POBOKSOWANE #15: JOSHUA I USYK U BRAM HALL OF FAME?

Kacper Bartosiak, Opracowanie własne

2021-09-25

Piętnasty odcinek popularnego cyklu "Poboksowane" Kacpra Bartosiaka może mieć tylko jeden temat - dzisiejszą wielką konfrontację olimpijskich i zawodowych czempionów na stadionie londyńskiego Tottenhamu, czyli pojedynek Joshua vs Usyk

Boks zmaga się z wieloma problemami, ale większość z nich na moment znika gdy odliczamy czas do wielkich walk. W sobotę 25 września Anthony Joshua (24-1, 22 KO) zmierzy się z Ołeksandrem Usykiem (18-0, 13 KO) we frapującej walce o trzy mistrzowskie pasy w kategorii ciężkiej. Obu pięściarzy łączy jedno - autentyczne pragnienie osiągnięcia pięściarskiej nieśmiertelności, które w bokserskim biznesie prezentują jako jedni z nielicznych.

POBOKSOWANE #14: GDY TRILLER STAJE SIĘ DRAMATEM >>>

O wyjątkowej drodze Usyka napisano już właściwie wszystko. I może to właśnie fakt tak częstego rozkładania jego CV na czynniki pierwsze sprawił, że jego osiągnięcia niektórym fanom szermierki na pięści zdążyły nieco spowszednieć. Pewien wpływ na jego pozycję w mainstreamie może mieć także boksowanie w kategorii cruiser, która zwłaszcza w Ameryce wciąż jest mocno niedoceniana.

Przypomnijmy jednak te oczywistości - od września 2016 roku w trakcie 26 miesięcy Usyk odprawił siedmiu rywali o łącznym bilansie 174-8. W tym gronie byli trzej ówcześni mistrzowie świata, którzy wychodząc do walki z Ukraińcem byli niepokonani. Krzysztof Głowacki (26-0), Mairis Briedis (23-0) i Murat Gassijew (26-0) - z tego grona tylko Łotysz sprawił Usykowi naprawdę spore problemy.

Nieprawdopodobny rozkład uzupełnili dwaj byli mistrzowie świata - Marco Huck (40-4-1) i Tony Bellew (30-2-1). Oprócz tego w tym gronie znaleźli się Thabiso Mchunu (17-2) i Michael Hunter (12-0) - pierwszy to dziś pretendent numer jeden w rankingu federacji WBC, a drugi to zawodnik z TOP 10 rankingu magazynu "The Ring" w kategorii ciężkiej, który nie przegrał potem już żadnej walki.

Usyk w tym niezwykłym okresie regularnie spełniał oczekiwania chyba każdego sympatyka pięściarstwa. Walczył co 3-4 miesiące i podejmował się wyzwania za wyzwaniem, a dodatkowo robił to cały czas na wyjazdach. Efektem końcowym był triumf w najmocniej obsadzonej edycji turnieju World Boxing Super Series (WBSS) oraz tytuł niekwestionowanego mistrza kategorii cruiser - pierwszy w erze czterech federacji.

Po wyczyszczeniu kategorii cruiser w końcu przyszedł czas na wagę ciężką. Tu jednak ta piękna podróż zaczęła się nieco komplikować. Debiut Usyka w nowym środowisku opóźniał się ze względu na kontuzje. Potem na dopingu wpadł przymierzany do walki z nim Tyrone Spong (12-0, 12 KO) i ostatecznie wybór padł na Chazza Witherspoona (38-3, 29 KO), który najlepsze lata miał już dawno za sobą.

Historia lubi się powtarzać

Walka zakończyła się przed czasem, ale Amerykanin chociaż został porozbijany to ani razu nie był liczony. Debiut powszechnie przyjęto więc wzruszeniem ramion. Wątpliwości spotęgowała kolejna walka, choć tym razem poprzeczka poszła wyraźnie w górę. Dereck Chisora (32-9, 23 KO) to niedoceniany weteran, który zalicza już chyba piąte życie w królewskiej kategorii. Zmieniają się wersje Del Boya, ale jedno jest pewne - właściwie nikt (poza Tysonem Furym w rewanżu) nie wygląda na jego tle przesadnie dobrze.

