MAŁE PIĘŚCI: DEKONSTRUKCJA WALKI (cz. 2)

Jakub Biłuński, Opracowanie własne

2015-05-01

Przed Wami druga część małej tetralogii poświęconej walce stulecia. Wczoraj i dziś skupiłem się na aspektach pozasportowych, które mogą zainteresować szerszą publiczność. Jutro przyjdzie czas na analizę stricte techniczną, przeznaczoną wyłącznie dla miłośników boksu. Dajcie z siebie wszystko podczas lektury i merytorycznej dyskusji w sekcji komentarzy. Taka walka zdarza się tylko raz w życiu.

NOWY NIEWOLNIK

''My momma was raised in the era when   
Clean water was only served to the fairer skin''

                                           Kanye West  

 

       Na szczytach boksu zawodowego panuje paranoja. W każdym słowie Floyda Mayweathera Juniora słychać podskórne napięcie. Najlepszy pięściarz bez podziału na kategorie wagowe ma obsesję kontroli. Nie uznaje jakiejkolwiek krytyki, dusi w zarodku najmniejsze próby sprzeciwu. Otoczył się świtą pochlebców, którzy gotowi są spełniać wyszukane życzenia króla dwadzieścia cztery godziny na dobę. Role tych ludzi są bardzo dokładnie podzielone. Osobną posadę zajmuje nawet człowiek, który odpowiada za odbiór brudnej bielizny po treningu i zakup nowej. Floyd nigdy nie zakłada dwa razy tych samych majtek. Jest absolutnym perfekcjonistą. Odbywa ostatni trening późną nocą, wstaje po południu i zaczyna kolejny dzień, w którym wszystko podporządkowuje się maniakalnej woli zwycięstwa. Jeżeli ktoś go nie zawodzi, może liczyć na wielką hojność. Jak choćby osobista kucharka, otrzymująca tysiąc dolarów za przygotowanie jednego posiłku. W świecie Floyda nie ma miejsca na minimalizm. Za setkami milionów martwych prezydentów, ekstremalnie wystawnym stylem życia i polaryzującym wizerunkiem, stoi genialny szaleniec o nieskazitelnej etyce pracy. Dyktator współczesnego pięściarstwa. Tylko jeden atleta dorównuje mu ambicją i narcyzmem. Nazywa się Cristiano Ronaldo. Obaj wznieśli swoją chorobę na niespotykane dotychczas wyżyny. 

       Genezy fenomenu Mayweathera należy szukać w jego dzieciństwie. Floyd Mayweather Senior był zawodowym bokserem dużego kalibru i bezwzględnym dealerem narkotyków, który wpoił swojemu synowi żelazną dyscyplinę. Niemal codziennie zabierał go do sali bokserskiej, gdzie harowali bez chwili wytchnienia. Błędy małego Floyda były brutalnie karane. Zazwyczaj dostawał razy kablem przedłużacza elektrycznego. Ojciec wbijał mu do głowy zasady defensywy i kontrataku, oparte na finezyjnej technice. Tymczasem rodzina Mayweatherów popadała w ruinę. Matka uzależniła się od heroiny, którą sprzedawał jej własny mąż. Do legendy boksu przeszła konfrontacja, podczas której został postrzelony w nogę przez swojego szwagra, również zamieszanego w narkotykowy biznes. Mayweather Senior zasłonił się wtedy synem, biorąc go na ręce niczym żywą tarczę. Nie zszokowało to nota bene nikogo z sąsiadów. Czarnoskóre rodziny z getta Grand Rapids od zawsze były owiane złą sławą. Tworzyły część amerykańskiego piekła. 

       Po zakończeniu wojny secesyjnej i wprowadzeniu do Konstytycji Stanów Zjednoczonych 13. poprawki, wielu wyzwolonych Afroamerykanów otrzymało nazwiska swoich byłych właścicieli. Ojczyzna wypaliła na czarnych więźniach piętno. Dzisiejsi kibice boksu nie zdają sobie sprawy, że ''Mayweather'' wywodzi się od nazwiska Davida Merriweathera, właściciela plantacji bawełny w Alabamie. Koniec niewolnictwa oznaczał początek segregacji rasowej, która trwała ponad sto lat. Dopiero w 1968 roku czarni obywatele Ameryki całkowicie zrównali się prawami z białymi. Znalazło to odzwierciedlenie w pięściarskiej rzeczywistości. Dawni bohaterowie walk stulecia, mistrzowie świata wagi ciężkiej - Jack Johnson, Joe Louis i Muhammad Ali - byli rzecznikami praw czarnych. Każdy z nich walczył o nie w odmienny sposób.

