ROCZNICA KRÓTKIEJ WOJNY KRÓLÓW NOKAUTU - FOREMAN vs COONEY

Łukasz Furman, Opracowanie własne

2018-01-15

Na ten dzień czekali kibice boksu na całym świecie. Dokładnie dwadzieścia osiem lat temu - 15 stycznia 1990 roku, "Wielka nadzieja białych", czyli Gerry Cooney (28-2, 24 KO), spotkał się z kroczącym od zwycięstwa do zwycięstwa po powrocie ze sportowej emerytury George'em Foremanem (64-2, 60 KO). Obaj słynęli z niesamowitej siły rażenia, nokaut więc wisiał w powietrzu od pierwszej konferencji prasowej.

Nowojorski "Gentleman" zaskoczył kilkoma decyzjami. Przede wszystkim zatrudnił do swojego narożnika Gila Clancy'ego, ale sparował zaledwie kilka razy po sześć rund. To miało mu wystarczyć w wieku trzydziestu trzech lat. Jego wielki rywal miał na karku czterdzieści jeden wiosen, tymczasem sparował częściej i dłużej. Co ciekawe ten sam Clancy, który teraz prowadził Cooneya, przejął stery w drużynie Foremana po jego porażce z Alim i prowadził go w sześciu kolejnych walkach w latach 70., dopóki "Duży George" nie usłyszał głosu Boga i nie zawiesił rękawic na kołku na całą dekadę. Znał więc mocne i słabsze strony byłego i przyszłego mistrza wszechwag.

Wieczór promował Bob Arum, a obaj zawodnicy mieli zagwarantowane po tyle samo - równy milion dolarów, choć niektóre źródła podają kwotę 1,2 miliona "zielonych". Pojedynek rozegrano w Convention Center w Atlantic City. Trybuny wypełniło 12 581 kibiców. Dzień wcześniej podczas ceremonii ważenia George zanotował 114,85 kilograma, natomiast Gerry blisko dziesięć mniej - dokładnie 104,75 kg.

W tamtych czasach nie wyobrażano sobie jeszcze, by czterdziestolatek mógł być sportowcem na wysokim poziomie. Nikt nie traktował Foremana na poważnie, a nawet 33-letniego Cooneya traktowano powoli jak "dziadka". Komentujący walkę dla angielskiej telewizji Frank Bruno i promotor Frank Warren zgodnie stawiali na młodszego zawodnika, wypominając byłemu championowi jego zaawansowany wiek. Gazety rozpisywały się o skandalu, ale szef stajni Top Rank mocno wierzył w ten projekt. Zresztą on wiedział co robi. Chwilę wcześniej pozbył się świetnego, zaledwie 27-letniego Michaela Nunna, ówczesnego mistrza wagi średniej. Bo choć Nunn był niepokonany i na biodrach nosił pas IBF, to jego walki nie porywały kibiców. - Szczerze mówiąc sam wątpię, by Foreman mógł pokonać Tysona czy Holyfielda, ale akurat jego walka z Cooneyem będzie świetna dla kibiców - zapewniał. I nie mylił się. A co do Tysona, zmienił zdanie po kilkudziesięciu godzinach.

Od początku "Big George" ruszył pressingiem, lecz dobrze pracujący nogami rywal unikał jego ciosów. Sam natomiast strzelał bardzo mocnym lewym hakiem na korpus na przemian z lewym sierpem na górę. Pierwszą rundę wygrał. W drugiej Foreman zmienił taktykę i zaczął polować lewym podbródkowym, który okazał się kluczem do sukcesu. O walce nie ma jednak co się rozpisywać, ją po prostu trzeba zobaczyć. Dodajmy tylko, że Foreman zwyciężył pod koniec drugiej minuty drugiej rundy. - Po tym co zobaczyłem uważam teraz, że George jednak pokona Tysona. Nie patrzcie na jego wiek - komentował Arum.

- Jego lewy sierpowy jest niesamowicie mocny. Po jednym z nich poczułem się tak, jakby nad głową wybuchła mi bomba. Nikt dotąd nie trafił mnie tam mocno. Nawet wtedy, gdy lądowałem na deskach, nie odczułem ciosu przeciwnika tak bardzo jak dzisiaj. Przyjąłem jego akcję na blok, ale bił tak mocno, że nawet przez gardę huczało mi w głowie. Nie dałem jednak nic po sobie poznać. Potem ja trafiłem i poszedłem za ciosem. Zazwyczaj gdy miałem kogoś zranionego, nie lubiłem go dobijać, jednak Gerry uderzał tak mocno, że nie mogłem po prostu wypuścić tej okazji. Gdybym tego nie zrobił, sekundę później to on mógł mnie przewrócić i ciężko znokautować - mówił po wszystkim tryumfator.

- Tak samo skończę teraz Mike'a Tysona i zdobędę tytuł mistrza świata. Skończę go w przeciągu dwóch rund, chyba że będzie uciekał, bo jest szybki, wówczas potrwa to trochę dłużej, ale i tak skończy w ten sam sposób jak Gerry. A kiedy już zdobędę pas mistrza, znów odejdę, by wrócić za kolejne dziesięć lat - dodał zadowolony Foreman.

- George to twardziel. Trafiłem go kilka razy w pierwszej rundzie, ale on bije naprawdę mocno. Poza tym nasz plan był taki, by nie podpalać się na początku i zaatakować ostrzej dopiero w okolicach siódmego starcia. Dla mnie to już koniec. Trenowałem ciężko, chciałem się sprawdzić z jednym z najlepszych, teraz więc pora zająć się czymś innym - mówił z kolei niepocieszony Cooney.

Co ciekawe na rozpisce wystąpiło dwóch późniejszych mistrzów wagi ciężkiej - Ray Mercer (12-0) oraz Bruce Seldon (8-0). Obaj wygrali przed czasem. Do walki Foremana z Tysonem nigdy nie doszło. Co prawda Don King już składał pierwsze oferty, ale cztery tygodnie po wygranej George'a nad Cooneyem pewny siebie Mike Tyson poległ sensacyjnie w Tokio z niedocenianym Jamesem Douglasem. Waga ciężka przewróciła się do góry nogami. "Buster" już w pierwszej obronie stracił pasy WBC/WBA/IBF na rzecz Evandera Holyfielda. Foreman zanotował jeszcze cztery zwycięstwa przed czasem, aż w końcu doczekał się swojej szansy. 19 kwietnia 1991 roku zaatakował właśnie Holyfielda. Szerzej o tym pojedynku pisałem TUTAJ.