KIBIC NA DOBRE I NA ZŁE

Łukasz Furman, Opracowanie własne

2011-03-27

Czytając komentarze po wczorajszej walce Alberta Sosnowskiego (46-4-1, 28 KO) nie mogłem się nadziwić, jak łatwo niektórym przychodzi krytyka. Tym bardziej, że większość ludzi piszących to tak zwani „kibice w kapciach”, którzy kontakt z boksem mają co sobotę podczas transmisji telewizyjnych. A pisanie w Internecie tak naprawdę nic nie kosztuje...

Ja siedziałem za to przy samym ringu i widziałem jak Albert daje z siebie nie sto, ale dwieście procent. Potwornie zmęczony ciągłym pressingiem i przepychankami z cięższym o grubo ponad dziesięć kilogramów Aleksandrem Dimitrenką (31-1, 21 KO) walczył do samego końca o wygraną. Dodać jeszcze trzeba, że Ukrainiec z niemieckim paszportem to absolutna czołówka wagi ciężkiej i choć do braci Kliczko mu daleko, to w swoim notesie ma już na rozkładzie kilku naprawdę liczących się bokserów. Albert toczył z nim wyrównany bój, a w dziesiątym starciu był nawet blisko przełamania rywala. Po prostu nie udało się – taki jest sport. Dał jednak z siebie wszystko i za to trzeba go chwalić. Nie każdy bowiem rodzi się Mike'em Tysonem czy Muhammadem Alim. Sosnowski i tak osiągnął już bardzo dużo. Jako drugi Polak zdobył tytuł zawodowego mistrza Europy królewskiej kategorii. Zwyciężył w kilku walkach, w których miał przegrać, a przecież nigdy nie miał za sobą kariery amatorskiej, co w przełożeniu z mistrzostwem świata juniorów Dimitrenki też powinno dać do myślenia.

Widziałem kilka ciężkich nokautów w życiu – zarówno w telewizji jak i na żywo, ale uwierzcie – ten był jednym z najgorszych. Albert stracił wczoraj sporo zdrowia i pokazał tyle na ile było go stać, a to przecież najważniejsze. Zresztą nie tylko on. Paweł Kołodziej tak zaciekle dopingował swojego kolegę, że został wyrzucony przez sędziego z narożnika. To samo miało spotkać Grześka Proksę, jednak ten był tak podniecony walką, że o mały włos nie znokautował wypraszającego go ochroniarza. Ten na swoje szczęście w porę się zorientował i wycofał z pomysłu wypraszania.

Ci wszyscy, którym tak łatwo przychodzi teraz „karcenie” Alberta za jego postawę, powinni zobaczyć jak tragicznie wyglądał moment po nokaucie. Jak trener Fiodor Łapin czy właśnie Grzesiek Proksa ciężko przeżyli ten nokaut, ale przede wszystkim to, jak słaniający się na nogach ze zmęczenia „Dragon” kilkanaście sekund później potrafił pogonić dużo większego i bardziej utytułowanego oponenta. Jak walczył nie tylko z Dimitrenką, ale również z sobą i własnymi słabościami. W narożniku Polaka wiadomo było jak punktują sędziowie i Albert otwarcie krzyczał, że nie zważa na obronę i pełną parą „idzie” na przeciwnika, by wygrywając ostatnie trzy minuty doprowadzić przynajmniej do remisu. Bo przecież jeden sędzia dawał punkt przewagi Polakowi, a drugi punktował na korzyść mistrza tylko jednym oczkiem. Potwornie wyczerpany wysokim tempem Sosnowski rzucił wszystko na jedną kartę. Jest szalenie ambitnym człowiekiem i nie kalkulował, chciał tylko wygrać. Takie ryzyko się na nim zemściło i przegrał przez ciężki nokaut. Jednak patrząc w lustro nic nie może sobie zarzucić i właśnie to dla kibiców powinno być priorytetem, niektórzy z nich za to jeszcze kopią leżącego. Tak nie zachowują się prawdziwi kibice...