W DRODZE DO CANASTOTY

W długiej i mozolnej drodze wiodącej do panteonu legend zawodowego pięściarstwa, usytuowanego w Canastocie w stanie Nowy Jork, Manny Pacquiao (54-4-2, 38 KO) i Juan Manuel Marquez (54-6-1, 39 KO) w sumie stoczyli 121 pojedynków. Zanim jednak zajmą należyte im miejsca w Galerii Sław znów porywają się na siebie, by ostatecznie na piaskach Las Vegas uciszyć gadaninę o wcześniejszych kontrowersjach. Po ośmiu latach tej rywalizacji mamy bowiem dwa zwycięstwa (2008, 2011) i remis (2004) na korzyść Pacquiao, których za żadne skarby Azteków nie chce uznać Marquez.

Owe trzy pojedynki to w sumie wynik na kartach sędziowskich 1024 do 1017 na rzecz Filipińczyka, a jak wyrównane one były niech świadczy fakt, że tylko w 3 rundach jeden z zawodników (Marquez dwa razy) potrafił zadać o 10 ciosów więcej. Dla statystycznych fetyszystów można zaprezentować także zbiorczą tabelkę po owych 36 rundach:

Wszystkie ciosy w trylogii:
Pacquiao - 481 z 1836 (26.1% skuteczności)
Marquez - 468 z 1494 (31.3 % skuteczności)

Ciosy mocne w trylogii:
Pacquiao - 331 z 810 (40.8 %)
Marquez - 352 z 903 (38.9%)

Od 2004 roku mamy więc do czynienia z najwyższych lotów serialem pięściarskim. Co prawda nie brakowało malkontentów niezadowolonych z kolejnego odcinka, lecz im bliżej było do walki, tym bardziej ich głos stawał się cichszy, zapewne dlatego, że przypomniano im już całą tę przepełnioną agresją, krwią i dramaturgią trylogię. Zdaje się też, że my w Europie i Ameryce nie rozumiemy fenomenu Pacmana – posągowej postaci na Filipinach czy Marqueza – bohatera Meksyku. Wielce prawdopodobne bowiem, że gdyby takie widowisko zgotowało dwóch Amerykanów, machina promocyjna pracowałaby pełną parą i byłaby mowa o kolejnej legendarnej serii niczym ta Ali-Frazier czy LaMotta-Robinson, a jej zasięg ogarnąłby nawet telewizję śniadaniową w Norwegii.

Co do samej walki to obaj panowie znają się jak łyse konie, gdzie Juan Manuel przez lata nabrał szacunku dla młodszego rywala, zwłaszcza za to, że ten z jednostronnego, jednorękiego zabijaki przeistoczył się w bardziej kompletnego pięściarza potrafiącego zarządzać w ringu swym agresywnym boksem. Zagadką pozostaje jedynie, czy ostatnio krytykowany Pacquiao odzyska dawną agresję i "eksplozywność". Tym razem nikt nie będzie mu wypominał wieku, wszak jego oponent zbliża się do czterdziestki. Poprzednio Marquez swoją żelazną strategią boksowania z kontry udowodnił, że można zastopować Filipińską Sensację, więc odpowiedzią na pięściarstwo tego wyśmienitego technika i taktyka ma być powrót do korzeni, czyli bardziej ruchliwy Pacman bijący więcej ciosów i kombinacji, bo gdy ten kongresmen z prowincji Sarangani zamienia się we wściekłego byka, to Dinamita traci orientację i daje się trafiać, co pokazały 4 nokdauny w pierwszych dwóch starciach (w trzecim Manny zmienił taktykę na mniej agresywną i nie powalił Marqueza ani razu). Pomóc ma mu w tym waga samych ciosów, bo walka odbędzie się w najcięższym jak do tej pory limicie 67 kg.
 
Sam Juan Manuel mocno przybrał na wadze i muskulaturze, ale zapewnia, że nie stracił nic z szybkości i z pewnością będzie chciał kontrolować tempo walki, w której, opierając się na wyśmienitych uderzeniach z kontry i wspaniałej technice, niczym matador znów zechce stopować rozpędzonego byka - Pacquiao. Jego technika polega na staniu na tylnej nodze i nie cofając się przed nacierającym rywalem zmienia dystans, przez co ten traci na moment równowagę, a Dinamita kontruje kombinacjami 3-4 ciosów. Wielu podkreśla, że Manny zawsze męczył się z takimi właśnie counter-puncherami. Jedno jest pewne, publiczność będzie za Marquezem, tak bardzo skrzywdzonym w poprzednich walkach.
 
Jak do tej pory jedynym małym zgrzytem była wypowiedź Freddiego Roacha, który widząc potężniejszą sylwetkę Meksykanina sugerował używanie przez niego sterydów. Szybko się jednak z tego wycofał i można mu tę małą prowokację wybaczyć, bo zapewne jest przejęty tym pojedynkiem nie mniej od pięściarzy, gdyż w ostatnich walkach (bez względu na okoliczności) ma rekord 0:4 (porażki Amira Khana, Pacquiao i Julio Cesar Chaveza jr.) i bardzo mu zależy, żeby tę złą kartę odwrócić.
 
Koniec końców w sobotę do pojedynku stanie dwóch mistrzów, którzy nie mają przed sobą tajemnic, a wbrew wszystkim spekulacjom i analizom, decydująca może okazać się wyłącznie motywacja. Marquez wręcz oddycha boksem i sprawia wrażenie, że jest gotów zginąć, by wreszcie zrzucić z siebie nagromadzoną przez lata frustrację. Wszystko zależy więc od tego, czy Pacquiao kongresmen, celebryta i ambasador Biblii, będzie umiał wystarczająco się zmobilizować samą tylko chęcią uciszenia krytyków.
 
Wreszcie też pozostaje pytanie, czy Marquez, by wygrać, musi znokautować Pacquiao, który nawiasem mówiąc, ostatnią porażkę przez KO poniósł w 1999 roku. Jeśli mu się ta sztuka jednak nie uda, to wciąż pozostaje cień szansy na uniknięcie kolejnej kontrowersji, gdyż żaden z trzech sędziów punktowych wytypowanych na sobotni wieczór, nigdy wcześniej nie oceniał walki żadnego z nich. Zresztą widowisko na pełnym dystansie nie powinno nikogo znudzić, a 48 odcinków to całkiem ładna liczba, jak na zakończenie serialu.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.