Z NAROŻNIKA TETRYKA: HALA MIROWSKA (GWARDII)

To było miejsce kultowe, przez wiele lat świątynia boksu. Cel porannych, niedzielnych pielgrzymek miłośników pięściarstwa. Warszawska Madison Square Garden, oczywiście z zachowaniem proporcji.

Hala Mirowska (Gwardii)
Już na dwie godziny przed ligowym meczem pod halę podjeżdżały milicyjne „suki”, stawały w odległości kilkunastu metrów od siebie, a funkcjonariusze rozciągali między nimi solidne liny. To była dopiero pierwsza przeszkoda; drugą były liny łączące uliczne latarnie. Trzecią- porządkowi, protoplaści dzisiejszych ochroniarzy.
 
Nieco później od najbliższego przystanku tramwajowego, od strony ulicy Marchlewskiego (obecnie Jana Pawła II), zaczęli pojawiać się najprzezorniejsi kibice. Ci, co chcieli kupić bilety w dobrych sektorach, skąd nic nie zasłaniało widoku na ustawiony pośrodku hali ring.Ale najwcześniej pojawiali się najmłodsi fani boksu, dwunasto, czternastoletni. Ci, co nie mieli kasy na bilety, ale nadzieję, że w jakiś sposób dostaną się do środka, obejrzą w akcji Wichmana, Kuleja, Grudnia czy Rudkowskiego. Niektórym się udawało. Jedną z wielu metod była próba wejścia przez kotłownię, z tyłu hali. Inną przez usuniętą ze szprosów szybę przy schodach, obok jednej z trybun. Ten sposób wymagał wcześniejszego przygotowania. W przeddzień zawodów należało dostać się do obiektu, najlepiej z jakąś sportową torbą na ramieniu, niby na trening. Następnie wejść na upatrzoną trybunę, wyskrobać kit okalający szybę i delikatnie ją wstawić. Ale to dopiero połowa sukcesu. W dniu zawodów trzeba było niezauważenie, a więc zanim pojawili się milicjanci, wspiąć się po rynnie kilka metrów, poczekać, aż trybuna się nieco zapełni, usunąć szybę tak, aby się nie rozbiła. No i rozglądać się, czy nie ma w pobliżu porządkowego.
 
Pogardzaną przez większość, ale przez niektórych małolatów wykorzystywaną metodą,  było wejście „na tatusia”. Podchodziło się do nobliwie wyglądającego jegomościa z błagalną prośbą: „wejdę z panem”. Niektórzy wprowadzali, inni odmawiali. Czasem któryś z walczących pięściarzy wychodził po kogoś ze znajomych, a gdy ten się nie pojawiał, bokser wprowadzał jednego, dwóch chłopaków. Wejście z mistrzem to było coś. Duma rozpierała wybrańca jeszcze długo po meczu. Dorabiał do tego wydarzenia jakąś historię, np. że Lasek (bokser Gwardii wagi ciężkiej), który umożliwił mu obejrzenie meczu to daleki kuzyn. Wśród wystających przed halą w oczekiwaniu, że ktoś ich wprowadzi, byli nie tylko najmłodsi miłośnicy walk pięściarskich. Często widywało się jednego z najbardziej w owym czasie popularnych aktorów, zdobywcę Złotej Maski. Kręcił się ów gość przed halą, przytupywał na mrozie, wykonywał, dla rozgrzewki, ćwiczenia ramion, przysiady i podskoki, czekał cierpliwie aż pojawi się Jerzy Kulej czy Jan Gałązka, przyjaciele artysty.

Porządkowi, do których obowiązków należało sprawdzanie w wejściu biletów, dorabiali sobie „na boku” przyjmując pieniądze od tych, którym nie chciało się stać w kolejce do kasy.. Najbardziej bezczelne małolaty zwijały kawałek papieru, wsuwały w zaciśniętą łapę porządkowego. Ten zaś, aby nie zwrócić na siebie uwagi szefa, wsuwał papierek do kieszeni,  nie patrząc co mu wetknięto. Ale bywało, że odkrywał mistyfikację i delikwenta przekazywał stróżom prawa. Parę razów na plecy gumową pałką zniechęcało tylko mniej odpornych, inni za tydzień lub dwa ponownie ryzykowali; bokserski mecz był zbyt wielką atrakcją, aby sobie odpuścić.
 
