LEBIEDIEW: 'BOKS RZUCAŁEM DWA RAZY'

Nowyje Izwiestia, fot. Andriej Bazdriew

2011-12-18

Sądziłem, że do boksu już nie wrócę. Pojechałem na Ukrainę, aby zarabiać pieniądze. Pracowałem jako kierowca ciężarówki. Najpierw w Kijowie, potem w Jałcie. Rzucało mnie po świecie... Cóż, nie tylko Ukraińcy przyjeżdżają do Rosji na zarobek, ale bywa też odwrotnie - wspomina Denis Lebiediew (23-1, 17 KO), posiadacz pasa mistrzowskiego WBA Interim. Podczas sportowej wędrówki Rosjanina nie brakowało zakrętów. Rękawice na kołku wieszał dwukrotnie, dwukrotnie wracał. Dziś jest jednym z najlepszych zawodników w swoim kraju i w kategorii junior ciężkiej na całym świecie. W 2011 roku było o nim głośno - pokonał dwie bokserskie legendy z USA - Roya Jonesa Jr. oraz Jamesa Toneya.

- 2011 roku okazał się dla pana udany. Wygrał pan z Royem Jonesem Jr. oraz Jamesem Toneyem i te zwycięstwa z pewnością będą jeszcze długo pamiętane, ale może uważa pan, że w tych walkach mógł zrobić jeszcze więcej?
Denis Lebiediew:
Oczywiście, że ten rok jest udany, nie ma wątpliwości. Jednak ja nie chcę spoczywać na laurach. Walki z Jonesem i Toneyem to już historia. Już teraz spoglądam w przyszłość i liczę na pojedynek z Guillermo Jonesem, mistrzem świata WBA w wadze junior ciężkiej. Jeśli uda mi się z nim wygrać, to nie będę już tymczasowym, ale pełnoprawnym czempionem. Oprócz walki z Panamczykiem mamy jeszcze jedną ciekawą opcję.

- Właśnie minął rok od pańskiej jedynej przegranej na zawodowym ringu. W grudniu ubiegłego roku uległ pan na punkty Marco Huckowi. Mówił pan po tej walce, że nie czuł się przegranym...
DL:
Sędzia podniósł rękę Hucka, a nie moją. Po tej przegranej nikt mnie nie krytykował, nikt nie oceniał tej walki jako niepowodzenie. Podchodzili do mnie nawet Niemcy i mówili, że to ja jestem prawdziwym mistrzem, a nie ich rodak. Mimo wszystko po starciu z Huckiem pracowałem nad swoimi błędami i mam nadzieję, że wyciągnąłem właściwe wnioski. Rzecz w tym, że w pojedynku z Huckiem ryzyko ograniczałem do minimum, podczas gdy powinienem był więcej ryzykować, chociaż na pewno z głową. Dodatkowo nie dałem z siebie wtedy stu procent. Sądziłem, że w ostatnich rundach Huck się na mnie rzuci, dlatego oszczędzałem siły. Jeszcze w szatni poczułem, że mogłem dać z siebie w ringu o trzydzieści procent więcej. To była dla mnie dobra lekcja. Decyzja sędziów pozostanie taka jaka jest. Być może nie wygrałem tej walki, ale na przegraną też nie zasłużyłem.

- Całkiem niedawno światem boksu wstrząsnęła wiadomość o śmierci Romana Simakowa kilka dni po walce z Siergiejem Kowaliowem. Sądzi pan, że tej tragedii można było uniknąć, na przykład wcześniej przerywając walkę?
DL:
Niezmiernie trudno jest wydawać wyroki w tego typu sprawach. To tragiczna sytuacja. Chciałbym złożyć wyrazy współczucia całej rodzinie i wszystkim bliskim tego chłopaka... Jednak czasu nie da się cofnąć. Powiem o czymś innym. Przed każdym pojedynkiem sędzia podpisuje oddzielną umowę, która zawiera między innymi taki fragment: "Sędzia nie powinien kończyć walki, jeśli bokser stoi na nogach". W nawiasie, małymi literami jest jednak napisane: "W każdym przypadku ostateczną decyzję pozostawia się sędziemu". Mimo to sędziowie nie zawsze korzystają z tego prawa, swój wybór kierując określonymi doświadczeniami. Odpowiedzialnośc za skończenie lub kontynuowanie pojedynku z całą pewnością ponosi także narożnik zawodnika, w którym powinien być zarówno trener, jak i lekarz. Te osoby mają obowiązek reagować, kiedy z ich bokserem jest coś nie tak. Mam nadzieję, że tragedia w Jekaterynburgu zostanie dokładnie zbadana.

