ZBRODNIA I KARA

Wojciech Czuba, Boxing News

2011-12-03

Dokładnie 26 lipca 2008 roku w 11. rundzie mokry od potu Antonio Margarito (38-7, 27 KO) uniósł swoje ręce w geście zwycięstwa nad zakrwawionym i rozbitym Miguelem Angelem Cotto (36-2, 29 KO). Obydwaj wojownicy stworzyli wówczas na ringu w MGM Grand w Las Vegas niesamowite i porywające widowisko. Już za kilka godzin zmierzą się ponownie w rewanżu na który czekają i który obejrzą miliony na całym świecie.

Pierwsza wojna.

Tamtej pamiętnej nocy 33-letni Meksykanin z pewnością nie był faworytem w spotkaniu z niepokonanym w 32. pojedynkach i młodszym o dwa lata Portorykańczykiem. Jednakże w bokserskim światku mało który z liczących się zawodników ośmielił się stawić mu czoła. Antonio na próżno domagał się walki z Oscarem De La Hoyą, czy Floydem Mayweatherem Juniorem. Obydwie gwiazdy doskonale wiedziały, jak groźny jest to przeciwnik, którego nie bez powodu przecież nazywano 'Tornadem z Tijuany'. Na ryzyko skusił się odważny Cotto i jak się później okazało, zapłacił za to straszliwą cenę.

Na początku nic nie zwiastowało nadchodzącej klęski ówczesnego mistrza świata federacji WBA w wadze półśredniej. Przez pierwsze 5. rund Miguel dawał Antonio prawdziwą lekcję boksu, ale o dziwo im więcej ciosów lądowało na twarzy Meksykanina, tym zażarciej i agresywniej parł on do przodu. W końcu przełamał rywala i co chwilę trafiał go potwornymi bombami, które szybko zaczęły zamieniać twarz Cotto w krwawą maskę. Koniec nastąpił w 11. odsłonie tej brutalnej wojny, kiedy to Portorykańczyk skapitulował przyklęknąwszy po raz drugi tej nocy na kolano. Cały Meksyk oszalał z radości. Umarł król niech żyje król!

Bokserski kryminalista?

Pogromcy Miguela wróżono świetlaną przyszłość i długie królowanie. Szybko jednak okazało się, że skrywa on pewien mroczny sekret, który wychodząc na światło dzienne wprawił cały sportowy świat w szok i oburzenie. Kilka miesięcy po swojej wielkiej wiktorii Antonio zmierzył się w ringu ze skazywanym na porażkę Shanem Mosleyem (46-7-1, 39 KO). To właśnie trener Amerykanina, dociekliwy Naazim Richardson odkrył niedozwoloną substancję przypominającą cement na bandażach Margarito. Ówczesny szkoleniowiec Meksykanina Javier Capetillo szybko zmienił je na normalne, ale powyższa afera zakończyła się dożywotnim odsunięciem od sportu Capetillo, który całą winę wziął wówczas na siebie. Smród jednak pozostał zwłaszcza, że niedoceniany 'Sugar' zdemolował Antonio w przeciągu 9. jednostronnych rund. Wielu zaczęło powątpiewać w talent 'Tornada z Tijuany' i zarzucać mu długotrwałe stosowanie niedozwolonej substancji. Tak oto w ciągu jednej nocy świecąca jasnym blaskiem meksykańska gwiazda z wielkim hukiem spadła na samo dno.

Całą sytuację wykorzystał też Cotto, który nigdy nie uwierzył w zapewnienia Margarito, który utrzymuje do dzisiaj, że nic o nielegalnej substancji nie wiedział. Portorykańczyk prawie w każdym z wywiadów podkreśla iż to właśnie z tą nielegalną pomocą Meksykanin zdołał go wówczas rozbić. Oto jak określa swojego pogromcę w jednym z odcinków telewizji HBO 24/7.

- Igranie z czyimś zdrowiem to przestępstwo. To była próba zabójstwa, świadomie utwardził swoje ręce cementem, użył tego jako broni przeciwko mnie. Powinien być traktowany jak kryminalista - oświadcza stanowczo Cotto i dodaje. - W sporcie możemy używać tylko swoich umiejętności i kondycji. Ja przyjąłem tamtą porażkę jak mężczyzna. Przez trzy lata nie domagałem się, aby ją anulować. To nie w moim stylu. On musi żyć z tym co wtedy zrobił w 2008 roku.

Oczywiście Margarito, który do teraz traktowany jest przez bokserski świat jak czarna owca, nie pozostaje mu dłużny. W tym samym odcinku nazywa swojego wielkiego rywala 'płaczkiem', zapewniając przy okazji, że rozbije go ponownie.

Trudne powroty.

