ADAMEK: MÓGŁ WYJŚĆ Z TEGO CIĘŻKI NOKAUT

Tomasz Kalemba, Onet.pl

2010-12-11

Tomasz Adamek (43-1, 28 KO) uczynił kolejny krok w kierunku walki o mistrzostwo świata w boksie w wadze ciężkiej. W nocy z czwartku na piątek pokonał przez nokaut w piątej rundzie Amerykanina włoskiego pochodzenia Vinny'ego Maddalone. W rozmowie z Onet.pl mówi, czy rzeczywiście ta walka była potrzebna.

- Spodziewał się pan, że starcie z Maddalone będzie tak łatwą przeprawą?
TA:
Zawsze spodziewam się dobrej i ciężkiej walki. Na taką zawsze jestem przygotowany. W ringu, dopiero po kilku rundach dowiaduję się, na co stać rywala. Wtedy dopiero można określić, czy będzie to łatwe, czy ciężkie starcie.

- Ostatni pana rywal wytrzymał w ringu niecałe pięć rund. W czasie walki doszło nawet do takiej sytuacji, że sygnalizował pan sędziemu, iż Maddalone nie da rady już walczyć. Sędzia jednak nie przerywał starcia, a pan musiał kolejnymi mocnymi ciosami udowodnić, że on już nie rady walczyć. Czy w ringu istnieje obawa, że można poważnie "uszkodzić" przeciwnika?
TA:
To są rzadkie przypadki, ale niestety czasem się zdarzają. Widziałem, że Maddalone jest zamroczony i że nie jest już w stanie walczyć. Dlatego dałem sędziemu znak, że nie jest z nim dobrze. Arbiter jednak nie zareagował. Widocznie stwierdził, że nie jest aż tak źle. Na szczęście sekundant zorientował się i rzucił ręcznik. To była dobra decyzja, bo mógł wyjść z tego ciężki nokaut, a to nie jest nikomu potrzebne.

- W Polsce po walce z Maddalone zdania są podzielone. Niektórzy fachowcy, jak również spora część kibiców, uważają, że wciąż nie jest pan gotowy do walki o mistrzostwo świata. Zarzucają panu, że walczy ze zbyt słabymi przeciwnikami. Jest też jednak grono tych osób, których przekonał pan już do siebie.
TA:
Zawsze jest tak, że fachowcy, czy kibice mają różne zdania. Nigdy nie można dogodzić wszystkim. Przecież, kiedy byłem mistrzem świata, też pojawiały się skrajne komentarze. Ja jednak robię swoje i wciąż czekam na walkę o mistrzostwo świata. Mogę obiecać, że kibice na pewno takiej walki doczekają. To jest mój cel i mam nadzieję, że tego dokonam.

- A czy pan, po walce z Maddalone, czuje, że to starcie było kolejnym krokiem w kierunku rywalizacji o mistrzostwo świata? Rzadko można spotkać teraz w wadze ciężkiej pięściarzy tak pracujących na nogach i do tego tak szybkich, jak pan.
TA:
Walka z Maddalone była zorganizowana po to, by nie marnować czasu. Mogłem siedzieć w domu i czekać na luty-marzec, na kolejne walki. Razem z Rogerem Bloodworthemi Ziggym Rozalskim doszliśmy jednak do wniosku, że potrzebujemy stoczenia jak największej liczby walk w wadze ciężkiej, bym mógł się w niej rozwijać. Mam 34 lata i pewnie zostały mi trzy lata boksowania na wysokim poziomie. Żeby zdobywać pasy mistrza świata wagi ciężkiej, muszę się zatem spieszyć. Rywala dobraliśmy takiego, który lubi atakować i. ma serce do walki. Wydaje mi się, że zrealizowałem plan. Wszystko, czego nauczyłem się na kolejnym zgrupowaniu, wykorzystałem w walce i z tego się cieszę.

- A czy tak samo cieszy się trener Roger Bloodworth? Czy może miał jakieś uwagi po walce?
TA:
Roger, kiedy odwoziłem go na lotnisku, powiedział mi, że jest ze mnie bardzo zadowolony. Przyznał mi, że mało jest takich bokserów na świecie, którzy to co wypracują na treningach, przenoszą na ring podczas walki. Ja właśnie tak potrafię. Z tego Roger jest zatem bardzo zadowolony.

- Czy już wiadomo, kto może być pana kolejnym przeciwnikiem?
TA:
Na pewno będzie to jeden z czołowych pięściarzy. Może kolejna walka będzie już eliminatorem do starcia o mistrzostwo świata.

- A jakie są najbliższe pana plany?
TA:
Akurat teraz wybieram się na narty z Ziggym Rozalskim do Lake Placid. W ubiegłym roku w ogóle nie jeździłem na nartach. "Góral" znów musi zatem wskoczyć na "deski" i poszusować po stokach. Prawdopodobnie jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia zawitam do kraju, bo mamy się udać na rozmowy z Polsatem w sprawie kwietniowej walki w Polsce. Sama święta spędzę z rodziną w Stanach Zjednoczonych. Nowy Rok przywitam zaś na nartach w Lake Placid.

Rozmawiał Tomasz Kalemba, onet.pl