       Na początku XX wieku Johnson wiązał się z białymi kobietami, prowadził życie bogatego playboya i prowokował kibiców słynnym ''golden smile'', uśmiechem złotych zębów. W 1910 roku, przy wrzasku rozwścieczonego tłumu w Reno bił się z Jamesem Jeffriesem, bladolicym herosem ściągniętym z emerytury, który miał upokorzyć znienawidzonego czarnucha. Niedoszły zbawca ''rasy panów'' został jednak ciężko znokautowany. Po walce wybuchły ogólnokrajowe zamieszki - według najnowszych badań zginęło ponad sto osób, a tysiące odniosło rany. Johnsona ochrzczono wrogiem publicznym numer jeden, ale zyskał powszechny szacunek wśród ''kolorowych '', przecierając szlaki dla kolejnych bojowników.

       28 lat później doszło do drugiego pojedynku nazywanego starciem stulecia. ''Brązowy Bombardier '', kolorowy Amerykanin Joe Louis zmierzył się z ''Ułanem znad Renu'', Niemcem Maxem Schmelingiem. Walka miała ogromny wymiar polityczny i społeczny. Symbolizowała konflikt demokracji z faszyzmem, budząc zainteresowanie całego świata. Poetka Mary Angelou ostrzegała, że ''zwycięstwo Schmelinga będzie końcem człowieczeństwa, ostatecznym linczem na czarnej rasie''. To proroctwo nigdy się nie spełniło. 22 czerwca 1938 roku Joe Louis znokautował swastykę w Nowym Jorku.

       Mimo niewątpliwej klasy sportowej, pogromca Schmelinga był introwertykiem i nie potrafił porwać za sobą mas. Zarzucano mu brak zainteresowania problemem rasizmu, oskarżano o sojusz z białymi władzami. Louis nie zabierał głosu w sprawach dotyczących czarnego człowieka. Jego przeciwieństwo stanowił ''czarnuch z Louisville'', uczestnik walki stulecia z 1971 roku. Siedem lat wcześniej - jeszcze pod imieniem Cassius Clay - został jednym z najmłodszych mistrzów świata w historii, pokonując Sonny’ego Listona. Po walce przeszedł na islam i stał się Muhammadem Alim, prawdziwą ikoną naszych czasów. W 1967 roku odmówił służby wojskowej i wyjazdu na wojnę w Wietnamie, za co skazano go na pięć lat więzienia i 10 tysięcy dolarów kary. Choć wyrok częściowo uchylono, Ali przez trzy lata nie mógł walczyć ani opuszczać terytorium USA. Odebrano mu paszport, tytuł mistrza świata i licencję zawodowego boksera. Kiedy wrócił na ring, Ameryka zastygła w oczekiwaniu na rewolucję. Szybko doprowadzono do walki buntownika o mistrzostwo globu. Przeciwnikiem Alego był wspaniały Joe Frazier, niekwestionowany czempion z Filadelfii. Po wyrównanym i zaciętym boju zdołał obronić  tytuł, lecz Ali nie przejął się porażką. Czerpał z niej energię do dalszej walki o prawa człowieka. Wkrótce potem znów zasiadł na tronie, zapisując się w historii jako ''Najwspanialszy''. Nikt nie dorównał jego bokserskiemu artyzmowi i społecznej pasji.

       Mayweather znacząco różni się od wielkich poprzedników. Reprezentuje cierpienie Afroamerykanów urodzonych po 1968 roku, niewolników rozpasanego kapitalizmu. Prawne zniesienie podziałów rasowych nie rozwiązało większości problemów czarnoskórych obywateli. Stulecia nienawiści zepchnęły ich do gett, zdeformowały mentalność i zdolność adaptacji do społeczeństwa. Głównym instrumentem dyskryminacji jest dzisiaj kult dolara, łączący białych maklerów z Wall Street i czarnych gangsterów z dzielnic biedy. Najżarliwszy wyznawca tego kultu przyjął pseudonim ''Money'', zamknął się w wieży z kości słoniowej i wykorzystał gniew, jaki rodzi jego ostentacyjne bogactwo. Gros widzów czeka na upadek Floyda. Ten bezczelny czarnuch musi zginąć.

***

JEZUS FILIPIN

''Nikogo na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem;  
Jeden jest bowiem Ojcie wasz, Ten w niebie''

                                              Mt 23, 9                                                                                              

                                              

       Rosalio Pacquiao przyprowadził kiedyś do domu ulicznego psa. Ugotował go i zjadł na oczach syna, po czym spakował się, by wyruszyć w drogę. Nigdy już nie wrócił. Wstrząśnięty syn długo dochodził do siebie, ale skrajne doświadczenie dało mu niezłomną siłę. Po latach wyrwał się ze slumsów General Santos i znalazł nowego ojca, wszechmocnego Boga.

