TYSON LUB LEWIS NA GALI - ILE TO KOSZTUJE?

Grzegorz Rudynek, Przegląd Sportowy

2011-09-20

Piłkarska reprezentacja Hiszpanii na otwarcie nowego stadionu, legendarny bokser na pięściarskiej gali albo Maradona chętnie pozujący do zdjęć? Nic prostszego. Wystarczy mieć dużo pieniędzy albo jeszcze większe znajomości.

Wojak Boxing Stars. Ta piątkowa gala bokserska na warszawskim Torwarze nie wzbudziłaby ponadprzeciętnego zainteresowania, ale organizatorzy imprezy zadbali o odpowiednią reklamę. Magnesem był Lennox Lewis, były niekwestionowany mistrz świata. Znają go nawet ci, dla których polski boks ogranicza się tylko do Andrzeja Gołoty i Jerzego Kuleja. Nic tak dobrze nie wpływa na promocję, jak głośne nazwisko. Jednak to oczywiście kosztuje. Kluczem jest tu angielski zwrot „appearance fee", czyli kwota, jaką życzy sobie gwiazda za swoją obecność na turnieju.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że sprowadzenie Lewisa kosztowało 60 tys. dol. Dużo? Niekoniecznie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Brytyjczyk został zaproszony w trybie awaryjnym. Pierwotne plany zakładały, że galę uświetni Mike Tyson. Były amerykański gigant ringu miał być droższy. Tyson kosztował 100 tys. dol.

- Jednak pamiętajmy, że to nie wszystko. „Bestia" zwykle przylatuje ze swoją świtą. Nie wchodzi tu w grę podróż klasą ekonomiczną. Nawet klasa biznes to mało. Często kończy się na pierwszej klasie, a w tym przypadku za bilet z Ameryki do Europy trzeba zapłacić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych – tłumaczy promotor bokserski Andrzej Wasilewski. W trakcie takich wypraw Tyson ma zapewnioną nie tylko sowitą gażę i wygody. Organizatorzy zapewniają mu dodatkowy zarobek.

W lutym tego roku Amerykanin odwiedził Pragę. Jeden z punktów programu zakładał trening z eksmistrzem. Cenę za kilka chwil spędzonych z nim w ringu ustalono na 10 tys. koron, czyli ok. 1,6 zł. No i wszystko było wielkim wydarzeniem. Czeskie gazety, nie tylko bulwarowy „Blesk", ale nawet poważne „Lidove Noviny" opisywały prawie każdy krok Tysona. A to, że jego ochrona lustrowała toalety na lotnisku, a to, że były czempion wyszedł na spacer. Po czeskiej stolicy poruszał się limuzyną. W Polsce miało być efektowniej. Zdążono ogłosić, że na galę Tyson z hotelu przyleci helikopterem. Nic z tego jednak nie wyszło, bo ponoć niepoważny okazał się pośrednik organizujący przyjazd Amerykanina. Bardzo możliwe, że Tysona jeszcze zobaczymy na własne oczy. Teraz łapie każdą okazję, żeby zarobić. Bo choć zarobił na boksie 400 mln dol., całą fortunę roztrwonił, a sąd uznał go za bankruta. – Takich utracjuszy nie brakuje. Jeżdżą teraz po świecie i próbują spłacać długi – mówi Wasilewski.

Cały tekst Grzegorza Rudynka o dorabiających sobie sportowcach od czasów Jessego Owensa w Magazynie, wtorkowym dodatku do „Przeglądu Sportowego".