BEZ CENZURY #6: POSZUFLADKOWANI

Marcin Olkiewicz, Opracowanie własne

2020-11-25

Środowy wieczór, a więc czas na kolejny odcinek cyklu Bez Cenzury. O czym przeczytacie dziś? Po pierwsze: wielka gala Joshua vs Pulew i szanse Polaków na powrót do kraju w glorii i chwale, po drugie – Canelo Alvarez vs Callum Smith, czy aby na pewno to walka na szczycie kategorii super średniej? Do tego kilka słów o Alenie Babiciu oraz Arsenie Goulamirianie, a zatem mistrzu świata, który nikogo nie interesuje. Jedziemy!

Dla mnie pierwsza trójka najważniejszych gal w historii polskiego boksu zawodowego to: gala Gołota vs Brewster z maja 2005 roku, podczas której Tomek Adamek po niesamowitym boju pokonał Paula Briggsa, gala Głowacki vs Huck z sierpnia 2015 roku, na której „Główka” wywalczył swój pierwszy mistrzowski pas, a także impreza Adamek vs Cunningham z grudnia 2008 roku, na której „Góral” został czempionem w drugiej kategorii wagowej, detronizując najlepszego w tamtym momencie pięściarza wagi cruiser na świecie. Dokładnie w tej kolejności. Oczywiście mówię tu jedynie o galach, które dla nas, Polaków, zakończyły się szczęśliwie. Imprezy Usyk vs Głowacki czy Kliczko vs Adamek były bowiem od wspomnianych gal wcale nie mniejsze, a pewnie nawet większe, no ale one się sukcesem nie zakończyły; je można by było wrzucić do szuflady z napisem „ważne, ale pokazujące nam miejsce w szeregu”.

12 grudnia w Londynie dojdzie do kolejnej wielkiej imprezy z udziałem polskich pięściarzy. Pytanie, do której z szuflad będzie można ją włożyć dzień później. Wszystko w rękach Krzyśka Głowackiego i Mariusza Wacha. 

Emocji będzie co niemiara

Zacznijmy jednak od walki wieczoru. W niej panujący czempion królewskiej kategorii wagowej, Anthony Joshua, zmierzy się z Kubratem Pulewem, a więc Bułgarem, który na moje oko szanse na pozbawienie swojego bardziej sławnego rywala mistrzowskich pasów ma mniej więcej takie, jak Misiek Koterski na wygranie kolejnego plebiscytu „Viva Najpiękniejsi”. „Kobra” zawsze był pięściarzem niezłym, ale tylko niezłym, co na AJ-a na pewno nie wystarczy. W dodatku w moim odczuciu od pamiętnej walki z Władimirem Kliczką z listopada 2014 notuje stopniowy regres – okej, od momentu porażki z Ukraińcem wprawdzie wygrał osiem kolejnych walk, jednak w żadnej z nich nie wyglądał przekonująco, a w kilku wyglądał zwyczajnie źle (jak chociażby w ostatniej walce z Rydellem Bookerem). Wydaje się, że Pulew to dla Joshuy idealna „rozbiegówka” przed naprawdę wielkimi pojedynkami, które wedle zapewnień promotora Eddiego Hearna czekają na AJ-a w przyszłym roku (mowa tu oczywiście o dwóch walkach z Tysonem Furym). Najbardziej prawdopodobny scenariusz? Zwycięstwo Anthony'ego przed czasem w okolicach piątej, może szóstej rundy. 

Znacznie ciekawiej 12 grudnia w Londynie powinno być przed walką wieczoru. Przynajmniej dla nas, Polaków. Kilka dni temu ogłoszono bowiem, że oponentem Hughie'ego Fury podczas tej mistrzowskiej imprezy będzie nasz Mariusz Wach. Moje pierwsze wrażenie? Muszę przyznać, że jednak zawód. Do końca po cichu liczyłem, że „Wiking” w grudniu zaatakuje Manuela Charra i jego pasek WBA, ewentualnie Tysona Fury'ego. No ale trudno, nie ma co narzekać – Hughie Fury to w końcu również w bokserskim światku pięściarz rozpoznawalny.

