RINGOWE EPOPEJE IX: JONES JR. vs TARVER

Tomasz Ratajczak, Opracowanie własne

2013-09-15

Po dwumiesięcznej wakacyjnej przerwie powracam z naszym niedzielnym cyklem historycznym, który mam nadzieję nadal będzie spotykał się z zainteresowaniem Czytelników. W tym odcinku Ringowych Epopei chciałbym przedstawić historię niezbyt odległą, a tym samym zapewne dobrze znaną. Jednak w zalewie informacji, z którym mamy do czynienia w dobie Internetu i mediów cyfrowych, nawet wydarzenia sprzed roku wydają się dość odległe, a tym bardziej takie, które rozegrały się przed dekadą. Jednym z bohaterów bokserskiej trylogii, którą dziś przypomnę, był wielki król P4P, genialny pięściarz, do którego statusu opromieniony wczorajszym zwycięstwem Floyd Mayweather Jr. dopiero się zbliżył. A jednocześnie mistrz, który jak mało kto potrafił swoje dziedzictwo rozmienić na drobne i nadal pozostaje aktywny, pozwalając obijać się coraz słabszym rywalom, a tysiące kibiców na całym świecie pamiętających lata jego chwały, modlą się o rychły koniec kariery. Już wiadomo o kim mowa. Symbol złotych lat 90. ubiegłego wieku, być może największy geniusz w dziejach boksu, fenomenalny Roy Jones Jr. Dziesięć lat temu otworzył wielką trylogię z innym wspaniałym mistrzem tamtych czasów, Antonio Tarverem, z którym zaznał także pierwszej prawdziwej porażki na zawodowym ringu.

Video: trylogia Jones Jr. vs Tarver>>>

Kariera Jonesa Jr. jest dość dobrze znana, więc krótko przypomnę tylko najważniejsze punkty jego sportowej biografii. Jego droga na szczyt bokserskiego Olimpu zaczęła się paradoksalnie od porażki, w dodatku zupełnie niezasłużonej. Jako 19-latek wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich w Seulu w 1988 roku, gdzie w finale został skandalicznie okradziony ze złotego medalu przez złodziei z ołówkami, którzy dali zwycięstwo pokonanemu reprezentantowi gospodarzy. To m.in. haniebny werdykt z tej walki wpłynął na zmianę sędziowania w boksie amatorskim i wprowadzenie nieszczęsnych maszynek, które okazały się lekarstwem gorszym od choroby. Tymczasem Jones uhonorowany na otarcie łez pucharem Barkera dla najlepszego pięściarza Igrzysk rozpoczął karierę zawodową i niecałe pięć lat później sięgnął po swój pierwszy mistrzowski tytuł w wadze średniej, pokonując nie byle kogo, bo samego Bernarda Hopkinsa. Zdobyty wtedy pas IBF obronił raz i przeniósł się do wagi super średniej, zdobywając od razu mistrzostwo po zwycięstwie nad Jamesem Toneyem. Potem przyszły kolejne mistrzowskie pasy w wadze półciężkiej, w której zunifikował tytuły i rządził niemal niepodzielnie w latach 1999-2003. Niemal, gdyż pas WBO pozostawał wtedy w rękach Dariusza Michalczewskiego, a do oczekiwanego starcia obu mistrzów i pełnej unifikacji nigdy nie doszło. To zresztą było przedmiotem kontrowersji, gdy w 2002 roku magazyn „The Ring” uhonorował Jonesa Jr. swoim pasem, a niektórzy protestowali wskazując, że byłoby to możliwe dopiero po pokonaniu „Tigera”.

