CENDROWSKI: NIE WRÓCĘ JAKO BUTTERBEAN

- Opłacą mi Stanach cały pobyt, dostanę też jakieś honorarium za sparingi. Gdybym chciał tam przejeść moją codzienną dietę w wysokości 60 dolarów, to wróciłbym do Polski gruby niczym Butterbean - śmieje się uznany wrocławski bokser Mariusz Cendrowski.

Popularny „Maniek” w pierwszej dekadzie maja wylatuje na trzy tygodnie do Los Angeles, by tam sparować z Niemcem Sebastianem Zbikiem z grupy Universum przygotowującym się do potyczki z Julio Cesarem Chavezem Juniorem  o mistrzostwo świata WBC wagi średniej. Julio to syn największej legendy meksykańskiego pięściarstwa.

Bartłomiej Czekański: Czy to wyjazd li tylko zarobkowy?
Mariusz Cendrowski: Skądże, nadal przecież jestem czynnym bokserem i być może w USA stoczę również jakąś walkę. Trwają do tego przymiarki, a jeśli nie, to forma wykuta na sparingach ze Zbikiem przyda mi się do ewentualnych innych pojedynków. Poza tym, nie zapominajmy, że jestem już także trenerem mojego Wrocławskiego Klubu Bokserskiego. Więc w USA będę miał co podpatrywać. Może np. spotkam  wielkiego szkoleniowca Freddiego Roacha, który opiekuje się m.in. Mannym Pacquiao i właśnie Chavezem juniorem? Na pewno wzbogacę tam także swój trenerski warsztat. Martwi mnie tylko, że ostatnio męczyło mnie przeziębienie, ale powoli dochodzę do siebie.

- A może uda Ci się wystąpić przed pojedynkiem Adamek -Kliczko 10 września na wrocławskiej gali? O ile oczywiście stadion na Maślicach będzie gotowy, bo na razie, jak słyszę, wszystkie terminy są tam pozawalane. I o ile znajdzie się jeszcze jakaś kasa na sensowne przedwalki.
MC: Taki występ to moje marzenie. Wielką sprawą byłoby, gdyby ktoś wyłożył pieniądze na rewanż z Gruzinem Khurtsidze, któremu niedawno uległem na punkty. Mógłbym też wyjść do Wolaka, Proksy czy Majewskiego. Czy do Jonaka też? A po co mi kolejna walka z nim? Nie ilość, a jakość się liczy. Chciałbym stoczyć jeszcze 5-10 pojedynków, nawet niekoniecznie o tytuł, ale takich, które przyciągnęłyby kibiców i które oni by na długo zapamiętali! Mógłbym nawet przejść do wagi superśredniej…

-  Żeby spróbować odebrać Piotrkowi Wilczewskiemu jego pas mistrza Europy? Powiadają, że kiedyś odmówiłeś mu walki.
MC: Nie mogłem niczego odmówić, gdyż nikt nigdy do mnie się nie zwracał z propozycją stoczenia takiego pojedynku.

-  Jesteś jednym z najlepszych zawodowych pięściarzy wagi średniej w Europie, ale uchodzisz także za nieocenionego, twardego sparingpartnera. Jak Ci się udają te treningi z gwiazdami?
MC: Teraz jadę do Zbika, a wcześniej sparowałem już Gattim, Gołovkinem, Sylvestrem, Abrahamem, Stieglitzem, Dzindzirukiem czy Kotelnikiem. A to sami światowi championi. I nigdy nie dałem im się pobić, choć wiadomo, że sparing to nie to samo co oficjalna walka. 

- Który to już kolejny Twój wypad do Ameryki?
MC: O ile dobrze liczę, to piąty. Byłem już  Houston, Nowym Jorku, New Jersey, na Florydzie w Vero Beach, w Chicago i Atlantic City. W USA nie tylko trenowałem, ale stoczyłem trzy walki, m.in. w New Jersey z silnym i cenionym Kubańczykiem Lauem , czy z Thompsonem w Atlantic City na gali słynnego Arturo Gattiego! Wygrałem. Gatti to był wspaniały facet, wojownik, już niestety nie żyje, a ja nie mogę uwierzyć, ani w te policyjne podejrzenia, że zabiła go żona Amanda, ani w wersję o jego rzekomym samobójstwie.

- Gdzie Ci się w USA najbardziej podobało?
MC: Chicago to polskie miasto. Jedna, wielka Polonia. W Nowym Jorku natomiast ludzie trzy razy szybciej chodzą i funkcjonują. Największy spokój odczuwałem na Florydzie.  W 2006 roku przez trzy tygodnie pod okiem trenera Buddiego McGirta sparowałem tam z Gattim we wspomnianej miejscowości Vero Beach. Z hotelu miałem wyjście prosto na plażę, po której biegałem. Czasem przeskoczyłem węża, czasem mi się wydawało, że w morzu widzę płetwę rekina. I te nagłe zmiany pogody: upał, w mgnieniu oka nawałnica deszczu i znów upał. Potem przyjechała do mnie żona z naszym synkiem Igorem i przez miesiąc wypoczywaliśmy m.in. w stanie Wisconsin,  gdzie są wspaniałe aqua i lunaparki. Tam skoczyłem na bungy. Lubię adrenalinę.

- A jakie miałeś na Florydzie warunki do treningu?
MC: Bardzo dobre, a wyobrażam sobie jak teraz będzie genialnie, skoro mamy sparować w ośrodku grupy „Golden Boy Promotions”, należącej do słynnego Oscara De La Hoi,  któremu w interesach partneruje Bernard Hopkins!

- Co z wyżywieniem?
MC: Już mówiłem, 60 dolarów dziennie w Stanach nie przejem (dopiero na Florydzie polubiłem owoce morza), a zresztą dzwonił masażysta Krzysiek Busz i zapewnił, że z głodu nie umrzemy, gdyż on umie i lubi gotować! Postaram się nie wrócić gruby, będę przecież ciężko trenował. Może warto być w gotowości na 10 września? Czekam więc na telefon z propozycją.

Rozmawiał Bartłomiej Czekański, Słowo Sportowe

Mariusz Cendrowski (ur. 20 października 1977 w Lubinie), pięściarz (obecnie waga średnia), trener swojego Wrocławskiego Klubu Bokserskiego oraz Akademii Sportów walki Red Corner, założyciel fundacji Blue Corner.
Olimpijczyk z Sydney, wielokrotny amatorski mistrz Polski, zawodowy champion organizacji TWBA. Startował w barwach Gwardii Wrocław i Energetyka Jaworzno, stoczył w boksie amatorskim ponad 220 zwycięskich walk. Trzykrotny zdobywca Złotych Rękawic. Niezwyciężony w amatorstwie przez 5 lat z rzędu. Świetny technik i taktyk. Rekord na zawodowym ringu: 21 wygranych, w tym 8 przed czasem, 3 przegrane i 2 remisy. Przez pewien czas promował go sam Don King. Teraz Mariusz jest wolnym strzelcem.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: holy
Data: 02-05-2011 18:25:40 
pozazdrosci - floryda, kalifornia - nic tylko trza bylo probowac boksowac hehe
 Autor komentarza: Jackass
Data: 02-05-2011 18:50:56 
Szkoda tylko tej ostatniej wpadki ;(
 Autor komentarza: elady
Data: 03-05-2011 13:53:55 
Z całym szacunkiem dla Mańka i dla Bartka Czekańskiego, ale dawno nie czytałem takiego wywiadu, rany! jak z prasy kobiecej...
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.