Tymczasem Usyk wygrał mimo wszystko pewnie, oddając maksymalnie trzy lub cztery rundy. Szalony Chisora rozpoczął z niezwykłą intensywnością - trochę jak Hunter kilka lat wcześniej. Brytyjczyk sprytnie próbował spowolnić przeciwnika regularnie atakując korpus, ale 78 celnych uderzeń na dół (najwięcej spośród wszystkich przeciwników Usyka na zawodowstwie) nie było w stanie wyrządzić jokerowi z Symferopola większej krzywdy.

Plan wydawał się skądinąd słuszny, bo o ile szczęka Ukraińca nie budzi żadnych wątpliwości, tak na amatorstwie padał na deski po ciosach na dół. Wtedy uderzał jednak Artur Beterbijew - jeden z najlepszych w tym zakresie bez podziału na kategorie wagowe. Potężne bomby Chisory sprawiały chwilami pewien dyskomfort, ale król kategorii cruiser ani przez moment nie wydawał się zraniony.

Bardziej do myślenia daje moim zdaniem coś innego - ogólne zużycie organizmu. Przez lata Ołeksandr Usyk i  Wasyl Łomaczenko byli właściwie dwiema stronami tej samej monety. Obaj zaliczyli bogate amatorskie kariery i świetnie radzili sobie na zawodowstwie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że perły ukraińskiego boksu mniej więcej w tym samym momencie zaczęły zdradzać oznaki zmęczenia.

Na ostatniej prostej bogatych karier u obu Ukraińców kontuzje zaczęły się pojawiać coraz częściej. U Usyka widać to po zmniejszonej częstotliwości startów - po imponującym zamachu na turniej WBSS i walce z Bellew stoczył tylko dwa pojedynki, zaliczając średnio jedną walkę na rok. W styczniu będzie miał już 35 lat.

Powracający zarzut o „brak siły ciosu” to właściwie nic nowego. Z podobnym zarzutami musiał mierzyć się także inny legendarny mistrz kategorii cruiser. „Evander Holyfield jest wymieniany jako potencjalny rywal Mike’a Tysona w bokserskiej superwalce. Dziś tę wizję przysłoniły chmury związane z tym, że nie potrafił powalić na deski pełnowymiarowego zawodnika wagi ciężkiej” - to nagłówek relacji „The New York Times” z drugiej walki Holyfielda w królewskiej kategorii z Pinklonem Thomasem (29-2-1) - byłym mistrzem świata.

Dwóch filozofów na drugim planie

Wielką niewiadomą jest także wpływ Anatolija Łomaczenki. Popularny "Papaczenko" podobno pomagał w przygotowaniach, ale niespecjalnie pokazywał się w materiałach zamieszczanych w mediach społecznościowych. Nie było widać go także na konferencji prasowej i ceremonii ważenia. Ostatni raz w narożniku Usyka stał w lipcu 2018 roku podczas idealnej walki z Gassijewem, w której faworyt gospodarzy ugrał tylko rundę.

Joshua przed walką porównywał Łomaczenkę seniora do Roberta McCrackena, nazywając ich cichymi architektami sukcesów, którzy po prostu nie lubią wychodzić przed szereg. U Brytyjczyka też nie brakuje znaków zapytania na trenerskim tle. Z obecnym szkoleniowcem współpracują na dobre i na złe przez praktycznie całą karierę, jednak McCracken sporą część ostatniego półrocza poświęcił boksowi olimpijskiemu jako trener kadry. 

Z perspektywy AJ-a bardziej martwią inne aspekty - przede wszystkim brak doświadczenia na tle mańkutów. Na zawodowstwie zmierzył się tylko z Charlesem Martinem (23-0-1), ale trudno wyciągać z tej walki daleko idące wnioski. Więcej leworęcznych spotkał... podczas turnieju olimpijskiego w Londynie. O ile Zhanga Zhileia pokonał dość przekonująco, tak wynik finału z Roberto Cammarelle do dziś budzi kontrowersje. A przed igrzyskami Joshuę znokautował jeszcze boksujący z pozycji odwrotnej Mihai Nistor.

