KOSTYA TSZYU: NIGDY NIE MÓW NIGDY

Wojciech Czuba, Boxing News

2011-09-21

Gdy dziennikarze pytają byłego króla dywizji junior półśredniej Kostyę Tszyu (31-2, 25 KO) o jego wciąż możliwy powrót do ringu, ten z tajemniczym uśmiechem na ustach odpowiada.

- Nigdy nie mów nigdy.

Pochodzący z Rosji, a zamieszkały w Sydney w Australii legendarny wojownik, w czerwcu został wybrany do International Hall of Fame w Canastocie. Chociaż od jego ostatniego pojedynku minęło 5 lat, z całą pewnością w jego pięściach tli się jeszcze pięściarski ogień. Ten były mistrz świata federacji WBA, WBC i IBF nigdy tak naprawdę nie ogłosił oficjalnie swojej sportowej emerytury. Dlatego co rusz pojawiają się informacje o jego możliwym ‘come backu’. Sam Kostya wydaje się być wystarczająco zajęty innymi sprawami, takimi jak na przykład trenowaniem swoich przyszłych następców.

Jego dwaj dorastający synowie już teraz są bardzo obiecującymi amatorami. Starszy 16-letni Timophey jest mistrzem Nowej Południowej Walii, a także zwycięzcą Australijskiego turnieju ‘Golden Gloves’. Natomiast młodszy, 13-letni Nikita triumfuje wśród 15-latków w kategorii do 38 kilogramów. Jak widać obydwaj poszli w ślady ojca i odziedziczyli jego wojownicze geny. Kostya nie ukrywa, że jest z nich bardzo dumny.

- Trenują z wielkim poświęceniem i zapałem - chwali swoich synów utytułowany tata. - Bez żadnego problemu wstają o 5 rano i ćwiczą. Następnie idą do szkoły, a po niej znowu prosto do sali treningowej. Wieczorem odrabiają zadanie, jedzą i idą spać. I tak od poniedziałku do soboty. Oni doskonale wiedzą ile trzeba włożyć pracy, aby osiągnąć sukces.

Dla zwykłego śmiertelnika reżim treningowy tych dwóch młodych adeptów boksu, kojarzyłby się z czymś ponad ludzkie siły. Dla Tszyu nie jest to jednak nic niezwykłego.

- Czy nie za dużo trenują? Myślę, że nie. Ja w ich wieku miałem już na koncie około 200 walk amatorskich i dużo więcej doświadczenia. Zresztą ja ich do niczego nie zmuszam, oni to kochają. Tylko od nich będzie zależało czy będą chcieli to później kontynuować czy też nie. To do nich należy ostatnie słowo. Ja im tylko pomagam.- wyjaśnia 42-latek.

Kostya stwierdza również, że u niego w rodzinie było podobnie. Jego motorem napędowym i wsparciem był także ojciec. Oprócz niego drugą najważniejszą osobą w jego zespole był trener Johnny Lewis. Niestety z tym doświadczonym, australijskim szkoleniowcem wiąże się też pewna smutna historia. To on bowiem poddał Kostyie przed rozpoczęciem ostatniej rundy podczas jego walki z Ricky Hattonem (45-2, 32 KO) w Manchesterze. Dla tego dumnego ringowego wojownika był to olbrzymi cios, którego nigdy mu nie wybaczył.

- Tak, to smutne, ale od czasu tamtej wojny z Rickym nie rozmawiałem z Johnnym. On nie zadzwonił, ja również i tak już zostało do dzisiaj. Szkoda, że tak to się potoczyło.

Tamto starcie ‘Hitmana’ z Kostyią przeszło do historii brytyjskiego boksu. Do dzisiaj wielu kibiców uważa je za najlepszą ringową batalię jaką rozegrano na wyspach. Świetnie pamięta ją także sam główny bohater.

- Atmosfera w Manchesterze była nieprawdopodobna.- wspomina Rosjanin.- Angielscy kibice są najlepsi na świecie i doskonale znają się na boksie. Zaraz po tym gdy mnie poddali poprosiłem o mikrofon, żeby powiedzieć im kilka słów. Nigdy nie zapomnę jak te 22 tysiące szalejących wyspiarzy momentalnie się uciszyło. Okazali mi ogromny szacunek i to mnie urzekło.

- Ta walka z Rickym to była prawdziwa wojna.- kontynuuje Kostya.- Nie trzymałem się planu, za to Ricky wykonywał go perfekcyjnie, był gotowy umrzeć w ringu. Nie udało mi się go znokautować, ale pamiętam, że sporo ode mnie oberwał. Może to moje ciosy przyczyniły się do jego późniejszych przegranych z Mayweatherem i Pacquiao? Niewiadomo. Wówczas był lepszy, wygrał zasłużenie. Po naszym pojedynku stał się wielką gwiazdą nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i na całym świecie.

Podobnie jak jego wielki rywal, Kostya po zawieszeniu rękawic na kołku przeżywał początkowo ciężkie chwile. W odróżnieniu od ‘Hitmana’ szybko wziął się w garść i zajął trenowaniem młodych. Wciąż jednak strasznie tęskni za swoim starym życiem.

- Brakuje mi atmosfery wielkich pojedynków.- narzeka były mistrz- Kiedy wychodzisz z tunelu i zbliżasz się do ringu, słyszysz tysiące ludzi jak cię dopingują. Tego nie da się opisać. To po prostu niezwykłe uczucie.

Takich właśnie nocy Tszyu miał w swojej karierze wiele. Z 34. pojedynków przegrał tylko 2. razy (1. walkę uznano jako ‘no contest’ przyp.red). Zwyciężał takie sławy jak Jessie James Leija (47-7-2, 19 KO), Sharmba Mitchell (57-6, 30 KO), czy Zab Judah (41-7, 28 KO). Jednak dwie wiktorie utkwiły mu szczególnie w pamięci i jest z nich najbardziej dumny. Jakie?

- Zwycięstwo nad Julio Cesarem Chavezem i Miguelem Angelem Gonzalezem.- odpowiada szybko Kostya.- Gdy walczyłem z Chavezem on był wówczas prawdziwą legendą. Muszę przyznać, że nie byłem przed tym pojedynkiem całkowicie zdrowy, ale mimo to nie chciałem go odwoływać. Pamiętam, że stawiłem mu czoła, a także wszystkim jego kibicom, których miał tak wielu. To była niezwykła noc.

- Przeciwko Gomezowi wszystko wychodziło mi perfekcyjnie. Walczyłem jak natchniony. Tamtej nocy nikt nie byłby w stanie mnie zatrzymać.

Jak każdy mistrz Kostya żałuje, że nie było mu dane skonfrontować swoich umiejętności z pozostałymi gwiazdami tamtych lat. Mowa o Oscarze De La Hoyi (39-6, 30 KO), Arturo Gattim (40-9, 31 KO), czy Mickym Wardzie (38-13, 27 KO). Niestety cała powyższa trójka miała podpisane kontrakty ze stacją HBO, podczas gdy Tszyu występował pod szyldem Showtime.

Mimo tego ten były dominator swojej dywizji cieszy się olbrzymim uznaniem zarówno fachowców jak i kibiców bokserskich. Za co go tak pokochali?

- Zawsze podejmowałem każde wyzwanie i walczyłem z każdym przeciwnikiem jakiego przede mną postawili.- wyjaśnia z błyskiem w oku.- Byłem gotowy do walki zawsze, z każdym i wszędzie.