DAWEJKO: MIAŁEM OGIEŃ W OCZACH

Tomek Moczerniuk, papatomski.com

2013-01-23

Joey Dawejko (7-1-2, 4KO) ma za sobą pierwszą w tym roku walkę. Pochodzący z Filadelfii "Polish Thunder" zremisował w ubiegłą sobotę w kasynie Mohegan Sun w Uncasville, Conn. z faworyzowanym Jarrellem Millerem (4-0-1, 4KO).

Co możesz powiedzieć o Twojej pierwszej walce w tym roku?
Joey Dawejko: Walczyło się bardzo ciężko. Mój przeciwnik to były zawodnik w MMA, więc nie mogę powiedzieć, że walczył czysto. Uderzał mnie łokciami, przedramieniem, kilka razy dostałem z "główki". Czasami wręcz łapał mnie wpół i rzucał na deski. Walczył bardzo brutalnie.

Pierwsze dwie rundy należały do Millera, który szukał 5-go nokautu w 5-tej walce. Potem jednak przewaga była po Twojej stronie. Czyli remis zasłużony?
J.D.: Jak dla mnie był to trochę dziwny werdykt. Myślę, że zrobiłem wystarczająco, aby wygrać. Ale tak to już jest, nie byłem przed walką faworytem, biliśmy się u niego "na podwórku", bo Main Events (organizator gali - przyp. TM) chciał podpisać z nim kontrakt, więc wszystko było ustawione pod niego.

Ale Ty pokazałeś, że potrafisz walczyć w jaskini lwa?
J.D.: Tak, mimo iż Miller to duży i silny facet nie zrobił mi najmniejszej krzywdy. Wydaje mi się, że nie odrobił przed tym pojedynkiem zadania domowego, bo nie wiedział jak ze mną walczyć. Myślał, że poradzi sobie ze mną prostymi ciosami na głowę i małymi unikami, ale po tym jak przetrwałem jego nawałnicę zupełnie nie mógł sobie poradzić z moim stylem walki.

To była pierwsza walka od Twojej jedynej porażki w karierze (z Dorsettem Barnwellem w sierpniu 2012 - przyp. TM). Dlaczego nie zobaczyliśmy Cię w ringu pod koniec ubiegłego roku?
J.D.: W październiku miałem walczyć w Montrealu z Oscarem Rivasem, który reprezentował Kolumbię na Olimpiadzie w 2008. Pojechałem tam, stanąłem na wagę, zobaczyłem się z lekarzem - byłem gotowy na to starcie. Ale następnego dnia jego promotor powiedział nam, że Rivas doznał kontuzji ręki i że walka się nie odbędzie. Myślę jednak, że tak naprawdę to Rivas po prostu spękał widząc mnie palącego się do walki. Miałem ogień w oczach!

Czy na kolejne starcie znowu będziesz czekać 4 miesiące?
J.D.: Nie, wchodzę do ringu już 8 lutego, znowu w Montrealu. Moim rywalem będzie Kanadyjczyk Didier Bence (6-0, 2 KO - przyp. TM), faworyt miejscowych, który ma za sobą świetną karierę amatorską. To kolejny niepokonany pięściarz, z którym walczę "na wyjeździe".

Minął rok od czasu jak jesteś w stajni Boxing 360 Maria Yagobi. Jak podsumujesz ten okres?
J.D.: Cieszę się ze współpracy z Boxing 360, bo to świetna firma promotorska. Dr. Yagobi zawsze daje mi wszystko czego potrzebuję. Jesteśmy niemalże jak rodzina - obojętnie od tego co się wydarzy, zawsze możemy na siebie liczyć.

Ale w ubiegłym roku wygrałeś tylko dwie walki. Czyli za różowo nie było?
J.D.: Mój rekord w 2012 to 2-1-1. Ze zwycięstw jestem bardzo zadowolony. Podczas remisowej walki z Roblesem złamałem rękę, ale dotrwałem do końca. Porażka znowu boli, bo przegrałem niejednogłośnie na punkty. U jednego sędziego wygrałem aż 4. punktami, ale dwóch pozostałych oglądało chyba jakąś inną walkę. Ale tak to już w boksie jest.

Twoje najbardziej spektakularne zwycięstwo w dotychczasowej karierze odniosłeś na początku października - wtedy właśnie urodziła Ci się córeczka. Jak odnalazłeś się w roli ojca?
J.D.: Bycie ojcem jest dużo ważniejsze niż wszystko co osiągnąłem w boksie. Narodziny Jayli Hope diametralnie mnie zmieniły. Jest dla mnie wszystkim. Szukam ją jak tylko się obudzę, a spać idę dopiero po tym jak ją poprzytulam i porządnie wycałuję. Jest dla mnie inspiracją i źródłem radości. Wiem, że zawsze będzie przy mnie. Oprócz spotkania mojej narzeczonej Marii - która ma jeszcze jedną córkę Hailey - to najlepsza rzecz jaka mogła mi się w życiu przytrafić. Dziewczyny, kocham Was!

BLOG PAPATOMSKI >>>