BOKS WCIĄŻ MA SIĘ DOBRZE

Łukasz Furman, Opracowanie własne

2015-11-15

Za każdym razem gdy słyszę o tym, jak MMA bije rzekomo boks na głowę, uśmiecham się pod nosem. Słabe wyniki PPV w boksie wciąż byłyby wielkim wynikiem i wydarzeniem w MMA, a dziś Holly Holm (33-2-3, 9 KO w boksie) odprawiła największą gwiazdę kobiecego MMA - Rondę Rousey, bazując praktycznie tylko na technikach bokserskich. No może poza efektownym i nokautującym kopnięciem na głowę.

Nie lubię Rousey i nie kryję się z tym, pomimo iż wywodzi się ona z judo, czyli mojej dyscypliny. Zawsze drażnili mnie zawodnicy tak pewni siebie, że aż obrzydliwie zuchwali. Amerykanka nie okazuje zwykle swoim rywalkom szacunku, ale przed starciem z Holm przeszła już samą siebie. I w końcu została pokarana. Widok znokautowanej osoby, a już szczególnie kobiety, jest dla mnie przykry. Dziś wzbudził we mnie o dziwo lekką satysfakcję, czego sam się po sobie nie spodziewałem.

Obchodząca niedawno 34. urodziny Holm nauczyła się dobrze bronić przed obaleniami i bazując na technikach bokserskich oraz kickbokserskich wygrywa kolejne walki. Rousey ostro na nią natarła, lecz spotkała się z piękną pracą nóg, klasycznym jabem i precyzyjną kontrą lewym krzyżowym. I okazało się, że jest wobec tego bezradna.

Zaznaczam, że to żaden wywód o wyższości boksu nad MMA. Chodzi mi bardziej o to, że wykreowano w Polsce wielkie gwiazdy medialne KSW, a prawda jest taka, że Mamed Khalidov nie osiągnął w MMA więcej niż Jackiewicz czy Masternak w boksie, Błachowicz się nawet do tego poziomu nie zbliżył, a zawodnika będącego Adamkiem czy Michalczewskim, czyli realnym numerem jeden na świecie, nie doczekamy się pewnie jeszcze przez dekadę. Oczywiście gale MMA są o tyle ciekawsze, że nie ma podczas nich tak skandalicznych dysproporcji jak w boksie, gdy naprzeciw naszych (i nie tylko...) zawodników stają "kelnerzy" przewracający się często od samego podmuchu wiatru.

Materla, Khalidow, Błachowicz, a nawet Marcin Held, to wciąż tylko zaplecze najlepszych. Tylko bijąc się w UFC mogliby udowodnić swą przynależność do TOP 10. Nie odbieram klasy żadnemu z nich, każdego zawsze chętnie oglądam, ale póki co żadnego z nich nie odważyłbym się umieścić w dziesiątce najlepszych na świecie.

Wracając do Rousey, na przeciwnym biegunie jest Joanna Jędrzejczyk. Nasza wojowniczka wystąpiła na tej samej gali i pokonując Valerie Letourneau po raz drugi obroniła pas UFC w swojej dywizji. Ona jest numerem jeden i prawdziwą gwiazdą. Ale choć zna swoją wartość i jest pewna siebie, potrafi przy tym pozostać sympatyczną osobą, a każdą rywalkę traktuje z należytym szacunkiem. Dziś zdaniem dwóch sędziów przegrała pierwszą rundę, choć mocnym kopnięciem na twarz mogła spokojnie przechylić ją na swoją korzyść. Potem już dominowała i pewnie wygrała na kartach 50:45 i dwukrotnie 49:46. A przy okazji jej kolejnego startu, pamiętam dokładnie jak o Asi kilka dobrych lat temu, kiedy praktycznie nikt o niej nie słyszał, wspominał na naszych łamach Jarek Drozd. Pisał w samych superlatywach. Nie pomylił się...

W sobotę kolejne święto - spotkanie Cotto vs Alvarez. Tydzień później Kliczko vs Fury. Boks ma się źle? Nie sądzę.