Sparingpartnerzy dobrani pod Usyka też nie powalali, ale trudno żeby było inaczej - ciężko znaleźć kogoś podobnego stylowo. Demsey McKean (19-0, 12 KO), Thomas Carty (1-0), Shokran Parwani (16-1, 13 KO), a także Marko Milun i Viktor Jurk mieli imitować różne aspekty rzemiosła Ukraińca. Zaproszenie dostał także Artur Szpilka (24-5, 16 KO), który na tym tle byłby z pewnością wartościowym uzupełnieniem. W drugą stronę było łatwiej - Ukraińcowi pomagał głównie Martin Bakole (17-1, 13 KO), a na obozie pojawił się także blisko dwumetrowy Evgenios Lazaridis (17-3, 11 KO). 

Sędziowskie paradoksy…

Jak zawsze przy wielkich walkach ważni są także sędziowie. Tym razem sytuacja wygląda cokolwiek intrygująco. Trzecim w ringu będzie Michael Alexander. Ten były pięściarz (13-39, 3 KO) jedno z nielicznych zwycięstw odniósł z Richardem Williamsem - ostatnim trenerem Krzysztofa Zimnocha. Jako ringowy prowadził już ponad 1100 pojedynków. Pracował nawet 6 dni przed walką Joshuy z Usykiem, uczestnicząc także w czterorundowych walkach w Leeds.

Jak Alexander spisuje się w ringu? Na pierwszy rzut oka wydaje się lepszy niż królowie "brytyjskich przerwań" - Ian John Lewis i Marcus McDonnell. W rankingach najlepszych ringowych na Wyspach regularnie oceniano go wysoko - w jednym rzędzie obok Victora Loughlina i Steve'a Graya.

W 2021 roku Alexander mógł nieco podpaść w walce Conora Benna z Samuelem Vargasem. Młody faworyt napierał, ale walka została przerwana w pierwszej rundzie bez żadnego nokdaunu. Na obronę arbitra trzeba wskazać, że weteran nie odpowiedział właściwie w żaden sposób na serię 20 ciosów.

W 2018 roku oglądałem z bliska prowadzoną przez Alexandra walkę George'a Grovesa (27-3) z Chrisem Eubankiem juniorem (26-1). Spisał się naprawdę solidnie i wręcz zarażał spokojem. W trzeciej rundzie doszło do przypadkowego zderzenia głowami, po którym Eubank zalał się krwią. Proces postępował do samego końca, ale pięściarz mógł i chciał walczyć. W dwunastej rundzie - przy wyraźnym prowadzeniu na punkty - Groves zwichnął bark, ale sędzia bez większych nerwów pozwolił na dokończenie pojedynku.

O ile na obecność Brytyjczyka w ringu w takiej walce rodaka można kręcić nosem w imię zasad, tak obsada sędziów punktowych nie pozostawia wiele do życzenia. Steve Weisfeld to być może najlepszy człowiek od tej roboty. Regularnie sprawdza się w wielkich walkach i wpadki właściwie mu się nie zdarzają. W tym roku punktował wygraną Ugasa z Pacquiao (116:112) i Castano z Charlo (114:113).

Co ciekawe już raz punktował walkę Joshuy i do momentu przerwania jako jedyny z trzech sędziów widział prowadzenie Władimira Kliczki (95:93). Amerykanin nie ogląda się na to, kto jest „stroną A”. W wielkich walkach potrafi punktować wręcz z wyłączonym układem nerwowym. Jeśli o coś jestem spokojny to o to, że w sobotę karta Weisfelda będzie po prostu uczciwa.

Drugi z punktujących Howard Foster lepiej sprawdza się w tej roli niż w ringu. Nie jest nawet blisko klasy Weisfelda, ale w ostatnich miesiącach jako jedyny wskazał na wygraną Chisory z Parkerem (115:113) - chyba zgodnie z odczuciem większości odbiorców. Generalnie raczej wspiera "stronę A" i woli bokserów od puncherów, choć nie zawsze. Z ważniejszych kart w wadze ciężkiej - w walce Wacha z Teperem miał 116:112 dla Polaka, z kolei w pierwszej walce Whyte'a z Chisorą wypunktował 115:113 dla Dilliana.

