POBOKSOWANE #4: WSPÓŁCZEŚNI HAGLEROWIE

Przed Wami kolejny nokaut w wykonaniu Kacpra Bartosiaka. Tym razem autor cyklu ''Poboksowane'' oddaje hołd bezkompromisowej naturze Marvina Haglera i wskazuje jego współczesnych braci w wierze.

WSPÓŁCZEŚNI HAGLEROWIE

Nieoczekiwaną śmierć Marvelousa Marvina Haglera (62-3-2, 52 KO) już teraz możemy uznać za jeden z największych wstrząsów 2021 roku w świecie boksu. Jeśli w takich momentach można w ogóle wskazać jakieś pozytywy, to jednym z nich wydaje się wnikliwa analiza dorobku zmarłego, która zdominowała branżowe media w kolejnych dniach. Jeden z najlepszych „średnich” w historii zostawił po sobie nie tylko katalog wielkich walk, ale także świadectwo coraz rzadziej spotykanego współcześnie braku kalkulacji.

Mistrzowski dorobek Haglera mówi o nim dużo, ale z pewnością nie wszystko. W latach 1980-1986 z dwunastu obron tytułu aż jedenaście rozstrzygnął przed czasem - nierzadko w naprawdę wielkim stylu. Na jego drodze musiał się pojawić dopiero inny all time great Roberto Duran (77-4), by walka wreszcie potrwała na pełnym dystansie. Nic dziwnego, że wielcy mistrzowie z kategorii półśredniej - Tommy Hearns (40-1), Wilfred Benitez (45-2-1) i Sugar Ray Leonard (33-1) - wcale nie rwali się do walk w naturalnym królestwie Marvina.

Wszyscy trzej czekali na pierwsze oznaki bokserskiej starości "Marvelousa". Emanuel Steward w 1982 roku testował wody w swoim stylu - posyłając do boju Cavemana Lee (21-2). Niezbyt wyrafinowany technicznie brawler mógł marzyć o bójce z Haglerem, ale gdy przyszło co do czego to nie miał argumentów i padł po zaledwie 67 sekundach. Jego trener czekał jeszcze 3 długie lata, by wreszcie podjąć ryzyko z "Hitmanem". Nie zrobiłby tego zresztą gdyby nie ekspresowa demolka Hearnsa na Duranie, który po porażce z Hagler zszedł z powrotem do kategorii junior średniej.

Po historycznej "Wojnie" podejście Marvina specjalnie się nie zmieniło. Wciąż parł do wyzwań, czasem w trudny do wytłumaczenia sposób. Współcześnie żaden uznany mistrz na etapie past prime nie wziąłby przecież dobrowolnie walki z kimś takim jak John Mugabi (25-0, 25 KO), który był nie tylko niepokonanym i potężnie bijącym osiłkiem, ale także zawodnikiem z medalem olimpijskim w dorobku. Hagler ostatecznie przełamał młodszego rywala po jedenastu rundach krwawej bijatyki. Ten pojedynek z pewnością skrócił mu karierę, ale podbił jego akcje w oczach kibiców i ekspertów.

Ważniejszą konsekwencją tego występu z historycznego punktu widzenia było to, że oglądający walkę z bliska Sugar Ray Leonard (33-1, 24 KO) wreszcie nabrał odwagi na bezpośrednie starcie. W ten sposób w 1987 roky kariera Haglera doczekała się słodko-gorzkiej puenty. Ze "Złotym Chłopcem" tamtej epoki przegrał niejednogłośną decyzją sędziów nie tylko mistrzowskie pasy (po raz pierwszy i ostatni), ale także status najlepszego pięściarza ery 80s.

W pewnym sensie mógł mieć do siebie pretensje - za gwarancję większych zarobków oddał rywalowi między innymi wybór wielkości ringu i rękawic. Marvin wyjątkowo ospale wchodził w walkę, pierwsze rundy boksując nieoczekiwanie z normalnej pozycji, a nie jako mańkut. Większość oglądających zapisało na korzyść Leonarda pierwsze trzy lub cztery rundy, a "Marvelous" wrócił do gry za późno, by przekonująco odrobić straty.