Prawdą jest, że Brytyjczyk będzie walki z Mariuszem faworytem, ale w moim odczuciu wcale nie zbyt dużym – raczej 60 do 40 niż 80 do 20, wyrażając szanse obu panów na zwycięstwo w procentach. Czytam, słucham wiele opinii, że Hughie Fury to wyjątkowo trefny wybór dla „Wikinga” pod kątem stylowym, że kuzyn Tysona Fury'ego na pewno będzie Mariuszowi wybitnie nie leżał. Tyle że nie znam tych opinii podstaw, bo Polak dotąd z takim pięściarzem jak Hughie Fury zwyczajnie nie boksował; Mariusz nie spotkał dotąd naprzeciw siebie rywala jednocześnie wysokiego, śliskiego, oraz bazującego głównie na boksowaniu z kontry. Poza tym,  należy pamiętać o tym, że Brytyjczyk to pięściarz, podobnie zresztą jak jego znacznie sławniejszy kuzyn, bardzo chimeryczny – całkiem dobre występy (jak ten z Josephem Parkerem czy Samem Sextonem) potrafi przeplatać słabymi (walka z Kubratem Pulewem). Reasumując: jeśli tylko Wach będzie aktywny, a do tego będzie miał szczęście do sprawiedliwych sędziów (w zwycięstwo „Wikinga” przed czasem nie bardzo chce mi się wierzyć), to moim zdaniem może walkę z Furym wygrać. Piszę to z pełną odpowiedzialnością.

Polacy dotąd nie mieli w zawodowym boksie trzykrotnego mistrza świata, jednak po gali Joshua vs Pulew może się to zmienić. Pierwszym ochrzczonym takim mianem zawodnikiem znad Wisły może okazać się Krzysiek Głowacki. Zadania łatwego miał jednak nie będzie, bo za Lawrencem Okolie będzie stało w tym pojedynku wszystko – promotor, sędziowie, zapach swojskiego, brytyjskiego powietrza. 27-latek z Londynu to pięściarz szalenie niewygodny, boksujący nieczysto, w ringu trochę pokraczny i nieskoordynowany, ale szalenie skuteczny. Okolie zawsze między linami wysysa z przeciwnika krew niczym pijawka, odbiera mu wszelkie chęci do walki, efektywnie neutralizuje jego atuty. 

Ja po raz pierwszy Brytyjczyka zobaczyłem w akcji latem 2016 roku, podczas starcia z naszym Igorem Jakubowskim na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Wtedy nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia, a jego ringowa „pokraczność” bardziej mnie odstręczała niż ciekawiła. Wbrew szumnym zapowiedziom brytyjskich mediów, nie wróżyłem mu zbyt spektakularnej kariery. Tym bardziej, że walkę z Jakubowskim podczas brazylijskiego turnieju Lawrence jeszcze wygrał, ale potknął się na igrzyskach już na kolejnej przeszkodzie, ćwierćfinał wyraźnie przegrywając z Kubańczykiem Erislandym Savonem. Na zawodowych ringach Okolie radzi sobie dotąd jednak całkiem nieźle i trzeba przyznać, że z walki na walkę czyni zauważalne postępy – w jego boksie z każdym pojedynkiem jest coraz mniej przypadku, a więcej czystego wyrachowania i sprytu.

Gdyby pojedynek nie odbywał się w Londynie, na gali Eddiego Hearna, i gdyby Krzysiek Głowacki nie był półtorej roku bez walki, stawiałbym w tym pojedynku na naszego „Główkę”. A tak? A tak wszystko może się zdarzyć. Nie wiemy, jakie i czy pozostawiła w głowie Polaka jakieś ślady pamiętna potyczka z Mairisem Briedisem, ponadto należy pamiętać, że pięściarz z Wałcza jest już jednak pomimo relatywnie młodego wieku zawodnikiem nieco wyeksploatowanym; głównie przez kontuzje, które notorycznie dręczą go od dawien dawna, co nie jest w środowisku żadną tajemnicą. Rozum mówi więc remis. Remis ze wskazaniem na Okoliego.

Zgoda buduje

W jednym ze swoich ostatnich tekstów szeroko rozwodziłem się na temat konfliktu Canelo Alvareza z DAZN, tymczasem Meksykanin z wymienioną platformą streamingową się wprawdzie rozstał, ale tak tylko trochę, bo swoją kolejną walkę stoczy jednak na jej antenie. Jedni piszą: geniusz, teraz będzie boksował gdzie chce, na swoich warunkach, inni – idiota, bo i tak będzie boksował głównie na DAZN, tyle że za znacznie mniejsze pieniądze niż wcześniej. Ja przychylam się zdaniu tych drugich.