Czarnym koniem w tym zestawie jest Viktor Feseczko. Ten były pięściarz walczył kiedyś nawet w Polsce - i to na gali, na której debiutował Diablo. Jego praca przy sobotnim pojedynku to ewidentny triumf obozu Usyka - rodak prowadził w ringu dwie jego walki (w tym debiut), a do tego przy dwóch był punktowym. Z całej trójki ma zdecydowanie najmniejsze doświadczenie. Nigdy nie uczestniczył w walce o mistrzostwo świata. Mało tego - w 2021 roku był autorem jednej z najgorszym pojedynczych kart. W walce Magomeda Kurbanowa (21-0) z Liamem Smithem (29-2-1) wypunktował 117:112 dla Rosjanina. Wielu obserwatorów widziało tam remis lub wygraną przyjezdnego.

Szachy zamiast młocki

Przy tak elektryzującym pojedynku warto także pamiętać o historii. W ringu zobaczymy złotych medalistów igrzysk w Londynie w kategorii ciężkiej i superciężkiej. Wcześniej tylko raz doszło do takiego zestawienia, ale stawką nie były wówczas mistrzowskie pasy. W 1996 roku Lennox Lewis (28-1) spotkał się z Rayem Mercerem (23-3-1). Brytyjczyk był wówczas na etapie szukania nowego stylu po porażce z Oliverem McCallem. Wygrał po dyskusyjnym i niejednogłośnym werdykcie, ale musiał przejść przez piekło.

„W walce Joshuy z Usykiem zobaczymy dwóch złotych medalistów olimpijskich z tych samych igrzysk. Będą walczyć nie tylko o mistrzowskie pasy, ale także o miejsce w Galerii Sław. To naprawdę wielka walka” - odnotował na Twitterze Stephen „Breadman” Edwards. Może się tak zdarzyć, że obaj trafią do Hall of Fame bez względu na wynik tego pojedynku. Dorobek Usyka broni się sam, ale Joshua to ciężki z najlepszym CV w erze post-Kliczko. W ostatnich latach w wadze ciężkiej nikt tak często jak on nie walczy z zawodnikami z TOP 10.

Joshua deklaruje, że będzie gotowy na wszystko - także na wojnę mózgów. Bardziej prawdopodobne wydają się jednak klasyczne pięściarskie szachy. Joshua po Kliczce wyraźnie zmienił styl - w ostatnich sześciu walkach aż 63 procent wszystkich jego ciosów to lewe proste. Wcześniej bił więcej ciosów tak zwanych „power punches” (czyli de facto wszystkich pozostałych, bo nie zawsze są to przecież ciosy mocne), a jab funkcjonował ze skutecznością „tylko” 43 procent.

O wyniku sobotniej batalii prawdopodobnie zdecyduje nie tylko batalia Jabów, ale przede wszystkim tempo. Jeśli w pierwszych rundach nie będzie zbyt wysokie, to niesiony dopingiem publiczności Joshua może zapisać na koncie wystarczająco wiele rund, by uniknąć nerwowej końcówki. Przy tej obsadzie sędziowskiej będzie musiał na to uczciwie zapracować - Steve Weisfeld i Viktor Feseczko nie będą zapisywali mu rund na koncie za piękne oczy.

Gospodarz musi być uważny i zdyscyplinowany przez całą walkę - zbyt mocny start na tle kogoś z taką kondycją jak Usyk kończy się kiepsko, o czym przekonali się między innymi Hunter, Bellew i Chisora. Warto odnotować, że Ukrainiec tylko w ostatnich czterech rundach walki z Gassijewem zadał więcej ciosów niż Joshua w całej walce z Josephem Parkerem. Znakiem zapytania pozostaje jednak jakość "silnika" Usyka w najcięższej wersji w karierze... I to tylko jeden z powodów, dla których nie mogę się doczekać sobotniego wieczoru.

KACPER BARTOSIAK