W przeciwieństwie do rywala Hagler zakończył karierę raz a porządnie. Interesował go tylko rewanż, a Leonard w tej kwestii długo zwodził i uciekał. W końcu obrażony na cały świat długoletni dominator kategorii średniej wyemigrował do Włoch, gdzie został gwiazdą kina akcji. Z wiekiem gniew nieco minął, jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że sportową karierę Haglera spięły klamry pewnej niesprawiedliwości i niespełnienia.

Przecież pierwszą mistrzowską szansę dostał mając prawie 50 walk na koncie, a i tak w starciu z Vito Antuofermo (45-3-1) w ojczyźnie nie mógł liczyć na przychylność sędziów. Bokserskie CV zbudował w starym stylu. Jako prospekt bez zaplecza medialnego nie bał się wyjazdów na tereny rywali - nie zmienił podejścia nawet po tym, jak w Filadelfii w starciu z miejscowym Bobbym Wattsem (27-3-1) bezceremonialnie przekręcili go sędziowie. Wcześniej był "stroną B" także w starciu z Sugarem Rayem Sealsem (21-0) - niepokonanym złotym medalistą igrzysk. 

W stronę ognia

Drugiego pięściarza o tak unikalnym stylu jak Hagler pewnie już nie będzie, ale współcześnie można wskazać co najmniej dwóch zawodników, którzy zdają się prezentować podobny brak kalkulacji. Pierwszy to oczywiście Giennadij Gołowkin (41-1-1, 36 KO) - wielki mistrz kategorii średniej kolejnej generacji, który również może się pochwalić szczeką z tytanu. Wchodzący w najlepszy etap kariery Kazach był powszechnie unikany. Najpierw przez kolegów z grupy Universum z mistrzowskimi pasami - Felix Sturm (34-2-1) i Sebastian Zbik (30-0) nawet nie udawali, że patrzą w jego kierunku. 

"GGG" w końcu przejrzał na oczy i postanowił walczyć o uznanie na swoich warunkach. Stopniowo zbierał mistrzowskie tytuły, ale najwięksi w tym limicie - Sergio Martinez (49-2-2), Miguel Cotto (39-4) i Saul Alvarez (46-1-1) - długo odtwarzali strategię znaną z niemieckich ringów. W 2015 roku grupa Golden Boy - niczym Emanuel Steward w przypadku Haglera - wolała poświęcić Davida Lemieux (34-2), rzucając go na unifikację z Kazachem. Canelo zaprosił mistrza do walki dopiero dwa lata później - gdy z całym światem dostrzegł w jego rzemiośle pierwsze oznaki wchodzenia w etap past prime.

Gołowkin potrzebował Alvareza ze względów finansowych - trochę jak w przypadku Haglera z Leonardem. Kazach w walkach definiujących jego miejsce w historii nie miał też szczęścia do sędziów. W obu pojedynkach z Alvarezem miał prawo nie czuć się gorszy, a jednak oficjalnie nie wygrał żadnego z nich. Chichotem losu jest powrót absurdalnej karty 118:110 - ani Leonard nie pokonał w tym stosunku Haglera, ani Canelo Gołowkina. W przeciwieństwie do wielkiego poprzednika Kazach nie obraził się na boks po porażce - odzyskał już część mistrzowskich tytułów i nadal nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Drugim zawodnikiem aktywnie wcielającym w życie się bezkompromisowe podejście Haglera do boksu wydaje się Roman Gonzalez (50-3, 41 KO). Pierwszy w historii boksu zdobywca tytułów w czterech najniższych kategoriach długo pracował na uznanie. Pierwszy pas zdobył na wyjeździe (Japonia), by bronić go potem w Meksyku w starciu z miejscowym faworytem. Ze względu na specyfikę niskich limitów często powracał w te miejsca, ale choć podnoszono mu poprzeczkę to konsekwentnie zaliczał kolejne testy z coraz lepszym skutkiem. 

Szersza publika poznała talent jednego z najlepszych pressure fighterów XXI wieku dopiero w 2015 roku, gdy pojawił się na antenie HBO. Często poprzedzał zresztą występy Gołowkina i podobnie jak Kazach marzył o wielkich walkach. Szukając ich dotarł w końcu do kategorii supermuszej, która okazała się fizycznym sufitem zawodnika już na etapie past prime. Po wygranej z Carlosem Cuadrasem (35-0-1) na jego drodze stanął Srisaket Sor Rungvisai (42-4-1). "Chocolatito" w pierwszej walce doprowadził do celu ponad 150 ciosów więcej od rywala, ale na kartach punktowych niejednogłośnie przegrał. W rewanżu większy i silniejszy Rungvisai brutalnie rozprawił się z nim już w drugiej rundzie.

