DWAJ MISTRZOWIE POWRÓCILI DO BOKSU - TYLKO PO CO?

Redakcja, Informacja własna

2020-08-23

Zbliżający się do końca obecny weekend to dla boksu nie tylko bombowe starcie Dilliana Whyte'a z Aleksandrem Powietkinem w ogrodzie Eddiego Hearna, ale to także czas powrotów. Do zawodowego boksu wrócili 45-letni Sergio Martinez (52-3-2, 29 KO) oraz 35-letni Yoan Pablo Hernandez (29-2, 14 KO). Wrócili z różnym szczęściem, ale jest jedno najważniejsze pytanie - dlaczego znowu widzimy ich w ringu? 

We wrześniu minie pięć lat od momentu, gdy uciekinier z Kuby poinformował niemieckie media, że w wieku 31 lat zawiesza rękawice na kołku. Jakiś czas wcześniej Hernandez stracił pas mistrza świata federacji IBF wagi junior ciężkiej. Stracił, bo wykańczały go kontuzje i Kubańczyk nie boksował już od ponad 12 miesięcy. 

Hernandez zakończył także współpracę z Sauerland Event, czyli grupą, która organizowała mu największe pojedynki. Dwa lata później - już na sportowej emeryturze - blisko współpracował z Erkanem Teperem, będąc jego szkoleniowcem. Zbliżył się także do stajni SES Boxing. To właśnie na gali tej grupy Hernandez wrócił wczoraj po sześciu latach przerwy. 

Zdecydował się na występy w wadze ciężkiej, zakontraktowano mu pierwszego rywala - Kevina Johnsona (35-17-1, 19 KO), który postawił się ostatnio chociażby Mariuszowi Wachowi. Pamiętamy Kubańczyka z kilku świetnych występów, pamiętamy pięściarza bardzo mocno bijącego i dobrze wyszkolonego technicznie. I raczej nikt sobie nie wyobrażał, że pięściarz tak poukładany, pomimo kilkuletniej przerwy, nie poradzi sobie z takim rywalem. Powrót po latach skończył się jednak bolesnym nokautem. Dlaczego więc wrócił? W Niemczech dużo mówiło się o problemach finansowych, część ekspertów doszukuje się odpowiedzi... w wieku Hernandeza. Gdy pięściarz odchodził w cień, miał zaledwie 31 lat. Walk mistrzowskich miał stosunkowo niewiele, pozostawał ogromny niedosyt. Jedno jest pewne - to nie był dobry pomysł.

Innym pięściarzem, który wrócił w ten weekend po wieloletniej przerwie, jest Sergio Martinez. Popularny "Maravilla" osiągnął w karierze sportowej zdecydowanie więcej od Hernandeza, ma za sobą wielkie wojny. Tytuły zdobywał w dwóch kategoriach wagowych, chociaż najbardziej znany jest z pojedynków w limicie wagi średniej. Ostatnią walkę stoczył w 2014 roku, przegrał wtedy przed czasem z wielkim Miguelem Cotto. Zmagał się nie tylko ze znakomitym rywalem, ale także z wieloma problemami zdrowotnymi - na pierwszym planie były urazy kolan. W starciu z Portorykańczykiem aż trzykrotnie lądował na deskach w pierwszej rundzie. 

Martinez planował powrót już od kilku lat, co jakiś czas wymyślał sobie kolejne cele i potencjalne zestawienia. Mało kto rozumiał ten ruch, pamiętając z jakimi urazami musiał zmagać się argentyński wojownik. W tym roku pojawiło się wiele nowych informacji z otoczenia Argentyńczyka. Ostatecznie w piątek na gali w Hiszpanii znokautował w siódmej rundzie Jose Miguela Fandino (15-7, 8 KO).  

- Chcę maksymalnie wykorzystać czas i poszukać wyzwań. Chciałbym znów żyć tym życiem co kiedyś. W moim wieku inni muszą kończyć kariery, a ja właśnie wracam. Traktuję to jako przygodę i nie robię tego dla pieniędzy. Mam to szczęście, że zdążyłem się zabezpieczyć i mam dobre życie. Oczywiście jeśli pojawią się duże wypłaty, to świetnie, lecz nie wracam dla pieniędzy. Ta walka może być początkiem czegoś pięknego, albo końcem czegoś pięknego. Dzień później będę już mądrzejszy i zobaczę na czym stoję. Wtedy też podejmę decyzję odnośnie tego co dalej - mówił trzy tygodnie temu argentyńskiemu serwisowi internetowi Infobae sławny "Maravilla".

Jeszcze przed piątkowym występem 45-latek zapoznawał dziennikarzy ze swoimi planami. - W tej chwili koncentruję się wyłącznie na najbliższym występie, dostałem jednak obietnicę od Gilberto Mendozy, prezydenta WBA, że jeśli stoczę trzy dobre walki, w czwartej dostanę szansę zaboksowania z Ryotą Muratą - zapewniał media Argentyńczyk.