Zastanówmy się też, jak dużo było przypadków, kiedy pomyłki sędziowskie niszczyły kariery młodym zawodnikom. W jaki sposób przebiegają eliminacje do poważnych zawodów? Najpierw odbywa się lokalny turniej, jego zwycięzca jedzie na eliminacje regionalne, a w przypadku sukcesu może przyjechać na zawody ogólnokrajowe. Często zdarza się, że sędziowie po prostu "duszą" utalentowanych bokserów, faworyzując innego zawodnika. W rezultacie prawdziwemu talentowi może nie być łatwo wdrapać się na szczyt.

- Zdaje się, że w boksie amatorskim nie zdarzają się zawody bez choćby jednego skandalu sędziowskiego...
DL:
Dochodzi wręcz do tego, że przed mistrzostwami świata lub igrzyskami dobrze zorientowani ludzie wiedzą ile medali zdobędzie reprezentacja danego kraju, ile trofeów zdobędą gospodarze i tak dalej. Jak najbardziej solidaryzuję się z częścią naszych kadrowiczów, którzy uważają, że działacze rosyjskiego związku bokserskiego w sposób niedostatecznie dokładny dbają o ich interesy, co najlepiej widać po ostatnich mistrzostwach świata. Problemy z sędziowaniem dotyczą też boksu zawodowego. Wszystko jasne - wygrał ten, czyją rękę sędzia uniósł do góry. W przypadku przegranego możliwe jest, że ktoś z jego otoczenia nie zdołał "zadbać o wszystkie sprawy". Tak się niestety zdarza.

- Jeszcze trzy i pół roku temu tudno było przypuszczać, że wróci pan do zawodowego boksu...
DL:
Z boksu odchodziłem dwa razy. Po raz pierwszy w 1998 roku, w swoim dorobku mając dojście do finału Igrzysk Dobrej Woli. Nie boksowałem wtedy przez rok, ale więcej o tym okresie swojego życia w tej chwili mówić nie chcę. Następnie trafiłem do sali treningowej "Rekord" na moskiewskich Łużnikach. Stoczyłem dwanaście zawodowych walk, ale nie starczało pieniędzy na utrzymanie rodziny, dodatkowo na świat przyszła moja córka. Stąd decyzja o drugim odejściu z boksu. Sądziłem, że już do niego nie wrócę. Pojechałem na Ukrainę, aby zarabiać pieniądze. Pracowałem jako kierowca ciężarówki. Najpierw w Kijowie, potem w Jałcie. Rzucało mnie po świecie... Cóż, nie tylko Ukraińcy przyjeżdżają do Rosji na zarobek, ale bywa też odwrotnie... Następnie byłem zatrudniony jako ochroniarz, u dosyć poważnych ludzi. Od razu powiem, że pięści używać nie musiałem ani razu.

W 2008 roku wróciłem do Rosji, miałem coś do załatwienia w podmoskiewskim Czechowie. Wchodzę do sklepu z telefonami komórkowymi, a naprzeciwko mnie stoi Sasza Powietkin! Dobrze się znaliśmy i poprosiłem go, aby pomógł mi wrócić do uprawiania boksu. Byłem wtedy mocno stęskniony za ringiem. Pomyślałem, że spróbuję jeszcze raz. Sasza dał mi numer telefonu swojego menedżera Hriunowa. Zadzwoniłem, Władimir zaprosił mnie na sparingi, a następnie przyjął do zespołu "Witjaz".

- Jak dużo czasu zajęło dojście do odpowiedniej formy?
DL:
Przed powroten miałem do zrzucenia cztery kilogramy, ale nie siedziałem z założonymi rękoma. Biegałem, starałem się utrzymywać dobrą dyspozycję. Kiedy znalazłem się na sali treningowej, to bez większych problemów zrzuciłem wagę do 94 kilogramów. A nawyków bokserskich nigdy nie straciłem. Oczywiście, w powrót na ring musiałem włożyć wiele pracy. Poziom przeciwników stopniowo się zwiększał, wszystko przebiegało krok po kroku. Tak to wyglądało.

