UPADKI I WZLOTY

Wojciech Czuba, Boxng News

2011-06-04

Czyli podsumowując miniony tydzień, opisujemy komu sprzyjało w nim szczęście, a komu najwyraźniej nie.

1. Z powodu braku w minionym tygodniu ciekawych pojedynków, a tym samym rzucających na kolana rozstrzygnięć, na wyróżnienie zasługuje w nim pewien trener. Ale nie byle jaki trener, tylko sam Freddie Roach. 51-letni Amerykanin jest niczym Mount Everest pośród pagórkowatej braci trenerskiej i wielu kolegów po fachu oddałoby własną żonę, aby osiągnąć chociaż połowę tego co on. Nieprawdopodobny talent szkoleniowca, który stoi za sukcesami między innymi Manny Pacquiao i Amira Khana, doceniła potężna stacja HBO, kręcąc o nim serial dokumentalny. Kamery telewizyjne towarzyszyły Freddiemu wszędzie. Na ringu, w sklepie i w domu. W toalecie też ponoć nie mógł się od nich odpędzić. Uzyskany efekt jest prawdziwą gratką dla wszystkich fanów pięściarstwa, a także ludzi których zastanawia fenomen niepozornego człowieka z Parkinsonem.

2. Jak głosi stare przysłowie ‘Lepszy rydz, niż nic’, dlatego jako, że walk było jak na lekarstwo, na wyróżnienie zasługuje pewien sparingpartner. To utalentowany Gennadij Gołowkin (20-0, 17 KO), który zaskoczył wszystkich obserwatorów podczas wspólnych treningów z meksykańską gwiazdą Saulem Alvarezem (36-0-1, 26 KO). Twardy Kazach musiał widocznie dobrze przetrzepać głowę młodziutkiemu następcy Oscara De La Hoya, skoro rozpisali się o tym bokserscy dziennikarze na całym świecie. No cóż, nie od dzisiaj wiadomo, że gdzie diabeł nie może tam człowieka ze wschodniej Europy pośle…
 
A teraz pora na tych, którym fortuna nie sprzyjała.

1. Hm… komu się nie wiedzie? Jak to komu? Floydowi! To znaczy nie w sensie materialnym, bo pod tym względem najsłynniejszy członek z burzliwego klanu Mayweatherów na pewno nie narzeka. Nie wiedzie się mu w sensie sportowym. Wypadł z wszystkich rankingów, nie trenuje, podła prasa wiesza na nim psy (jak choćby teraz), a dodatkowo co rusz okazuje się, że ma kłopoty z prawem. Podsumowując wszystko słowami piosenki z programu Szymona Majewskiego- ‘Końca nie widać, nie widać, nie widać!’. A mówią, że tylko biednemu wiatr w oczy wieje…

2. Jak już wspomniałem walk było piekielnie mało, ale jakieś tam były. Planeta ziemia jest przecież duża i na przykład w odległej Nevadzie zmierzyli się ze sobą niejaki Tony Thompson (35-2, 23 KO) i Maurice Harris (24-15-2, 10 KO). Pojedynek który z niezrozumiałego powodu nazwano oficjalnym eliminatorem federacji IBF w wadze ciężkiej, z pewnością gorzej będzie wspominał ten drugi. Ujmując rzecz krótko i zwięźle- padł w trzeciej, podobno dumnie krzycząc ‘Kończ Waść! Wstydu oszczędź!’. Co do poziomu sportowego obydwu panów, to spuśćmy zasłonę milczenia zarówno na nich, jak i na prestiż federacji pod szyldem której walczyli. Nie od dziś jednak wiadomo, że dzisiejsza królewska kategoria, ma się do tej sprzed kilku- kilkudziesięciu lat, jak Trabant do bolidu formuły 1. Ale co zrobić.

3. Ostatnim, któremu miniony tydzień nie przysporzył chwały, jest mistrz świata Timothy Bradley (27-0, 11 KO). Tak, tak, ten sam który pokonał Devona Alexandra (21-1, 13 KO) i który jest uznawany za jednego z najlepszych w kategorii junior półśredniej. Niestety ostatnio słuch o nim zaginął. Najpierw miał walczyć z Amirem Khanem (25-1, 17 KO). Wszystko było już tuż, tuż, zaledwie o krok. Kibice oczyma wyobraźni już widzieli ich w ringu. A tu du… znaczy się duży zawód. Potem miał walczyć z Manny Pacquiao (53-3-2, 38 KO). Już, już za chwilę, za kilka godzin i co? I znowu du…, duży zawód znaczy się. ‘Pustynna Burza’ ucichła, przycichła, znikła. Gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie, jak śpiewał Zbigniew Wodecki. Miejmy nadzieję, że pogodzi się z promotorami i jeszcze powróci. Oby tylko nie brał przykładu z kapryśnego Floyda, któremu długie przerwy najwyraźniej nie służą.