Gonzalez jednak wcale nie powiedział ostatniego słowa. Nieco ponad dwa lata później wrócił na tron, bijąc Khalida Yafaia (26-0). Wygrana przez nokaut otworzyła szansę na rewanż z Juanem Francisco Estradą (41-3), którego po raz pierwszy pokonał w 2012 roku. Panowie drugi raz wyszli do ringu zaledwie kilka godzin po tym, jak gruchnęła wiadomość o śmierci Haglera, któremu pięściarz z Nikaragui oddał hołd. Po twardej walce - z wieloma trudnymi do punktowania rundami - na kartach punktowych niejednogłośnie wygrał młodszy Estrada, jednak to "Chocolatito" znów skradł serca kibiców. Jako sympatycy boksu powinniśmy o tym pamiętać - nawet jeśli Hagler, Gołowkin i Gonzalez mieli pecha do werdyktów w najważniejszych walkach to konsekwentnie pchając się w stronę ognia zasługują na pięściarską nieśmiertelność. 

KACPER BARTOSIAK

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: Akwizytor41
Data: 27-03-2021 13:19:06 
https://www.youtube.com/watch?v=HL2a2-8OHdg

Nie widziałem Gołego walczącego w ten sposób. Boks starych mistrzów był jednak zupełnie inny. Z resztą cały świat był inny ...
 Autor komentarza: TinaTurner
Data: 27-03-2021 14:23:34 
Golovkin nigdy nie przejdzie do historii jako jeden z najlepszych, bo nie wygrał żadnej wielkiej walki. Jeden remis z Canelo nie wiele zmienia w jego dorobku, bo kolejną walkę przegrał i następną też przegra, jeżeli do takiej dojdzie. Dziś mało kto pamięta o tym, że Taylor praktycznie wygrał z Chavezem i za 20 lat nikogo nie będzie interesowało to, że Golovkin dał z Canelo równe walki, bo to Canelo będzie zwycięzcą trylogii. Z Golovkinem i Canelo jest trochę tak jak z Floydem i Pacmanem. Golovkin i Pacman to świetni pięściarze, ale zawsze będą tymi drugimi. Myślę że wynika to po części z mentalności. Amerykanie i Meksykanie mają mentalność prawdziwych zwycięzców, uważają siebie za najlepszych, bo historie piszą zwycięzcy. Dla Meksykanów nawet więcej warte jest bycie najlepszym w Meksyku niż na świecie. To są właśnie mentalni zwycięzcy. Jeżeli chodzi o Filipiny i Kazachstan to dla nich sukcesem jest wyjechanie z kraju, oni na starcie są przegranymi.
 Autor komentarza: constantine
Data: 27-03-2021 14:48:49 
@TinaTurner

Tylko, że większość świata bokserskiego widziała zwycięstwa Gołowkina w obu walkach, a nie Alvareza, także to "zwycięstwo" jak i kilka innych Canelo sprawiło, że wciąż jest on postrzegany w dość pejoratywny sposób. Gdyby sędziowie wykonywali swoją robotę to prawdopodobnie w jego rekordzie nie byłoby jednej porażki, ale pięć (Trout, Lara, 2x Gołowkin).

Nie mówiąc już o jego nielegalnym wspomaganiu się ("meksykańska wołowina"), braku pokory (nawet jak przegrywa to krzyczy, że wygrywa) i dziwnych zapisach w kontraktach, aby osłabić oponenta.

Dlatego mam wielką nadzieję, że Saunders lub Plant wygrają z nim i przestanie być uważany za bożyszcze.