Roy uchodzący już wtedy za żyjącą legendę boksu postanowił jednak utwierdzić swój status i porwał się na rzecz, która przed nim udała się tylko jednemu pięściarzowi, Bobowi Fitzsimmonsowi ponad sto lat wcześniej. Mianowicie postanowił sięgnąć po mistrzostwo świata wagi ciężkiej, mając w dorobku tytuł w kategorii średniej. Próbował tego dokonać nasz rodak Stanisław Kiecal w 1909 roku, ale został ciężko znokautowany przez wielkiego Jacka Johnsona. Jonesowi Jr. udała się ta sztuka i w 2003 roku po zdeklasowaniu w ringu Johna Ruiza został mistrzem świata WBA w wadze ciężkiej. Jako panujący czempion królewskiej dywizji postanowił wrócić do wagi półciężkiej, gdzie tymczasem zabłysła gwiazda nowego mistrza Antonio Tarvera, który sięgnął po zwakowane przez Jonesa pasy WBC i IBF. Pojawił się na konferencji prasowej po walce Jonesa z Ruizem (miesiąc przed jego własną walką o mistrzostwo) i wyzwał gwiazdę zawodowych ringów na pojedynek.

Tarver miał za sobą podobnie jak Jones Jr. znakomitą karierę amatorską, z brązowym medalem Igrzysk Olimpijskich w Atlancie,  oraz mistrzostwem świata. Do dziś pozostaje zresztą jedynym amerykańskim pięściarzem, któremu udało się w jednym roku (1995) sięgnąć po mistrzostwo USA, igrzysk panamerykańskich oraz świata. Jego równie błyskotliwie rozwijającej się kariery nie przerwała nawet pierwsza nieudana próba zdobycia mistrzowskiego tytułu w 2000 roku, gdy został odprawiony przez Erica Hardinga, któremu zrewanżował się zresztą nokautując dwa lata później. Choć Tarver jest starszy od Jonesa Jr. o rok, później zaczął przygodę z boksem, dlatego na szczyt dotarł wtedy, gdy jego przyszły rywal miał już status niemalże boski. Jones Jr. był nie tylko wielką gwiazdą zawodowego pięściarstwa, ale również show biznesu, nagrywając płyty z muzyką rap, którą zresztą czasem sam wykonywał wychodząc do kolejnych walk, oraz grał w hollywoodzkich superprodukcjach, m.in. w drugiej części „Matrixa”. Rok 2003 to było apogeum kariery pięściarza z Pensacoli, uświetnione mistrzostwem wagi ciężkiej i właśnie rolą we wspomnianym filmie. I właśnie wtedy spotkali się z Tarverem po raz pierwszy.


Było to 8 listopada 2003 roku, na ringu w Mandalay Bay w Las Vegas, jednym z sanktuariów współczesnego boksu. Jones Jr. występował w nietypowej dla siebie roli pretendenta do pasa WBC posiadanego przez Tarvera oraz wakującego pasa WBA, natomiast pas IBF został z kolei zwakowany przez „Magic Mana” kilka dni przed tym pojedynkiem z powodu niemożliwości przystąpienia w terminie do obowiązkowej obrony. Stawką walki nie był także ciągle posiadany przez Jonesa tytuł w wadze ciężkiej. Do dziś wielu obserwatorów oraz kibiców utrzymuje, że zbijanie prawie dziesięciu kilogramów odbiło się niekorzystnie na formie wielkie mistrza, co wyraźnie było widać w ringu. I choć zdania na ten temat są podzielone, jedno nie ulega wątpliwości – to już nie był ten sam, fenomenalny Roy Jones Jr., pięściarz z innej galaktyki, nieuchwytny dla swoich rywali. Nadal prezentował znakomitą technikę, jednak był wyraźnie wolniejszy i Tarver trafiał go znacznie częściej niż poprzedni rywale. Zdaniem sędziów, wciąż chyba oczarowanych magią nazwiska, nie wystarczyło to do zwycięstwa i Jones Jr. odzyskał swoje pasy w półciężkiej, wygrywając przez majority decision. Został także pierwszym i jak dotąd jedynym w historii panującym mistrzem świata wagi ciężkiej, który wrócił do niższej kategorii i odzyskał w niej tytuł. Oczywiście o żadnym skandalu nie mogło być mowy, gdyż walka była wyrównana i punktacja mogła tak naprawdę iść w obie strony. Jones doskakiwał do Tarvera w charakterystyczny dla siebie sposób i bił kombinacjami czterech, pięciu ciosów, z których tylko niektóre dochodziły do celu, natomiast „Magic Man” starał się akcentować końcówki rund. Ogólny obraz walki nie czynił z niej niestety wielkiego i pasjonującego widowiska, a wobec kontrowersji wokół werdyktu, stało się jasne, że szybko dojdzie do rewanżu.