Canelo ostatecznie 19 grudnia zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami zaboksuje, tyle że nie z pierwotnie anonsowanym na rywala Calebem Plantem (ten ponoć zadeklarował, że na termin grudniowy nie byłby w stanie się odpowiednio przygotować), a Callumem Smithem, czyli Brytyjczykiem powszechnie uważanym za obecny numer jeden kategorii super średniej. Zwycięstwo – według wielu – zagwarantuje Meksykaninowi umocnienie się na tronie P4P, a także pozwoli mu pełnoprawnie nazywać się mistrzem świata czterech kategorii (Canelo dotąd w wadze super średniej wywalczył bowiem jedynie pasek WBA Regular, a więc de facto wicemistrzowski). 

Do wygrania jest zatem dużo i z tym się w pełni zgadzam. Czy jednak Callum Smith jest aby na pewno najlepszym obecnie pięściarzem w kategorii super średniej, tak, jak się go reklamuje? Tutaj mam już poważne wątpliwości. Jeśli chodzi o osiągnięcia, całkiem możliwe – Brytyjczyk ma przecież w gablocie pasy WBA i WBC Diamond (okej, ten drugi to jedynie okolicznościowy paseczek, nie warto sobie nim zawracać głowy), a ponadto trofeum Muhammada Alego przyznane za zwycięstwo w prestiżowym turnieju World Boxing Super Series. Kogo jednak Callum Smith tak naprawdę pokonał? Na myśl z pięściarzy z absolutnego światowego topu przychodzi mi jedynie George Groves. A poza tym? Hassan N'D Njikam, Nieky Holzken, Erik Skoglund czy John Ryder to umówmy się, nie są nazwiska robiące specjalnie wielkie wrażenie. Do tego – napiszmy to wprost – walkę z tym ostatnim Callum tak naprawę przegrał, a zwycięstwo w niej podarowali mu jedynie ślepi sędziowie. Jak dla mnie, obecnie w wadze super średniej są znacznie ciekawsi rywale dla Canelo od Smitha, myślę tu przede wszystkim o Davidzie Benavidezie, Calebie Plancie, czy przede wszystkim Billym Joe Saundersie. Jasne, wymienieni zawodnicy również nie mają na rozkładzie nie wiadomo kogo, ale boksersko – w mojej opinii – od Calluma Smitha potrafią więcej.

Poza tym, należy pamiętać, że Smith to pięściarz pod Canelo idealnie skrojony – jest to zawodnik lubiący pozostawiać w ringu oponentowi pole do popisu, a Meksykaninowi tylko w to graj. Callum pewnie nie przegra z Saulem w tak kiepskim stylu, jak jego trzy lata starszy rodak Rocky Fielding, ale na pewno też skończy nieciekawie. Jeśli Alvarez pozwoli mu zobaczyć na tablicy świetlnej dwunastą rundę, będę wielce zaskoczony.

Chorwacka ofensywa

Głośno się ostatnio zrobiło o Alenie Babiciu. Dlaczego? Próbuję tę zagadkę rozwikłać, ale jakoś nie potrafię. Gość jest w internecie trochę jak Marcin Najman – za chwilę zacznie nam wyskakiwać z lodówki. Dosłownie wszędzie, na pięściarskich forach, stronach internetowych, w mediach społecznościowych, mówi się o jego ewentualnym pojedynku z Filipem Hrgoviciem, a więc największą gwiazdą chorwackiego boksu, a także generalnie jedną z większych całego bałkańskiego sportu.

Tyle że w przeciwieństwie do Hrgovicia, który jest brązowym medalistą olimpijskim, Babić nie osiągnął dotąd nic. Nic. Na jego bokserskie CV składa się jedynie sześć zwycięstw. Jeśli dodamy do tego fakt, że najmocniejszy rywal, którego pokonał w trakcie tych sześciu walk 30-latek z Rijeki, to Shawndell Terell Winters, to zrozumiemy, jak absurdalne jest chrzczenie Babicia kolejnym zbawcą boksu.

