KRZYSZTOF GŁOWACKI: WALKA Z LEBIEDIEWEM TO WIELKIE MARZENIE

Bartosz Barnaś, Interia

2016-04-25

Krzysztof Głowacki (26-0, 16 KO) 16 kwietnia wygrał na punkty ze Steve'em Cunninghamem i obronił pas mistrza świata wagi junior ciężkiej WBO. W rozmowie z Interią polski pięściarz opowiada o starciu z Amerykaninem, swoich planach i o tym, dlaczego zabronił żonie oglądać swoją ostatnią walkę.

- Przede wszystkim gratulacje. W pojedynku z Cunninghamem pokazał pan wielką klasę. Emocje już trochę opadły?
Krzysztof Głowacki:
Walka była ciężka, ale na taką właśnie się nastawiałem. To kolejny sukces, na który ciężko sobie zapracowałem. Udało się wygrać z Amerykaninem, jest super! Emocje rzeczywiście troszkę już opadły, w poprzedni poniedziałek wróciłem do Polski.

- W Wałczu - pana rodzinnym mieście - został pan powitany przez tysiące kibiców. Dla takich momentów chyba warto wylewać siódme poty na treningach?
KG:
Dokładnie. To wspaniały prezent i bardzo dziękuję wszystkim, którzy witali mnie w rodzinnych stronach. Dla mnie to było coś niesamowitego, świetne uczucie. Ludzie się cieszyli, strzelały petardy... Kapitalna sprawa!

- Czy Steve Cunningham w ostatniej walce czymś pana zaskoczył?
KG:
Steve to naprawdę potężny facet. Zaskoczyło mnie to, jak bardzo niewygodnym jest zawodnikiem. Ma nieprawdopodobny zasięg ramion, te jego długie łapy to był dla mnie duży problem. Stał w ringu daleko ode mnie, aż nagle "pach" i mnie trafiał. Trzeba było paru minut, żebym się do tego dostosował.

- Cztery razy posłał pan Amerykanina na deski, ale on za każdym razem wstawał. Żałuje pan, że nie udało się znokautować Cunninghama?
KG:
Nie mam w sobie takiego żalu, że nie było nokautu. Przeciwnie - cieszę się, że walka została wygrana na punkty. Myślę, że te cztery nokdauny pokazały, że dominowałem, a zwycięstwo ani przez chwilę nie było zagrożone. Mam nadzieję, że pojedynek podobał się kibicom, a to dla mnie najważniejsze.

- Gdyby miał pan sobie wystawić notę za walkę z Cunninghamem, to jaka byłaby to ocena?
KG:
No cóż, szóstki na pewno bym sobie nie wystawił. Dużo brakowało do tego, żeby była pełnia szczęścia. Nie zrealizowałem do końca planu taktycznego, także oceniam ten występ na trzy z plusem.

- Federacja WBO naciska na to, aby w kolejnym pojedynku zmierzył się pan z Ołeksandrem Usykiem. Czy chciałby pan stanąć w ringu z Ukraińcem?
KG:
Jasne! Myślę, że to bardzo dobry zawodnik, mistrz olimpijski i moglibyśmy dać kibicom świetną walkę. Fani na Ukrainie uwielbiają Usyka, on ma wypełnić tę lukę, która powstanie po braciach Kliczko. Jestem gotowy pojechać do Kijowa, zmierzyć się z Usykiem np. na stadionie. Wszystko wskazuje, ze walka z nim to będzie kolejny krok w mojej karierze i już nie mogę się go doczekać.

- Promotorzy podjęli już negocjacje z obozem Ukraińca?
KG:
O to trzeba pytać samych promotorów. Powiem szczerze, że nie rozmawiałem z nimi jeszcze w tej sprawie. Na razie daję sobie trochę czasu na odpoczynek, a potem wracam na salę.

- Usyk ma na koncie znakomite osiągnięcia na ringach amatorskich, ale wciąż niewielkie doświadczenie jako zawodowiec. Zasługuje, by już teraz walczyć z mistrzem świata?
KG:
Rzeczywiście, do tej pory Ukrainiec nie mierzył się z czołowymi pięściarzami wagi cruiser, ale ja jestem gotowy dać mu szansę. Przecież kiedy przystępowałem do walki z Marco Huckiem, też nie byłem znany szerszej publiczności. Pojedynek z Niemcem był moim pierwszym stoczonym poza Polską, ale pokazałem, że w boksie nie można nikogo lekceważyć.

- Wspomniał pan o Hucku. Jak reaguje pan na prowokacje Niemca, który domaga się rewanżu i twierdzi, że pierwszy pojedynek wygrał pan niezasłużenie?
KG:
To taki typ, który ciągle musi coś gadać. Nawet gdybym znokautował go po raz drugi, to i tak pewnie znalazłby sobie jakąś wymówkę. Dla mnie możemy walczyć w każdej chwili, proszę bardzo. Skończy się tak samo, jak za pierwszym razem.

- Eksperci są przekonani, że obok pana najlepszym pięściarzem wagi cruiser jest Denis Lebiediew. Jakie jest pana zdanie na temat Rosjanina?
KG:
Denis to wielki wojownik, straszny twardziel. Nie dość, że bije mocno, to jeszcze jest bardzo dobry technicznie. Walka z nim to moje największe marzenie, chociaż w tym momencie trudno będzie zorganizować taki pojedynek. Wiem, że moi promotorzy zrobią wszystko, żeby takie starcie w przyszłości doszło jednak do skutku. Jestem gotowy pojechać do Moskwy, bo chcę zdobyć pasy kolejnych federacji. Kiedyś byłem już na gali w stolicy Rosji jako kibic, teraz sam chciałbym zaprezentować fanom swoje umiejętności.

- Kijów, Moskwa, Stany Zjednoczone... Czy jest szansa, że w najbliższym czasie zobaczymy Krzysztofa Głowackiego na polskich ringach?
KG:
Bardzo bym tego chciał, ale boks to biznes, który rządzi się twardymi prawami. Niestety w Polsce - przynajmniej na razie - nie ma pieniędzy na organizację mistrzowskiego pojedynku. Może kiedyś... Super byłoby powalczyć gdzieś w moich rodzinnych stronach. Wałcz to oczywiście tylko marzenie, ale walka w Szczecinie? To już bardziej możliwa opcja.

WIĘCEJ O BOKSIE NA INTERII >>>

- Wiem, że pana żona spodziewa się dziecka. Pozwolił pan małżonce oglądać pojedynek z Cunninghamem?
KG:
A skąd! Żona dostała zakaz. Nie może się teraz stresować, a boks to nie są przelewki. Boks to krew i pot. Widział pan moją twarz po walce, człowiek przyjął parę mocnych ciosów... Lepiej, żeby żona takich scen nie oglądała.

- Mówił pan na antenie Polsatu, że prawdopodobnie urodzi się wam córeczka. Macie już wymyślone imię?
KG:
Rzeczywiście, na razie lekarze twierdzą, że na 90 procent będziemy mieli dziewczynkę. Imię? Też już jest wybrane. To będzie mała Mia.

- Córka będzie boksować?
KG:
(śmiech) Nie ma mowy!