      Jeśli istnieje sportowe wcielenie Jezusa, jest nim Manny Pacquiao. ''W stumilionowych Filipinach cieszy się statusem świętego. Żeby mógł zrobić zakupy, trzeba zamknąć dom towarowy, inaczej stratuje go tłum wielbicieli. Gdyby nie konwój policji, w ogóle nie opuściłby lotniska. Kiedy walczy w ringu, ulice w ojczyźnie pustoszeją, stopa przestępczości spada do zera, nawet islamscy rebelianci odkładają karabiny. Cały naród się jednoczy, przyklejony do telewizora. Filipińczycy kochają Manny’ego, bo jest bokserem z ludu, jednym z nich.'' Pytanie tylko, do czego doprowadzi ten kraj ślepa wiara w jednego człowieka.

       ''Mam wiele snów i wizji. Słyszę głos Chrystusa. Kiedy do mnie przemawia, trzęsę się jak osika, moja dusza topnieje jak śnieg w promieniach wiosennego słońca. Czuję się, jakbym umierał. To nadprzyrodzone doświadczenie boskiej obecności. Jestem szczęśliwy, gdyż urodziłem się ponownie. Odnalazłem zbawienie, właściwą ścieżkę. Zrozumiałem, że wszyscy mamy obowiązek ponownych narodzin. Chrystus rzekł: 'Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie może dostać się do domu Ojca bez mojego błogosławieństwa'. Nie ma innej drogi, jedyną drogą jest Jezus''…

       Wygląda na to, że Manny jest nie mniej szalony niż Floyd. Trafił swój na swego.

       Zbawienie przyszło do Manny’ego cztery lata temu. Wcześniej zdradzał żonę, pił i uprawiał hazard. Angażował olbrzymie środki w działalność charytatywną, ale któregoś dnia pojął, że jego życie jest pełne grzechu. Duchowy doradca pięściarza, Jeric Soriano wyznał dziennikarzom, że Manny często mówi o pewnym śnie, podczas którego spotkał Boga. ''Był wtedy w lesie. Mocne światło przeszyło go na wskroś i usłyszał wołanie; Gdzie jesteś? Dlaczego mnie opuściłeś? Obudził się i zrosił łzami poduszkę. Płakał ze szczęścia przez kilka dni.''

     Bokserski prorok coraz silniej angażuje się również w politykę. Zasiada w filipińskim kongresie i staje się jego czołową figurą. Umiejętnie buduje wizerunek umiarkowanego konserwatysty. Podnosi naród na duchu w czasie uderzeń tajfunów, które co roku sieją śmierć i zniszczenie. Od początku kadencji uchodzi za najuczciwszego kongresmena w kraju. Rodacy obdarzają go bezgranicznym zaufaniem. Niemal na pewno zdobędzie fotel senatora w 2016 roku. Ale ambicje ''Pacmana'' sięgają jeszcze wyżej. Pragnie zostać głową państwa i ma na to bardzo duże szanse. Gdyby mógł kandydować dzisiaj, wygrałby zdecydowanie. Będzie jednak czekać co najmniej siedem lat, gdyż kandydat na prezydenta Filipin musi mieć skończone czterdzieści wiosen, a najbliższe terminy elekcji to 2016 i 2022. Gdyby Manny zwyciężył w wyborach, Filipiny stałyby się pierwszą republiką pięściarską. Zasługują zresztą na takie miano nie tylko z powodu wielkiej kariery ''Pacmana''. Warto przypomnieć, że z azjatyckich wysp pochodzi wielu zasłużonych mistrzów, między innymi Pancho Villa, Flash Elorde, Ben Villaflor, Luisito Espinosa, Little Dado czy Nonito Donaire. ''Kraina Sierot'' nie przestaje zadziwiać. Pięściarze rodzą się tu na kamieniu skąpanym we krwi.  

       W walce o godność Filipin trzeba cierpieć. By przedrzeć się przez najlepszą defensywę w historii pięściarstwa, Manny jest gotowy na przejście drogi krzyżowej. Ma w sobie boski pierwiastek, moc zmartwychwstania, odwrócenia losów walki jednym ruchem nadgarstka, w ułamku sekundy. Między rundami będzie rozmawiał z Jezusem. Głęboko wierzy, że Mayweather zapłaci za bałwochwalstwo porażką. ''Money'' odpowiada Filipińczykowi w poważnym tonie.

       ''Nie wierzę, aby Bóg wybierał stronę, po której stanie. Każdy może mieć swoją opinię. Moja jest taka: wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, nieważne, czy jesteś Filipińczykiem, Afrykaninem czy Azjatą. Kibice będą kibicować, komu tylko zechcą. Jestem pewien, że są Filipińczycy, którzy mnie lubią, tak samo jak jestem pewien, że są czarnoskórzy Amerykanie, którzy są fanami Pacquiao. Nigdy się nie skupiam na takich rzeczach. Koncentruję się tylko na tym, by walczyć z najlepszymi.''

Wykorzystano fragment tekstu Jakuba Ciastonia z magazynu ''Champion''.

CZĘŚĆ PIERWSZA - ''NA MIŁOŚĆ BOSKĄ''  >>>