MISTRZ SZUKA ROBOTY. NAZYWA SIĘ ANDRZEJ BIEGALSKI

Marcin Fejkiel, Piotr Zawadzki, katowice.gazeta.pl

2010-07-02

Kiedy Andrzej Gołota zaczynał naukę w podstawówce, a Tomasza Adamka jeszcze w ogóle nie było na świecie, najlepszym polskim bokserem wagi ciężkiej był Andrzej Biegalski. W Katowicach w pojedynku o złoto mistrzostw Europy poobijał kolosa ze Związku Radzieckiego. Kochała go wtedy cala Polska.

Na redakcyjnym biurku dzwoni telefon: - Dzień dobry, dzwonię z Jastrzębia. Czy moglibyście mi jakoś pomóc? Szukam pracy. Nazywam się Andrzej Biegalski. Mówi panu coś to nazwisko?

Trudno, żeby nie mówiło. Polski boks amatorski miał wielu świetnych bokserów wagi ciężkiej: Bogdana Węgrzyniaka, Władysława Jędrzejewskiego, Lucjana Trelę czy Grzegorza Skrzecza. Ale to właśnie Biegalski pozostaje jedynym polskim mistrzem Europy w tej najbardziej prestiżowej kategorii.

Mordobicie w Spodku

Maj 1975 roku. W Moskwie premier PRL-owskiego rządu Piotr Jaroszewicz odbiera z rąk przewodniczącego Prezydium Rady Najwyższej Nikołaja Podgornego Order Rewolucji Październikowej za "zasługi w rozwoju braterskiej przyjaźni i wszechstronnej współpracy między Polską i Związkiem Radzieckim". W katowickim Spodku trwa w tym samym czasie bezlitosne polsko-ruskie mordobicie.

Ekipa ZSRR zdobyła sześć złotych medali, ale w dwóch walkach finałowych to Polacy byli górą. Bohaterem całego narodu został Biegalski - bokser kategorii ciężkiej. 22 lata, 192 cm wzrostu i piekielnie mocny cios. W drodze po tytuł pokonał Petera Sommera z Czechosłowacji, następnie znokautował cięższego o ponad 30 kg Niemca Petera Hussinga oraz Rumuna Mirceę Simona. W pojedynku o złoto poradził sobie z Rosjaninem Wiktorem Uljaniczem. Drugi tytuł dla Polski zdobył w wadze lekkośredniej Wiesław Rudkowski, który pokonał Wiktora Sawczenkę. Pojedynek ze słynnym Hussingiem nie trwał nawet stu sekund. Biegalski najpierw posłał rywala na deski prawym sierpowym, niedługo potem zakończył walkę piorunującym ciosem na podbródek. Niemiec zwalił się jak kłoda.

35 lat po tamtych wydarzeniach rozmawiamy z mistrzem w jego mieszkaniu na jednym z jastrzębskich osiedli. Biegalski rozkłada na stole albumy ze zdjęciami, wycinkami artykułów z gazet, pokazuje medale, puchary i mistrzowskie pasy. - Pół godziny przed każdą walką trener Wiktor Nowak zabierał mnie na spacer wokół hali i ustalaliśmy taktykę. Po rękach mógłbym go całować - mówi Biegalski ze ściśniętym gardłem. - Przed starciem z Hussingiem mówił do mnie: "Niemiec waży 130 kg i lubi wieszać się na przeciwniku. Jak się na tobie uwiesi przez dwie rundy, to ci nogi wysiądą. Za każdym razem, kiedy to zrobi, weź ty się połóż, pierdol sprawę".

- Za sam tytuł nie dostałem za wiele. 13 tys. zł, czyli dwie górnicze pensje, ale było o mnie głośno... - przyznaje mistrz. W plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski przed Biegalskim znaleźli się tylko sztangista Zygmunt Smalcerz oraz lekkoatleci Irena Szewińska i Władysław Kozakiewicz. Za nim m.in. tenisista Wojciech Fibak i zwycięzca Wyścigu Pokoju Ryszard Szurkowski.

To był jednak pierwszy i ostatni międzynarodowy sukces naszego "ciężkiego". Niczego nie zwojował rok później na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. Na ME w 1979 roku znokautował go w pierwszej rundzie Ormianin Choren Indżejan.

