MATT MIZERSKI: TROCHĘ O SOBIE, TROCHĘ O INNYCH (CZĘŚĆ 1)

Matt Mizerski, Informacja własna

2012-02-16

Od kwietnia 2010 r., ku naszej wielkiej radości i satysfakcji, z serwisem BOKSER.ORG współpracuje jako kanadyjski korespondent dr Matt (Maciej) Mizerski. Kibice, którzy w miarę systematycznie czytają nasz serwis doskonale wiedzą, że Matt jest synem czołowego przedwojennego warszawskiego pięściarza - Piotra "Klimka" Mizerskiego, byłym pracownikiem Zakładu Teorii Sportu w warszawskiej AWF, wiceprezesem Polskiego Związku Bokserskiego, szefem wyszkolenia kanadyjskiej federacji boksu amatorskiego, trenerem wielu wybitnych pięściarzy, w tym m.in. Lennoxa Lewisa – słowem światowym ekspertem w zakresie boksu amatorskiego.

Dzięki swojej skromności nie był przez długie lata bohaterem wywiadów, dlatego z wielką przyjemnością prezentujemy Wam jego wspomnienia, dotyczące czasów „polskich” i „kanadyjskich”. Zapraszamy na pierwszą część opowieści.

TROCHĘ O SOBIE, TROCHĘ O INNYCH

Od kiedy pamiętam zawsze w naszym domu przy ul. Skaryszewskiej panowała sportowa atmosfera.  Ojciec był bardzo popularnym bokserem, a mama przed wojną uprawiała wioślarstwo. Mając dwóch braci rywalizacja była nieustanna i o wszystko. Po szkole gra w piłkę nożną lub “w zośkę”, “dwa ognie”  itd. W tamtych czasach aby można było boksować trzeba było mieć ukończone 16 lat, których jeszcze nie miałem  ale ojciec zabierał nas często na salę bokserską, czasami na zgrupowania bokserskie i tak już to później zostało. Czekając na boks, uprawiałem pływanie, lekkoatletykę i kajakarstwo a ojciec ciągle uczył mnie techniki bokserskiej, no i dzięki temu byłem dobrze wyszkolony technicznie. Starszy brat Andrzej też trochę próbował boksu, ale Mu to niezbyt wychodziło, więc szybko zrezygnował. Mój brat bliźniak Jacek w ogóle boksem się nie interesował więc zostałem tylko ja.

Pierwszą walkę stoczyłem w styczniu 1959 roku i zaraz potem zostałem mistrzem Warszawy juniorów. To samo było rok później. Jako junior byłem w kadrze narodowej, a w maju 1960 roku boksowałem w reprezentacji Polski juniorów podczas meczu Włochy-Polska w Turynie. Tam właśnie zrozumiałem, że bez znajomości języków obcych człowiek jest po prostu kaleką i od tego czasu zacząłem uczyć się angielskiego bardziej intensywnie.

Od października 1959 roku rozpocząłem studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie i to bardzo kolidowało z karierą bokserską, wiec postawiłem studia na pierwszym miejscu, a boksowałem tylko w “wolnych chwilach”. Występowałem w kategoriach półciężkiej i ciężkiej. Limit tej ostatniej był wtedy powyżej 81 kg. Studia ukończyłem w 1964 roku uzyskując tytuł magistra wychowania fizycznego oraz  trenera boksu II klasy. Zacząłem pracować jako nauczyciel wychowania fizycznego w Technikum Drogowym w Warszawie. Praca w szkole i boks też nie za bardzo do siebie pasowały, szczególnie jak “pan profesor” przychodził do szkoły z podbitym okiem (moim uczniom to się nawet podobało ale radzie pedagogicznej nie za bardzo). Wiec boks ciągle był na drugim planie, a już zacząłem się przygotowywać do pracy trenerskiej.

Ostatnią walkę stoczyłem w styczniu 1967 roku, a więc boksowałem przez osiem lat. Miałem w rekordzie 60 walk, z których 10 przegrałem i 2 zremisowałem. Największy sukces? Chyba 5-te miejsce na mistrzostwach Polski Seniorów w 1965 roku i remis z popularnym Lucjanem Trelą. Po zakończeniu “kariery” bokserskiej podjąłem pracę w Poloni Warszawa jako trener boksu.

Po pięciu latach pracy w szkole postanowiłem zmienić coś w moim życiu i właśnie wtedy wpadło mi w ręce ogłoszenie o studiach doktoranckich w AWF Warszawa. Złożyłem podanie, zostałem dopuszczony do egzaminów wstępnych, no i od października 1969 roku zostałem  doktorantem w Zakładzie Teorii Sportu. Moim promotorem był profesor Tadeusz Ulatowski, wspaniały człowiek i świetny fachowiec. W czerwcu 1972 roku ukończyłem pracę doktorską i uzyskałem tytuł doktora nauk o wychowaniu fizycznym. Tematem mojej pracy doktorskiej była „Próba poszukiwania mierników specjalnej sprawności fizycznej w boksie”, zaś recenzentami profesor Zbigniew Jethon z Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej, oraz profesor Kazimerz Fidelus, kierownik Zakładu Biomechaniki w AWF Warszawa. W tym samym czasie profesor Ulatowski zaproponował mi pracę w Zakładzie Teorii Sportu AWF, którą bez wahania przyjąłem. Pracowałem tam aż do października 1981 roku jako adiunkt.