Po sławnym lipcowym pojedynku obydwaj bohaterowie zmierzyli się z tym samym przeciwnikiem i w obydwu przypadkach Manny Pacquiao (54-3-2, 38 KO), bo o nim mowa, sprawił im straszliwe lanie po którym wielu zaczęło wątpić czy dzisiejsi bohaterowie będą kiedykolwiek tymi samymi pięściarzami co wcześniej.

Margarito dostał tak dotkliwe bicie, że o mały włos nie stracił oka i tylko ambicji i twardości charakteru zawdzięcza to, iż dotrwał do ostatniego gongu. W przypadku Cotto do 4. rundy wszystko wyglądało jeszcze jako tako, ale po 'demolce', jaką zaaplikował mu czempion 8 kategorii wagowych właśnie w tej odsłonie, w kolejnych stał się już tylko workiem do bicia, aż w końcu litościwy sędzia przerwał pojedynek w 12. rundzie.

Po tej drugiej i równie bolesnej porażce w karierze, 31-letni Portorykańczyk powrócił jednak na szczyt zwyciężając w czerwcu 2010 roku mieszkańca Brooklynu - Yuri Foremana (28-2, 8 KO). Następnie na początku tego roku zastopował mocno bijącego, ale ograniczonego boksersko ringowego zawadiakę Ricardo Mayorgę (29-8-1, 23 KO).

Margarito pozostał zdecydowanie mniej aktywny. Na pewno w większości było to spowodowane rocznym zawieszeniem kontrowersyjnego 33-latka. Po odzyskaniu licencji w Meksyku, Antonio zmierzył się na dystansie 10. rund z wymagającym Roberto Garcią (30-3, 21 KO) (wygrana na punkty), następnie dostał srogie baty od 'Pac Mana' i od 12 miesięcy lizał rany.

Wielka presja i wątpliwości.

Co ciekawe, dzisiejszy pojedynek uważany przez wielu za najważniejszy w tym roku, o mały włos nie spaliłby na panewce. Wszystko za sprawą New York State Athletic Commision i wielkim zamieszaniu odnośnie kontuzji oka Meksykanina, kiedy to na 10 dni przed walką nie było wiadomo, czy w ogóle do niej dojdzie. Na szczęście Margarito dostał od niej w końcu błogosławieństwo i tak oto ujrzymy dzisiaj dwóch zawziętych wrogów, którzy spróbują udowodnić sobie coś nawzajem.

Na pewno Miguel zadaje sobie pytanie, czy podoła tym razem. Przecież w 2008 roku trafiał Antonio swoimi najlepszymi ciosami, a ten niewzruszony wciąż zaciekle atakował. Być może miał utwardzane pięści, ale szczękę miał przecież nie osłoniętą niczym. Czy teraz po trzech latach, kiedy 31-letni 'Junito' bez wątpienia stracił nieco ze swojej siły, ruchliwości, a na bokserskim liczniku przybyło mu kilometrów, będzie w stanie wspiąć się na wyżyny swoich możliwości?

Pod wielką presją jest także jego oponent. Musi przecież udowodnić, że zarówno w przeszłości jak i teraz był i jest 'czysty', a tamta wygrana nie była dziełem niedozwolonej substancji. Żeby nieco podreperować swój wizerunek musi więc zwyciężyć w sposób nie podlegający dyskusji. Pamiętajmy jednak o tym, jak zmasakrował go filipiński kongresman oraz o ciągłym zamieszaniu jakie panuje wokół jego osoby. Czy to wszystko pozwoliło mu się odpowiednio skupić i przygotować do kolejnego pojedynku życia?

Krew, pot i łzy.

Oczywiście zdecydowana większość 18-tysięcznej widowni, która przybędzie dzisiaj do Madison Square Garden oraz miliony przed telewizorami, będzie trzymała kciuki za portorykańskiego pięściarza. Prawdopodobnie to w nim można upatrywać zwycięzcy, ponieważ jest szybszy i lepszy technicznie. Wydaje się, że jego świetny prawy będzie lądował zdecydowanie częściej na głowie Margarito niż potężny lewy sierp-lewy hak meksykańskiego bombardiera. Na pewno jednak Miguel wyciągnął wnioski z pierwszej potyczki i razem ze swoim nowym trenerem, Kubańczykiem Pedro Luisem Diazem odpowiednio przygotował się na tę morderczą kombinację.

Ciężko jest przewidzieć triumfatora tego wielkiego rewanżu, porównywanego już przez niektórych do sławnej 'Thrilla in Manila' w wykonaniu Alego i Fraziera. Czy dzisiejszej nocy czekać nas będą kolejne krwawe, brutalne i niesamowite rundy? Możemy być tego pewni!