POBOKSOWANE #14: GDY TRILLER STAJE SIĘ DRAMATEM

Kacper Bartosiak, Opracowanie własne

2021-09-11

Czternasty odcinek popularnego cyklu "Poboksowane" Kacpra Bartosiaka to refleksja na temat powrotów dawnych mistrzów, które są obecnie jednymi z najmocniej promowanych wydarzeń w zawodowym boksie. Dziś wraca 58-letni Evander Holyfield, jedyny w historii czterokrotny mistrz świata wagi ciężkiej. Do czego prowadzi to szaleństwo?

Bokserskie środowisko niepokojąco szybko przeszło od pokazowych walk legend do organizowania im kolejnych zawodowych pojedynków. W sobotę w takiej walce zobaczymy Evandera Holyfielda (44-10-2, 29 KO). Zbliżający się do 59. urodzin "The Real Deal" wziął walkę z Vitorem Belfortem (1-0, 1 KO) z zaledwie kilkudniowym wyprzedzeniem. W kolejce czekają następni - między innymi James Toney (77-10-3, 47 KO) i Riddick Bowe (43-1, 33 KO).

POBOKSOWANE #13: WBA - WIELKI BOKSERSKI ABSMAK. PRESJA MA SENS? >>>

Simon Reynolds - brytyjski badacz popkultury - w swoim chyba najbardziej znanym dziele "Retromania" opisał tendencje muzyki popularnej do zjadania własnego ogona. Zauważył, że odbiorcy dostają coraz mniej nowych impulsów, które byłyby odpowiedzią na to co "tu i teraz". Zamiast tego z pewną regularnością odtwarzane są klisze sprzed lat, które wszystkim dobrze się kojarzą.

Odbiorcy godzą się na to, bo coraz gorzej odnajdują się w przeładowanej bodźcami współczesności. Nostalgia do nich przemawia, bo jak wiadomo "kiedyś to były czasy, nie to co teraz". Jak mawiał niezawodny inżynier Mamoń: "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu... To poprzez, no, reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę?".

Teoria Reynoldsa w ostatnich miesiącach zaczęła być boleśnie aktualna także w świecie boksu. Na horyzoncie nie widać nowych gwiazd, które potrafiłyby porwać masy jak jeszcze przed dekadą Floyd Mayweather czy Manny Pacquiao. Większośc walk odbywa się teraz na Twitterze i Instagramie. W ringu najlepsi walczą coraz rzadziej, a ze sobą to już prawie w ogóle. Ryan Garcia podobno potrafi wyprowadzić w powietrze jakieś 274 ciosy podbródkowe w 10 sekund. Osobiście wolałbym zobaczyć, jak zadaje ich pięć w walce z rywalem z TOP 10 kategorii lekkiej.

A jeszcze na początku 2021 roku dominował umiarkowany optymizm. Wydawało się, że przed nami początek nowego rozdania. Teofimo Lopez (16-0, 12 KO) dopiero co zdetronizował Wasyla Łomaczenkę (15-2, 11 KO), wywracając do góry nogami listy P4P. Przez moment można było się łudzić, że oto pojawił się naturalny kandydat na gwiazdę nowej generacji. Niestety - potem przez ponad 10 miesięcy teoretycznie będący na fali Lopez nie stoczył już ani jednego pojedynku.

Po przetargu prawa do jego walki z Georgem Kambososem (19-0, 10 KO) zgarnął Triller. Nowy gracz na rynku wyłożył ponad 6 milionów dolarów, blisko dwukrotnie przebijając drugą co do wysokości ofertę Matchroom. Przetarg odbył się w lutym, a pojedynek ciągle nie doszedł do skutku. Ludzie stojący za nową platformą chyba zdążyli sobie zdać sprawę, że potężnie przepłacili. Takie wrażenie można zresztą odnieść patrząc na większość ich posunięć z ostatnich miesięcy.

Zacznij od Tysona…

To właśnie Triller zorganizował pokazową walkę Tysona z Jonesem, od której na poważnie rozpoczęło się bokserskie emeryten party. Wydarzenie miało być początkiem enigmatycznego projektu "Ligi Legend", który ogłosił Żelazny Mike. Inicjatywa wciąż na poważnie nie wystartowała, ale stopniowo gotowość do walki zaczęli zgłaszać kolejni weterani. W ślady dawnego rywala poszedł Holyfield - wydawało się, że jego rywalizacja z Tysonem w jakiś osobliwy sposób może doczekać się kontynuacji.

Z nie do końca jasnych względów pomysł nigdy nie wypalił, choć pierwsza gala z Tysonem sprzedała ponad 1,5 mln pakietów Pay-Per-View. Mike jednak znów poszedł w swoją stronę i długimi momentami wyglądało na to, że obraził się na szefów Trillera. Ci w międzyczasie zmienili optykę i zaczęli lansować teorię, że Tyson obawia się spotkania z Holyfieldem.

