MAGIA GARDEN

Tomasz Ikert, Opinia własna

2014-06-08

Tak jak mogliśmy się spodziewać, walka w nowojorskiej hali Madison Square Garden na Manhattanie okazała się być czymś niezwykłym i nadprzyrodzonym. Kandydat do walki roku, w którym miało spotkać się dwóch wielkich mistrzów w rzeczywistości był starciem odrodzonego championa z cieniem drugiego. Ja, pomimo że śledziłem pojedynek przed telewizorem w Polsce, poczułem ponownie tą specyficzną atmosferę, ten kawałek magii, który występuje tylko w sobotnie wieczory na skrzyżowaniu ósmej alei i trzydziestej trzeciej w mieście, które nigdy nie śpi.

Dzisiejsza noc w Garden okazała się potwornym koszmarem dla Sergio Gabriela Martineza (51-3-2, 28 KO) - mistrza świata wagi średniej federacji. Wybitny, nieprzewidywalny, genialny – to tylko niektóre stwierdzenia, które można by przypisać "Maravilli". Można by, bowiem po dzisiejszym pojedynku nikt go już tak nie nazwie. W myśl zasady "jesteś tak dobry jak twoja ostatnia walka" byliśmy świadkami smutnego końca wielkiego mistrza. Martinez zostaje kolejnym w ponad stuletniej historii szermierki na pięści, którego karierę zastopowały problemy zdrowotne. Wielomiesięczne operacje, zabiegi i rehabilitacje odebrały Argentyńczykowi jego potężny atut – fenomenalną pracę nóg. Został tylko pięściarz dobry, ale jak się okazało niewystarczająco dobry, aby pokonać pewnego pana z Portoryko.

Czytaj też: Cotto zdemolował Martineza! >>>

Zmorą Sergio stał się Miguel Angel Cotto (39-4 32 KO) - jeden z bohaterów dzisiejszej gali w centrum bokserskiego świata pokazał dawny błysk, mimo że wielu - w tym także ja – postawiło na nim grubą czarną kreskę. Portorykańczyk, dla którego był to już dziewiąty występ w domu koszykarskiej drużyny NBA New York Knicks, przekonał wszystkich niezdecydowanych, że duch mistrza cały czas w nim tkwi. Fantastyczne przygotowanie fizyczne, za które Portorykańczyk może podziękować Freddie'emu Roachowi sprawiły, że pogromca Antonio Margarito kilka chwil temu zdobył tytuł mistrza świata w czwartej kategorii wagowej. Stał się tym samym jednym z najlepszych pięściarzy w historii maleńkiego kraju z Ameryki Środkowej.

Cotto swoją dzisiejszą wiktorią prawdopodobnie zapewnił sobie kolejną wielką wypłatę. W kwestii doboru najbliższego rywala dla Floyda Mayweathera (46-0, 26 KO) to starcie okazało się darem z niebios. Z całą pewnością Saul "Canelo" Alvarez (43-1-1, 31 KO) również ostrzy sobie zęby na własność Miguela.

Jestem niezwykle dumny, że w dzisiejszej walce to boks okazał się największym zwycięzcą. Pięściarstwo wróciło do korzeni, do hali w której byliśmy świadkami wielu wspaniałych pojedynków i niezwykłych wydarzeń. Nie było przepychu i blichtru jak w Mieście Grzechu – w Madison Square Garden dziś istniał tylko boks. Właśnie to sprawiło, że było magicznie.