Ale nie chodzi tylko o ten brak poważnych nazwisk w CV. Babić to zawodnik, który zwyczajnie nie pokazuje między linami niczego ciekawego, on nawet nie rokuje na wysokiej klasy pięściarza. Przy atakach nogi często pozostają mu z tyłu, jego ciosy bywają pchane, obrona pozostawia wiele do życzenia. Nie mam wątpliwości, że Alen Babić prędzej niż później trafi na oponenta, który to jego pięć minut sławy brutalnie przerwie. Pytanie tylko, czy tym oponentem będzie Filip Hrgović, czy ktoś, od kogo lanie będzie wypłacane znacznie mniejszą liczbą monet.

- Chcę teraz prawdziwego wyzwania – powiedział po sobotnim zwycięstwie nad Tomem Little chorwacki „Okrutnik”. Odpowiadam: nie chcesz, Alen. Twoim jedynym celem jest dalsze brylowanie w mediach, w celu otrzymania jak najmniejszym kosztem upragnionej, kasowej walki z Hrgoviciem. Skąd my takie prowokacje znamy?

Zapomniany mistrz

Byli w boksie zawodowym tacy mistrzowie świata, którzy za swoje walki, nawet te w obronie pasa, dostawali marne grosze, które nie starczały nawet na opłacenie rachunków. Byli (i są) tacy, których pomimo wywalczenia mistrzowskiego tytułu praktycznie nikt nie zna. Arsen Goulamirian do pierwszej grupy się raczej nie zalicza, bo z tego co wiem za swoje walki zarabia nieźle, ale do drugiej już z pewnością. Kilka dni temu gruchnęła wiadomość, że Francuz nie przystąpi ostatecznie 13 grudnia do swojej drugiej obrony tytułu WBA Super w wadze cruiser, bo złapał kontuzję. Tyle że ja w ogóle zapomniałem, że waga junior ciężka takiego czempiona jak on w ogóle posiada.

Albo ja pomijam wszelkie wiadomości związane z Goulamirianem, albo po prostu się o nim nie pisze. Nawet zdobycie przez Francuza mistrzowskiego tytułu przed rokiem w walce z Kanem Wattsem przeszło nie tylko w polskich, ale i światowych mediach (może poza francuskimi) kompletnie bez echa. Goulamirian ma ten swój mistrzowski pas, ale tak naprawdę jakby go nie miał. Nikt o nim nie mówi, nikt o nim nie pisze. Poza francuskim Canalem Plus nikt nawet nie transmituje jego walk, przez co na przykład ja po raz pierwszy zobaczyłem Arsena w akcji dwa lata temu, gdy walczył z Ryadem Merhy. Obejrzałem tę walkę w powtórce. Na YouTube.

Oczywiście takich zapomnianych mistrzów jest obecnie w boksie znaczniej więcej, zwłaszcza w najlżejszych kategoriach, którymi poza krajami azjatyckimi tak naprawdę nikt się nie interesuje. Goulamirian to po prostu przykład najbardziej jaskrawy, bo z kategorii wagowej, która przecież u nas, w Polsce, jest niezmiernie popularna. 

Są tacy mistrzowie, o których nikt nie pamięta, których mistrzostwo nigdy nie zostanie docenione. Nie sądzicie, że to bardzo przykre? Z drugiej strony, czy ów mistrzowie tego zapomnienia nie są zazwyczaj sami sobie winni? Tacy pięściarze jak Goulamirian mogliby przecież zrobić znacznie więcej, by zyskać popularność. Na przykład pojedynkować się ze znacznie lepszymi rywalami. Albo próbować walczyć efektywniej. Ewentualnie - wzorem Babicia - brylować w mediach. Za mało im się chce, czy los nie jest dla nich tak łaskawy jak dla innych? Szufladkują się sami, czy szufladkuje ich brutalność pięściarskiego biznesu? Z tą refleksją Was dzisiaj zostawiam, moi drodzy sympatycy najpiękniejszego sportu na świecie.

Waszym zdaniem!

A jakie Wy macie refleksje na temat popularności poszczególnych pięściarzy? Czy bokserscy mistrzowie świata są doceniani jak należy, czy raczej nie? Jakie są tendencje? Zachęcam do dyskusji w komentarzach!

„Bez Cenzury” to nowy cykl publicystyczny na portalu BOKSER.ORG, w którym każdej środy o godz. 20.00 będę starał się przedstawić Wam moje, skrajnie subiektywne spojrzenie na boks. Nie zabraknie zarówno rozpalających środowisko tematów bieżących, jak i wątków niepopularnych, których nikt – z różnych względów – nie decydował się dotąd poruszyć. Wszystko do bólu szczerze i absolutnie Bez Cenzury.