ZMIERZCH BOGÓW

Tomasz Ikert, Opracowanie autorskie

2014-11-09

W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami końca pewnej ery. Ta bokserska epoka miała trwać wiecznie – jak się okazało rzeczywistość zweryfikowała te plany. To smutne, że już nigdy nie zobaczymy prawdziwego błysku Bernarda Hopkinsa (55-7-2, 32 KO), Tomasza Adamka (49-4, 29 KO) czy Nonito Donaire (33-3, 21 KO). Co więcej, dwóch pierwszych możemy już nigdy nie ujrzeć między linami. Czas mija, a żaden z nich nie młodnieje.

Przed kilkoma godzinami w Boardwalk Hall w Atlantic City porażkę odniósł nieśmiertelny "Kosmita" Hopkins. Dawny król wagi średniej i półciężkiej zderzył się ze ścianą w postaci rosyjskiego kilera Sergieja Kowaliowa (26-0-1, 23 KO). Chociaż bezpośrednio przed pojedynkiem opinie były podzielone, to po pierwszej rundzie już dostaliśmy pierwszą odpowiedź. "Kosmita", który dokonywał bardzo często rzeczy niemożliwych, okazał się być zwyczajnym śmiertelnikiem. Wszyscy sympatycy pięściarza znanego wcześniej jako "Kat" musieli przełknąć gorzką pigułkę. Pomimo tych wydarzeń, które rozegrały się w stanie New Jersey, wszyscy będziemy pamiętać zasługi Hopkinsa. Ostania porażka w żadnym stopniu nie umniejsza jego wielkich osiągnięć. Cały bokserski świat zdał sobie sprawę, że jego panowanie dobiegło końca – od dziś to "Krusher" jest naszym królem.

Na polskim podwórku klęski doznał najbardziej utytułowany zawodowy polski pięściarz w historii Tomasz Adamek. Mistrz wagi półciężkiej i junior ciężkiej został poskromiony przez młodego Artura Szpilkę (17-1, 12 KO), dla którego było to swoiste odkupienie bo wyraźnej porażce z Bryantem Jenningsem w styczniu tego roku w nowojorskiej hali Madison Square Garden. Dla mnie był to przykry koniec niesamowitej kariery "Górala". Już pojawiły się głosy, że Adamkowi pozostały tylko "wędka i ryby". Tomek sam wie, co jest dla niego najlepsze i z każdą decyzją będziemy musieli się pogodzić. Wypowiedziane przez pretendenta do mistrzowskiego pasa wszechwag słowa "Czasu nie da się oszukać" to najlepsze podsumowanie z możliwych.

Ostatnim bohaterem mojego felietonu jest filipiński błysk Nonito Donaire. Mistrz świata czterech kategorii wagowych trzy tygodnie temu doznał bardzo bolesnej porażki. Ujarzmił go Nicholas Walters (25-0, 21 KO), który udowodnił, że geniusz Nonito to już jest tylko melodia przeszłości. Moim zdaniem błysk Filipińczyka został bezpowrotnie skradziony przez genialnego Kubańczyka Guillermo Rigondeaux. Po walce z "Szakalem" forma Donaire miała już tylko tendencję spadkową.

Czy nam się to podoba czy nie, jesteśmy świadkami końca pewnej epoki. Bokserskich dziejów, przy których poznawaliśmy boks, uczyliśmy się go i kochaliśmy się w nim. Ten czas dobiegł końca i już nigdy nie wróci. Pozostaje tylko czekać z nadzieją, że już wkrótce pojawią się nowi bogowie, których będziemy wielbić i darzyć równie wielkim szacunkiem co starych. Kto wie, być może właśnie nadchodzi ta lepsza era?

Opracowanie: Tomasz Ikert