przez 5-6 lat byłem strasznie rozwalony i wylądowałem w domu opieki.

JD: W 2001 r. postanowiłeś, że nie będziesz już bawił Anglików, tylko zajmiesz się czymś poważniejszym. Postanowiłeś, że zostaniesz parlamentarzystą z ramienia Partii Konserwatywnej (swoją drogą slogan wyborczy "Don't be a plank, vote for Frank" - wydaje mi się mało poważny). Naprawdę chciałeś zostać politykiem? Dlaczego?

FB: Miałem w życiu ciężki okres i chyba jednak naprawdę chciałem wtedy pójść w politykę. Mam bardzo konserwatywne poglądy i czułem wtedy potrzebę, by dać temu wyraz. Nie przejmuję się jednak, że nie udało mi się zdobyć pozycji burmistrza Londynu.

JD: Czym obecnie zajmuje się były mistrz świata wagi ciężkiej Frank Bruno?

FB: Ostatnio znów trafiłem na pierwsze strony gazet, bo przyłapano mnie na zażywaniu kokainy... no, miło nie było, oczywiście. Nie licząc tego, mieszkam samotnie w hrabstwie Kent, czasem pojawiam się w telewizji na talk shows itepe. Udzielam się też często politycznie na rzecz Partii Konserwatywnej.

JD: Znasz jakichś polskich bokserów?

FB: Obawiam się, że nie. Uważam jednak, że to właśnie ze Wschodniej Europy w nadchodzących latach wyłoni się wielu świetnych bokserów.

JD: Serdecznie dziękuję Ci za wywiad. To zarówno dla mnie jak i dla naszych czytelników wspaniała sprawa raz jeszcze wrócić wspomnieniami do lat Twojej wspaniałej kariery, przy okazji dowiadując się o tym, czym się zajmujesz obecnie. Życzę Ci sukcesów w sprawach biznesowych i codziennych, życiowych.

FB: Również dziękuję za pamięć i pozdrawiam wszystkich fanów boksu w Polsce.

 

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.