Po zakończeniu kariery sportowej (237 walk, 201 zwycięstw, 36 porażek) pracował jako maszynista wyciągowy na kopalni. Od siedmiu lat na górniczej emeryturze, dzieci dawno odchowane. Próbował sił w polityce. Startował w wyborach do Sejmu w 2005 roku. Na liście Komitetu Wyborczego Centrum znalazł się na drugim miejscu, jedynka była zarezerwowana dla popularnego w Jastrzębiu związkowca Andrzeja Cioka. Dawna sława bokserskiego pogromcy nie pomogła, dostał zaledwie76 głosów.

Cały rok w jednych spodniach

Do sekcji bokserskiej Górniczego Klubu Sportowego Jastrzębie trafiali chłopcy z różnych stron kraju. Tu kończyli szkołę górniczą, dostawali etat na kopalni i mieszkanie w bloku na jednym z osiedli. Taką drogę przebył również Biegalski, pochodzący ze wsi Gierczyn na Dolnym Śląsku. - Moja rodzina była bardzo biedna, przez cały rok chodziłem w jednych spodniach. Wyjechałem na Śląsk w poszukiwaniu chleba - mówi Biegalski.

Najpierw reprezentował górnicze kluby z Radlina i Pszowa. Służbę wojskową odsłużył, boksując dla Legii Warszawa, po jej zakończeniu został zawodnikiem GKS-u Jastrzębie.

Mistrzostwo Europy i trzykrotne mistrzostwo Polski mu nie wystarczały. Zabrał się za studiowanie i na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu obronił pracę magisterską, zostając trenerem boksu II klasy. Nikt jednak nie chciał skorzystać z wiedzy mistrza. - Stawiam się przed władzami klubu z dyplomem ukończenia studiów, a oni oferują mi łopatę górnika. Ciężkiej pracy się nie bałem, ale studia mnie coś kosztowały. Poczułem się urażony - wypomina Biegalski.

Samodzielnie jako trener pracował ledwie rok w prowincjonalnym Górniku Boguszowice. Wcześniej przez osiem lat (1982-1990) asystował tam u boku Anatola Jakimczuka. - Pracował sumiennie. Nie mogłem na niego narzekać. W ostatnim roku współpracy zamieniliśmy się. On wziął seniorów, ja juniorów. Wtedy wszystko się rozpadło - mówi Jakimczuk.

Kiedy Biegalski zabrał się za prowadzenie szkółki bokserskiej w Żorach, wytrwał tylko dwa lata. - Dzieciaki się garnęły, rodzicom też zależało. Ale miałem to robić za 500 zł? To jakaś kpina. A co z kosztami podróży? Kierownik sekcji z awansu społecznego dostawał tyle samo - kręci głową Biegalski.

- Z tego, co słyszałem, to sami mu podziękowali. Nie traktował tej roboty solidnie. Raz się pojawiał, innym razem nie. Ale on troszkę na zdrowiu podupadł, zapomina się. Nie wiem, czy nie potrzebowałby kogoś do pomocy w pracy - twierdzi Jakimczuk.

- Żalił mi się kiedyś, jak bardzo mu zależy na trenerce. Moim zdaniem powinien udzielać się w Jastrzębiu, tam propagować boks. Pytanie, czy każdy się do tego nadaje? - zastanawia się prezes Polskiego Związku Bokserskiego i kolega z ringu Jerzy Rybicki.

Tadeusz Wijas, kierownik młodzieżowego BKS-u Jastrzębie: - Przez lata mieliśmy w klubie pełną obsadę i dlatego nie potrzebowaliśmy Andrzeja. Ze mną to chyba nawet o trenowaniu nie rozmawiał. To fajny facet, ale może jemu chodzi bardziej o pieniądze niż o samą robotę? Może jest za bardzo wykształcony i za drogi? A my robimy wszystko za darmo.

Biegalski twardo obstaje przy swoim. - Serce mnie boli, że w Jastrzębiu nie ma woli współpracy. Pytałem prezydenta miasta, naczelniczkę wydziału sportu, trenerów, czy mnie nie potrzebują, ale cisza. Nie wiem, dlaczego tak jest. Rozpiera mnie energia, chciałbym robić to, co wychodziło mi najlepiej, ale nikt z tego kapitału nie chce skorzystać - mówi.

Na szczęście środowisko sportowe pamięta o jedynym mistrzu Europy wagi ciężkiej. 57-letni obecnie Biegalski regularnie bierze udział w modlitewnych spotkaniach bokserów, bywa gościem honorowym na pięściarskich imprezach. Niedawno w Gliwicach wręczał medale podczas I otwartych mistrzostw Śląska w boksie kobiet.

Marcin Fejkiel, Piotr Zawadzki, katowice.gazeta.pl