- A gdzie zetknąl się pan z boksem po raz pierwszy?
DL:
W rodzinnym Starym Oskole. Było to bodaj w trzeciej klasie. Przez pół roku wszystkich ciosów uczyłem się tylko przed lustrem, a przede wszystkim skupialiśmy się na ćwiczeniach ogólnorozwojowych: podciąganie, pompki. Pierwszy sparing stoczyłem dopiero po sześciu miesiącach. Z kolei dzisiaj dzieciakom zakłada się rękawice już na pierwszych zajęciach. Trenerzy myślą chyba, że trenują wyłącznie cudowne dzieci. My przed tym lustrem nie trenowaliśmy bynajmniej z nudów...

- Musiał pan kiedyś użyć pięści na ulicy?
DL:
Oczywiście, nie jestem dziewczyną. Chłopak powinien umieć się obronić. Potyczek stoczyłem sporo. Parę razy wygrałem, parę przegrałem, ale nie zapomnę tylko jednej. Zostałem napadnięty przez czterech gości i rzuciłem się do ucieczki. Biegli za mną. Naglę spostrzegłem, że z pracy wraca mój ojciec. Zrobiło mi się głupio. Zebrałem się na odwagę i przygotowałem się do walki, jednak napastnicy też zobaczyli mojego ojca i nie zdecydowali się na pojedynek. Do dzisiaj nie wiem, czy tę sytuację mam traktować jak wygraną czy jak porażkę.

- Dzisiaj też musi pan używać siły?
DL:
Jestem takim człowiekiem, który nie może przejść obojętnie, jeśli widzi niesprawiedliwość. Nie tak dawno zobaczyłem jak trzech okłada jednego. Podszedłem, powiedziałem: "Jeśli ręce swędzą was aż tak bardzo, że w trójkę atakujecie jednego, to spróbujcie powalczyć ze mną". Nie wiem dlaczego, ale mi odmówili i w milczeniu odeszli.

- Wielu ludzi myśli, że służył pan w oddziałach powietrznodesantowych, gdyż na ring wychodzi pan w koszulce bez rękawów w paski i błękitnym berecie. Prawda jest chyba taka, że odbywał pan służbę w sportowym klubie wojskowym?
DL:
Dokładnie. Do Starego Oskołu przyszło wezwanie z Moskwy, z CSKA i tam trafiłem do kompanii sportowej. Mieszkałem w internacie na skrzyżowaniu ulic Pietrowsko-Razumowskiej i 8 marca. Oj, to były wesołe czasy. Cały internat zajmowaliśmy my, wojskowi. Dziewczęta zajmowały drugie piętro, pozostałe pomieszczenia - chłopcy. Pamiętam, jak poszliśmy zagrać mecz z piłkarzami. Kocham futbol, to fakt, ale techniki nie mam najlepszej. Piłkarze myśleli, że bez problemów "rozjadą" bokserów, ale pokonaliśmy ich dzięki wytrzymałości i kondycji, a w obronie byliśmy twardzi. Piłkarzom było tak wstyd, że prawie płakali. Potem grałem jeszcze w hokeja, chociaż w tej dyscyplinie też nie czuję się mistrzem.

- Dlaczego więc zakłada pan koszulkę w paski?
DL:
Latem tego roku zostałem oficjalnie przyjęty do "Związku Desantowców Rosji". Poza tym bardzo szanuję wojskowych, regularnie przyjeżdżam w odwiedziny do 45. pułku do zadań specjalnych. Dlatego wychodzę na walki ubrany w ten sposób.

- Z pewnością świetnia zna pan innego wojownika ze Starego Oskołu - Fiodora Emelianienkę?
DL:
Tak, ja i Fiedja jesteśmy przyjaciółmi, poznał nas ze sobą mój brat. Czasami walczymy na sparingach. Po raz ostatni boksowaliśmy przed moją walką z Royem Jonesem. Na ringu się nie oszczędzamy, ale walczymy w myśl zasady - nie dobijać przeciwnika. Po sparingach przychodzi czas na rozluźnienie - można napić się herbaty, porozmawiać.

- Jak by pan ocenił bokserskie umiejętności Emelianienki?
DL:
Boksuje na dobrym poziomie, ale jeśli poświęciłby się wyłącznie boksowi, to z pewnością mógłby uprawiać tę dyscyplinę na międzynarodowym poziomie. Fiodor nauczył mnie walki w parterze i w tym elemencie ma nade mną olbrzymią przewagę. To było dla mnie ciekawe doświadczenie.

- Nie chciałby zmierzyć się pan z nim w mieszanych sztukach walki?
DL:
Nie. Za późno, abym się przestawiał na tę dyscyplinę.