"The Real Deal" w czerwcu miał spotkać się z Kevinem McBridem (35-10-1, 29 KO) na tej samej gali, na której Lopez miał zmierzyć się z Kambososem. Zestawienie z rozbitym Irlandczykiem miało sens tylko z prostego względu marketingowego - McBride to mimo wszystko ostatni zawodnik, który pokonał Tysona. Mniej więcej w podobnym momencie to właśnie z Trillerem zaczął rozmawiać o powrocie do ringu Oscar de la Hoya (39-6, 30 KO), który jako promotor jest przecież związany z platformą DAZN.

W sobotę 11 września pierwotnie miało dojść do walki szefa grupy Golden Boy Promotions z Vitorem Belfortem - 44-letnim byłym mistrzem UFC bez prawie żadnego doświadczenia w boksie. Oscara z walki ostatecznie wykluczył COVID-19, a jego miejsce nieocekiwanie zajął Holyfield. Ujęcia z weteranem na tarczach i wywiady z nim to trochę kino moralnego niepokoju. Z jednej strony Evander naprawdę dobrze się trzyma, ale jak na faceta zbliżającego się do końca szóstej dekady życia, który i tak w ringu przebywał zbyt długo.

Wizja jego kolejnej zawodowej walki z młodszym o kilkanaście lat zawodnikiem, który potrafił nokautować w oktagonie, wydaje się dość upiorna. Na kilkanaście godzin przed pierwszym gongiem wciąż tak na dobrą sprawę wiele kwestii budzi wątpliwości. Walka niby będzie oficjalna - z werdyktem i wskazaniem zwycięzcy najpóźniej po ośmiu dwuminutowych rundach. Na życzenie Holyfielda może jednak… nie zostać wpisana do jego dorobku na BoxRec. Jedno wydaje się pewne - nie będzie to taka pokazówka jak starcie Tysona z Jonesem.

Jak to odkręcić?

Być może "Iron Mike" zasiądzie w sobotę w pierwszym rzędzie. Na pewno za to walkę skomentuje… Donald Trump. Można się pewnie spodziewać kolejnych koncertów i komentarza pod wpływem różnych używek. Warto zauważyć, że Jim Lampley - legendarny komentator HBO - wycofał się z firmowania tego przedsięwzięcia własną twarzą po ogłoszeniu występu Holyfielda.

W najbliższych miesiącach pięściarską aktywność planują wznowić inni znani rywale Evandera - Riddick Bowe i James Toney. Inny wspólny mianownik? Wystarczy posłuchać przez trzydzieści sekund jak obaj się wypowiadają… Jakiekolwiek niepotrzebne ciosy spadające na ich obite głowy to ostatnie, czego potrzebują. Obaj jednak widzą szansę na zarobek i naiwnie liczą, że załapią się na falę sentymentalnych powrotów.

Sprawa nie jest jednak wcale taka oczywista. Na razie o biznesowym sensie walk weteranów wciąż wiemy niewiele - sprzedał się tylko historyczny powrót Mike'a Tyson, a do takiej historii można się odwołać tylko za pierwszym razem. Powrót Bowe'a czy Toneya nie zainteresuje szerej nikogo nawet w pięściarskim środowisku - zupełnie jak zawodowe występy, którymi niepotrzebnie próbowali przedłużać kariery.

Niepotrzebne walki legend to tylko jedno z niepokojących zjawisk we współczesnym boksie. Drugą stroną tej monety wydaje się wejście do gry YouTuberów. Oba świata zresztą w przedziwny sposób czasem się przenikają - Jake Paul (4-0, 3 KO) występował przecież na tej samej gali co Tyson i Jones, a potem poszedł zarabiać poważniejsze pieniądze w Showtime.

Jako fani boksu możemy się kłócić w ocenie tych zjawisk, ale co do jednego raczej się zgodzimy. Nie byłoby tych trendów, gdyby "prawdziwy" boks dbał o kibica jak trzeba. Tylko w ostatnich tygodniach z rozpiski na najbliższe tygodnie wypadła ciekawa unifikacja Stephen Fulton (19-0, 8 KO) kontra Brandon Figueroa (22-0-1, 17 KO) oraz trylogia Chocolatito z Juanem Francisco Estradą (42-3, 28 KO). Zamiast „walk” dostajemy ostatnio tylko „występy”, w których można wytypować zwycięzcę z niemal stuprocentową skutecznością przed wejściem do ringu.

W piątek na DAZN w czymś takim zobaczyliśmy Filipa Hrgovicia (13-0 11 KO). O skali mismatchu najlepiej świadczy fakt, że komentatorzy z pełną powagę za najbardziej wartościową pozycję w dorobku jego rywala Marko Radonjicia (22-1, 22 KO) wskazali doskonale znanego polskim kibicom Ozcana Cetinkayę (31-22-2, 23 KO). Jednostronne od pierwszej rundy bicie w końcu zostało przerwane po dziewięciu długich minutach. Na dłuższą metę kibic nie da się oszukiwać i poszuka czegoś, co w weekendowy wieczór zapewni mu więcej emocji. Niestety boks spełnia tę funkcję coraz rzadziej.

KACPER BARTOSIAK