POOBIJANY MARQUEZ POOBIJAŁ KATSIDISA

Redakcja, Informacja własna

2010-11-28

Juan Manuel Marquez (52-5-1, 38 KO) był na skraju nokautu, ale pozbierał się i sam zastopował dzielnego Michaela Katsidisa (27-3, 22 KO), podtrzymując swoje szanse na stoczenie trzeciej walki z Mannym Pacquiao.

Wszystko zaczęło się tak jak miało się zacząć, czyli od huraganowych ataków Australijczyka i genialnych kontr Meksykanina. Przez siedem minut obraz walki się nie zmieniał, aż nagle Katsidis zamarkował prawy sierp by wystrzelić potężnym lewym sierpowym, po którym Marquez bezwładnie padł na matę ringu. Wydawało się, że jest już po wszystkim, ale Juan z wielkim trudem zdołał powstać i choć nogi się jeszcze pod nim uginały, podjął morderczą wymianę z rywalem.

Rundy od czwartej do siódmej wyglądały identycznie. Marquez bił znacznie celniej, szczególnie lewym prostym i lewym podbródkowym, jednak sierpy Michaela choć w większości niecelne, to gdy już dochodziły do celu, robiły większe wrażenie i cały czas groziły ciężkim nokautem. Ostatnie pół minuty piątego starcia poderwały wszystkich kibiców z miejsc, a ci bliżej ringu aż łapali się za głowy widząc blisko 30-sekundową, obustronną kanonadę, gdzie niemal każdy cios blokowany był... twarzą przez jednego i drugiego boksera. Naturalnie obrońca tytułu WBA i WBO wagi lekkiej nie stronił od lewych haków w okolice wątroby rywala, które z czasem osłabiły szalonego Australijczyka. Już w końcówce ósmej odsłony widać było u niego poważny kryzys. Zaraz po przerwie Marquez ruszył po swoje i po dwóch minutach niezłego lania sędzia Kenny Bayless wyratował dzielnego Katsidisa przed ciężkim nokautem.