I rzeczywiście spotkali się już pół roku później, 15 maja 2004 roku, ponownie w Mandalay Bay. Tym razem wydarzenia przybrały jednak zupełnie odmienny i nieoczekiwany obrót. Wielki Roy Jones Jr. został znokautowany już w drugiej rundzie, doznając pierwszej prawdziwej porażki na zawodowym ringu! Wcześniejsza przez dyskwalifikację w 1997 roku z Montellem Griffinem nie liczyła się w istocie, gdyż RJJ uderzył z rozpędu zamroczonego rywala klęczącego na deskach, a wcześniej zamiatał nim ring i w rewanżu znokautował w pierwszej rundzie. Tym razem sam zaznał smaku dotkliwej porażki, gdy Tarver trafił potężnym lewym sierpowym („Magic Man” jest mańkutem) i choć zamrocznony Roy pozbierał się przed upływem dziesięciu sekund, sędzia ringowy Jay Nady nie miał wątpliwości i przerwał walkę. Tym samym Tarver pokonał legendę przez techniczny nokaut i odzyskał tytuł w półciężkiej. Po walce Jones Jr. stwierdził: „nie ma żadnego usprawiedliwienia z mojej strony. Jestem wojownikiem i wyszedłem do walki. Takie rzeczy zdarzają się najlepszym z nas.” Porażka ta została uznana za Nokaut Roku przez magazyn „The Ring”, który pas dotąd pozostający w rękach Jonesa przekazał jego pogromcy. Prawie 400 tysięcy widzów, którzy wykupili transmisję PPV, nie mogło być zawiedzionych, a Tarver zyskał prawdziwie gwiazdorski status.


Zaledwie cztery miesiące później Jones Jr. został jeszcze ciężej znokautowany przez Glena Johnsona i powszechnie twierdzono, że powinien zakończyć karierę, zwłaszcza po dwóch tak ciężkich porażkach w krótkim odstępie czasu. To rzeczywiście byłoby chyba najlepsze rozwiązanie. Ocaliłby status legendy niemal nienaruszonej. Niestety w przypadku tego wielkiego pięściarza sprawdziła się reguła, że ciężko pogodzić się ze świadomością upadku. Ponad rok po porażce z Johnsonem wrócił na ring, by 1 października 2005 roku w Tampie na Florydzie domknąć trylogię z Tarverem, który w międzyczasie zdążył przegrać i wygrać ze wspomnianym Johnsonem. I choć Jones Jr. wypadł lepiej niż oczekiwano, bezdyskusyjnie przegrał na punkty, urywając mistrzowi najwyżej cztery rundy i zapoznając się z deskami w 11 starciu. Dla obu rywali otwierał się wtedy schyłkowy okres kariery, a stawką te walki był zaledwie pas peryferyjnej federacji IBO. Jones Jr. nigdy już nie wrócił na mistrzowski tron, a po jego ostatniej walce z Pawłem Głażewskim można mieć jedynie nadzieję, że nie zobaczymy go ponownie w ringu. Tarver miał jeszcze swoje momenty, zagrał pamiętną rolę Masona Dixona w szóstym filmie z serii „Rocky” i wszedł nawet przebojem do czołówki nowej kategorii, zdobywając pas IBO w wadze junior ciężkiej, a ostatnio był wymieniany w gronie potencjalnych rywali naszego Krzysztofa Włodarczyka. Wydaje się jednak, że dla tego prawie już 45-letniego weterana, nieaktywnego od ponad roku, również nadszedł już czas najwyższy na definitywne pożegnanie z ringiem.