Dla jasności - bardzo doceniam umiejętności tego pięściarza, ale sam fakt tego jak to wszystko wygląda nie napawa sympatią do niego.
 Autor komentarza: puncher48
Data: 27-03-2021 14:55:12 
Up "Simply the worst"

Po pierwsze Gołowkin powinien nadal mieć zero w rekordzie, zarówno w porażkach jak i remisach, każdy kto ma choć pojęcie i widział oba pojedynki nie ma żadnych wątpliwości, kto w nich powinien zostać ogłoszony zwycięzcą.Zaklinanie rzeczywistości niczym Pinokiowiecki i jego lokaj Wiedzielski nic tu nie da, taką bajeczkę można sprzedawać całkowicie nieświadomym, których jak wiadomo jest bez liku.
 Autor komentarza: TinaTurner
Data: 27-03-2021 15:12:10 
puncher48

Nie wiem kto sprzedaje tutaj większą bajeczkę, bo ja przynajmniej piszę o faktach udokumentowanych, a ty tylko o opiniach subiektywnych. Nawiasem mówiąc Golovkin wygrał z Derevyanchenko tak samo jak Canelo z Larą, więc już pierwsze zdanie które napisałeś jest totalną bzdurą. Co do reszty musimy się zgodzić że się nie zgadzamy.
 Autor komentarza: kuba2
Data: 27-03-2021 17:04:38 
@TinaTurner

sam nie wiem, Lennox Lewis też właściwie takowej nie wygrał a bezdyskusyjnie jest jednym z największych HW ever. To samo można napisać o Mike Tyson.
 Autor komentarza: marcinm
Data: 27-03-2021 17:21:58 
@kuba2
o takiej "wielkiej walki" Lennoxa mozna smialo zaliczyc 2 pojedynki z Holym.

TinaTurner to trol jak widac, skoro pisze o faktach udokumentowanych to w jego opinii kibice moga uwazac porazke canelo z floydem za kontrowersyjna wkoncu jeden sedzia (pani sedzia/sedzina) widziala tam remis
 Autor komentarza: TinaTurner
Data: 27-03-2021 17:31:10 
marcinm

Przecież ta sędzina została zawieszona za ten werdykt. Po co piszesz głupoty? Dla mnie ty jesteś trolem...
 Autor komentarza: kuba2
Data: 27-03-2021 18:47:40 
marcinm

no właśnie niekoniecznie. Walki Lewisa z Holym były bardzo przeciętne a Evander w 99 był legendą, wielkim nazwiskiem ale formy szczytowej tam już po prostu nie miał, abstrachując od niewygodnego dla niego stylu Lewisa. Walkę wcześniej Holy stoczył słaby mecz z Vaughnem Beanem, walkę póżniej był słabszy od Johna Ruiza i nigdy na sam szczyt nie wrócił. Ogólnie dwumecz Lewisa z Holym to wielka walka głównie na papierze.
 Autor komentarza: Grzywa
Data: 27-03-2021 22:03:53 
Constantine, trudno mi się z tobą nie zgodzić bo opiisales sytuacje identycznie jak i ja ja widzę. Nawet przedostatnie zwycięstwo na Smithem czy poprzednie nad Kovaliowem było zapewnione przy stolikach bo wnobu przypadkach nie dano rywalom pełnego czasu na przygotowania do tego z Rosjaninem Rudy zawalczył gdy ten pokazał wyraźnie ze się starzeje i jakoś o walce z prawdziwym , w pełni sił pięściarzu jak Berbatijev obóz Canelo niebwspomina. Szansa na walkę jest bo Rosjanin ma swoje lata a wiec za dwa walka możliwa. Alvarez od początku był „dziwnie” prowadzony, 1 tytuł zdobył pokonując Hattona, ale tego nieznanego, wyciągniętego jak królik z kapelusza. Canelo jest dobry ale do Haglera mu brakuje charakteru, GGG tez dobiera rywali, dla dzisiejszych mistrzów najważniejsza jest kasa zaś duma, honor itd, od tego są Social media przecież. Taki Charlo mówi jaki jest wielki ale do Benavideza, którego ciagle obraza wyjść nie chce tłumacząc to tym ze rzekomo David jest zbyt młody? Dzisiaj nie ma Haglerow, są jedynie Leonardo, który jak zająć uciekał po ringu i klepał Marcina jak Szpilka na tarczy u poprzedniego trenera.
 Autor komentarza: Maniek1986
Data: 27-03-2021 23:48:09 
Akwizytor41 gienek ro by tak sie bil, ale nie bylo nikogo z jajami co by taka walke przyjal
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.