MAŁE PIĘŚCI: WENEZUELA

Jakub Biłuński, Opracowanie własne

2016-01-24

Czerwony terror powraca, czyli miniaturowy reportaż z meczu Hussars Poland vs Caciques Venezuela. Świat należy do was, ludzi z bliznami.

WENEZUELA

Słuchaj, oglądaj i czytaj.

Całą swoją pychę włożyłem w przygotowanie bomby. Kupiłem notes z buldogiem w garniturze na okładce. Banalny fotomontaż stał się punktem wyjścia dla radykalnego arcydzieła. Na pysku buldoga narysowałem czarnym długopisem ogromny krzyż chrześcijański, crux ordinaria. Jego ramiona zasłaniały zwierzęciu oczy, oślepiały i budziły grozę. Klatkę piersiową i brzuch ozdobiłem natomiast naklejką kolekcjonerską firmy Topps, ikoną przedstawiającą Francka Ribery’ego, francuskiego najemnika w koszulce Bayernu Monachium. Tym samym dopełniłem zbrodni, skonstruowałem tajemniczy ładunek wybuchowy. Uzbrojony w notes mogłem wyruszyć do Warszawy i wysadzić się w powietrze wraz z przeważającymi siłami wroga. Nikt nie mógł mnie powstrzymać przed zamachem na świętość.

Pierwszy wybuch miał miejsce podczas obiadu w restauracji ''Lotos''. Zamknąłem się tam przed światem niczym w czerwonym kokonie. Absurdalne wiklinowe dekoracje, szatnia, podwyższenie dla orkiestry, stolik służbowy dla kelnerek. Menu pielęgnujące tradycję naszego ancien régime. Jak pisze krytyk, ''lotosowa kuchnia najwspanialej błyszczy się w świetle rozszczepiającym się w butelkach i kieliszkach pełnych polskiej wódeczki. I naprawdę, nietrudno poczuć się tutaj mistrzem świata.'' Zamiast czystej wybrałem jednak barszcz. ''Barwy niemal burgundzkiej, rodem z Veronesego''. To była krew Boga, tysięcy robotników podnoszących stolicę z gruzów, bokserów walczących w meczach międzypaństwowych ku chwale polskiego pięściarstwa. Suchy i delikatnie kwaskowaty smak. Kiedy go przeżywałem, mój mózg sterroryzowała myśl o zadaniu bólu narodowi francuskiemu. Siedzące przy stoliku obok żabojady nie rozumieją bowiem barszczu, traktują zupę Polaków i Ukraińców z lekceważącą wyższością. Zapłacą za to gardłem już za chwilę.

***

Jest jeszcze raj dla gangsterów. Hala Znicz, mecz Hussars Poland vs Caciques Venezuela. Mafijny Pruszków wita Caracas, najbardziej niebezpieczne miasto na świecie. Pięć tysięcy ofiar rocznie, pięć porwań dziennie. Do tego rząd wspierający międzynarodowy terroryzm. Wenezuelska śmierć nigdy nie zasypia, zniosła granice między nocą i dniem. Ale dziś w Pruszkowie jest oswojona, wraca do czasów Szymona Bolivara. Bokserzy z teamu Caciques emanują wysoką kulturą w ringu i poza nim. Celebrują każdy szczegół pięściarskiego rytuału. Wejście do ringu, pozdrowienie kibiców, przywitanie z przeciwnikiem. Aż wreszcie rozbrzmiewa gong i ruszają do walki. Ich ruchy są eleganckie i przemyślane. Piękna technika. Na zawsze zapada mi w pamięć nokaut Jose Diaza na Riccardo D’Andrei, Włochu walczącym w barwach Husarii. Piekielny lewy ścina go z nóg jak wystrzał z granatnika pod lufą M-16, którym Scarface położył nacierających żołnierzy Sosy. Say hello to my little friend.