Lubiłem prowadzić zajęcia ze studentami, a szczególnie z trenerami. Mam dobrą pamięć i jestem elokwentny, więc wykłady były dla mnie przyjemnością a przy okazji  zawsze czegoś nowego mogłem  nauczyć się od trenerów-praktyków, czy nawet studentów kierunku trenerskiego. Byłem promotorem 40 prac magisterskich, m.in. bokserów Ireneusza Kostrzewskiego z Zakroczymia, Edwarda Gumowskiego z Kielc, Ryszarda Andruszkiewicza z Gdańska, Alfonsa Andrzeja Stawskiego z Kielc. Moim magistrantem był także Jerzy Opara, medalista olimpijski w kanadyjkach. Byłem także recenzentem pracy magisterskiej Janusza Gortata. Dobrze wspominam ten okres choć jako bezpartyjny nie miałem większych szans na zrobienie “kariery”.  Dużo wykładów prowadziłem na kursach instruktorskich w różnych dziedzinach sportu (lekkoatletyka, sporty motorowe, piłka nożna, jeździectwo). Współpracowałem także z Wojskowym Instytutem Medycyny Lotniczej przy opracowywaniu programów szkolenia kondycyjnego dla personelu latającego czyli pilotów wojskowych. To była niezwykle interesująca praca. W czasie mojej działalności w AWF napisałem ponad 60 artykułów z zakresu teorii treningu sportowego, głównie dotyczących treningu bokserskiego. Sporo tych artykułów zostało przetłumaczonych na języki obce: rosyjski, niemiecki a nawet hiszpański.

W latach 1973-1975 byłem kierownikiem grupy naukowo-badawczej pracującej dla potrzeb Polskiego Związku Bokserskiego i jednocześnie wiceprezesem PZB d/s sportowych. Uczestniczyłem prawie we wszystkich zgrupowaniach kadry narodowej, przeprowadzając testy sprawności i wydolności fizycznej. Nabierałem też doświadczenia w pracy trenerskiej mając możliwość współpracy z najlepszymi trenerami, z Feliksem Stammem włącznie. Pamiętam Mistrzostwa Europy w Katowicach w 1975 roku, gdzie ekipa polska zdobyła dwa złote medale, a ja miałem przyjemność wręczania złotego krążka Wieśkowi Rudkowskiemu. Pamiętam, że byłem jedynym członkiem Zarządu, który potrafił trochę mówić po angielsku i “robiłem” też za tłumacza bo pozostali “oficjele” PZB potrafili tylko trochę mówić po rosyjsku.

Następnym prezesem PZB został “ubek”, pułkownik MSW - Sienkiewicz (imienia nie pamiętam) i to wystarczyło aby mnie zniechęcić do dalszej współpracy z PZB. Zacząłem działać w Radzie Trenerów przy Stołecznym Komitecie Kultury Fizycznej. Był to zespół metodyczno-szkoleniowy kierowany przez słynnego trenera lekkiej atletyki Jana Mulaka, bardzo mądrego i kulturalnego człowieka, wspaniałego fachowca, od którego wiele się wtedy nauczyłem. Przyjąłem również propozycję Stali Rzeszów aby zostać konsultantem tamtejszej sekcji bokserskiej. Dojeżdżałem do Rzeszowa prawie przez dwa lata i “przy okazji” zarobiłem na Fiata 126p. Tym małym samochodzikiem w lecie 1980 roku pojechaliśmy z żoną i synem na wakacje do Szwecji, do jednego z moich znajomych szwedzkich trenerów boksu, który mieszkał w pięknym miasteczku Motala. W sierpniu w Polsce wybuchły strajki i moja żona, przestraszona, powiedziała, że nie wracamy do Polski. Wtedy powiedziałem, że jestem Polakiem, jestem tam potrzebny, bo będziemy budowali nowa Polskę. Na promie płynącym z Ystad do Świnioujścia byliśmy jedynymi Polakami, reszta to pijani Szwedzi. Załoga promu jakoś dziwnie na nas patrzyła, wariaci, czy co?

Zaraz po powrocie zacząłem aktywnie działać społecznie na terenie AWF i byłem jednym z członków założycieli „Solidarności” na AWF a zaraz potem zostałem członkiem zarządu „Solidarności” AWF-u. No i zaczęliśmy budować nową Polskę. Wałęsa nawoływał: “zrobimy z Polski drugą Japonię”, “nie zmarnujemy ani jednej śrubki”. Mój Boże, jak mi się te hasła podobały... I tak było aż do marca 1981 roku, kiedy „Solidarność” zaczęła walkę o wolne soboty. I tu zaczęło mi coś nie grać, bo jeśli mamy budować drugą Japonię, to powinniśmy pracować nawet i w niedziele. Bałagan w kraju był niesamowity a ja już wtedy wiedziałem, że to koniec tego wspaniałego zrywu patriotycznego i podjąłem decyzję o emigracji. Wyjechałem z żoną i synem w czerwcu 1981 roku znowu do Szwecji, gdzie załatwiliśmy papiery emigracyjne do Kanady i 5. listopada wylądowaliśmy w Toronto, w samą porę, by uniknąć upokorzeń związanych z wprowadzeniem stanu wojennego.