Przeszkodą nie do przebycia był pan Kazio. Grubas ważący ze sto pięćdziesiąt kilogramów. Na co dzień, w ciepłych miesiącach, bywalec pływalni przy Łazienkowskiej. Małżonka pana Kazia pracowała w szatni, a tłuścioch wygrzewał się na słonku. Siedząc bezpośrednio na trawie, bo nie było leżaka, który wytrzymałby ciężar kolosa. schładzał się litrami mleka wypijanego wprost z butelki. 
Pan Kazio był postacią w stolicy znaną, od czasu do czasu występował w filmach, grał w Teatrze Telewizji. Grał, to za dużo powiedziane; po prostu pojawiał się na scenie czy na ekranie telewizora.  Podczas kontroli biletów  pan Kazio wypełniał całym sobą otwór drzwiowy. Jeśli wszystko było w porządku wciągał brzuch i szczęśliwemu posiadaczowi karty wstępu pozostawała niewielka szpara aby wcisnąć się do środka. 
Bywało, że wszelkie próby wejścia „na gapę” spełzały na niczym. Ale i to nie zrażało najbardziej wytrwałych małoletnich fanów boksu. Stali na zewnątrz bez względu na pogodę i na podstawie odgłosów dochodzących z obiektu; ryków radości czy przeraźliwych gwizdów, odgadywali wynik każdej walki. Aż do ósmej, do wagi średniej. To była pora, gdy porządkowi otwierali szeroko wejścia i już bez przeszkód można było obejrzeć fragment pojedynku Walaska, całą Gortata, Branickiego  albo nieprzewidywalnego Laska.
Hala Gwardii była jedną z dwóch bliźniaczych, targowych Hal Mirowskich, wybudowanych przy Placu Mirowskim w pierwszym roku XX wieku, za czasów prezydentury rosyjskiego generała Mikołaja Bibikowa. Przed II wojną światową, były obiektem handlowym stolicy. Pod koniec wojny zburzone. Jedna z nich- wschodnia - po odbudowie służyła warszawskim sportowcom. Przede wszystkim milicyjnego klubu Gwardia. Pierwszą bokserską imprezą były mistrzostwa Europy w 1953 roku, podczas których polska ekipa, pod wodzą legendarnego trenera Feliksa „Papy” Stamma, rozgromiła sławy europejskiego pięściarstwa. Zdobyła aż pięć złotych medali. Zaadaptowana na potrzey tej imprezy hala,  służyła bokserom i licznym miłośnikom pięściarstwa jeszcze przez długie lata. Była świadkiem wspomnianych, triumfalnych mistrzostw kontynentu, wielu fascynujących pojedynków z udziałem najwybitniejszych bokserów świata, spotkań międzypaństwowych, turniejów krajowych, ligowych spotkań Zawsze przy nadkomplecie publiczności.
Widownię zlikwidowano. W miejscu pasjonujących walk odbywa się handel spożywczy. Sekcji bokserskiej pozostawiono jedynie małe salki, gdzie z trudem mieścił się ring i najbardziej niezbędne sprzęty. Dziś nie ma już nawet tego, miejskie władze całkowicie usunęły pięściarstwo z legendarnej hali, podobny los czeka obiekty Gwardii przy Racławickiej i inne stołeczne sekcje bokserskie. Pięściarstwo, jak za swoich początków, schodzi w stolicy do podziemia.
 
Krzysztof Kraśnicki
 
 
Tekst pochodzi z nowego miesięcznika Ring Bulletin, którego pierwszy numer ukazał się właśnie w formie elektronicznej, na e-kiosk.pl
 
 
 
 
 
 
 
Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: WARIATKRK
Data: 09-01-2012 15:59:54 
To dzisiejszym rządzącym najlepiej wychodzi wszystko likwidować albo sprzedawać chińczykom...
 Autor komentarza: Polak18
Data: 09-01-2012 16:08:32 
No niestety historyczna hala,w której boks był od zawsze przestała istnieć.Co tam teraz jest McDonald?


PS Siedziba Gwardii na Racławickiej już nie ma tego klimatu.
 Autor komentarza: Polak18
Data: 09-01-2012 17:05:56 
I jeszcze chcą zamknąć siedzibę na Racławickiej? Jebane urzędasy pierdolone nieroby.Zamykać młodym dostęp do sportu,to bardzo dobry pomysł nie ma co, kurwa czy kogoś pojebało?
 Autor komentarza: myyyk
Data: 10-01-2012 00:11:48 
Pamiętam jak przez mgłę, że kiedyś zaplatałem sie w tej hali chyba na górę i nagle odkryłem tam ring i bokserski trening. To było jak wizyta w innym świecie. Zaraz mnie ktoś stamtąd wygonił, ale nigdy nie zapomne tego półmroku i facetów walczących ze sobą lub walacych w worki.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.