KIBIC DUMNY, CZYLI POLAK POTRAFI

Tomasz Ratajczak, Informacja własna

2010-06-06

Na ringu w Neubrandenburgu Mariusz Cendrowski odniósł zwycięstwo, które należy docenić podwójnie, jeżeli spojrzymy na nie z perspektywy całej gali, organizowanej przez znanego niemieckiego promotora, Wilfrieda Sauerlanda. Niemieckie gale bokserskie słyną z kontrowersyjnych werdyktów, a o poziomie tych kontrowersji świadczy panujący w środowisku pięściarskim pogląd, że aby wygrać na niemieckim ringu z miejscowym zawodnikiem, trzeba go znokautować. Przekonało się o tym zresztą w przeszłości także kilku Polaków, ewidentnie skrzywdzonych punktowymi wynikami. Wczorajsza gala Sauerlanda stała się kolejną, która zapisze się w historii bardzo dyskusyjnymi werdyktami sędziowskimi. Na tym tle walka polskiego pięściarza z faworytem gospodarzy, rozstrzygnięta na punkty na korzyść naszego zawodnika, zdecydowanie określa wartość jego zwycięstwa.

Thomas Troelenberg, wczorajszy rywal Cendrowskiego, pochodzący z Meklemburgii, a więc walczący na swoim terenie, w oczach gospodarzy i organizatorów gali był z pewnością faworytem. Cendrowski miał zapewne być pierwszym poważnym sprawdzianem młodego niemieckiego pięściarza, z przesadą kreowanego na następcę mistrza świata IBF wagi średniej, Sebastiana Sylwestra. Ze strony Sauerlanda było to odważne posunięcie, gdyż umiejętności doświadczonego Polaka były mu z pewnością znane, choćby ze sparingów, w których Cendrowski uczestniczył ostatnio na zgrupowaniu niemieckiego teamu. Być może jednak niemiecki promotor nie przyglądał się tym sparingom zbyt uważnie, albo formę polskiego pięściarza oceniał w oparciu o bardzo przeciętny przebieg jego ostatniej walki sprzed trzech miesięcy. Niesłusznie, ponieważ gdyby przeanalizował wcześniejszą walkę wrocławianina z faworyzowanym Damianem Jonakiem, de facto wygraną jedną ręką (choć ogłoszono krzywdzący remis…), zorientowałby się zapewne, że wystawiając swojego zawodnika przeciw Cendrowskiemu, zawiesza poprzeczkę zbyt wysoko. Może jednak nie była to niewiedza, ale chłodna kalkulacja? Wiadomo, że polski pięściarz nie dysponuje piorunującym ciosem, zatem być może na tym opierała się nadzieja na sukces młodego Niemca. Ja również byłem przekonany, że Cendrowski musi znokautować lub przynajmniej kilka razy rzucić na deski swojego rywala, aby wygrać tę walkę, w przeciwnym razie przegra na punkty. Przekonanie to podzielał prawdopodobnie trener Cendrowskiego, który przed ogłoszeniem werdyktu prosił swojego podopiecznego o spokojne zachowanie, jakby przeczuwając wiszący w powietrzu skandal…

Okazało się jednak, że rozstrzygnięcie przez nokaut nie było potrzebne do zwycięstwa, a zawodnik z Wrocławia udowodnił po raz kolejny, że jest jednym z najlepszych polskich pięściarzy. Gdyby nie problemy związane z jego promowaniem, które powodowały, że zbyt długo nie rozwijał się, wychodząc rzadko do ringu ze źle dobranymi rywalami, zaszedłby już znacznie dalej. Zapewne nie na sam szczyt, gdyż tron światowy jest wyraźnie poza jego zasięgiem, biorąc pod uwagę obecnych mistrzów w wadze junior średniej, ale z pewnością mógłby sporo zwojować na ringach europejskich. Bez wątpienia nie brakuje Cendrowskiemu talentu, ogromnego doświadczenia oraz charakteru, który pokazał w walce z Jonakiem a wcześniej z Domenico Spadą, gdy rzucony na pożarcie, właściwie bez żadnego przygotowania, przeboksował dwanaście rund. Niezwykle krzywdzący był fakt, że niektórzy „znawcy” boksu spisali Cendrowskiego po tej walce na straty, jak gdyby nie wiedzieli, że dostał tę propozycję z marszu i wyszedł do ringu bez odpowiedniego okresu treningowego, na który po prostu nie miał już czasu. W walkach z Jonakiem i tej wczorajszej mieliśmy okazję zobaczyć prawdziwego Cendrowskiego, wywierającego pressing, uderzającego kombinacjami ciosów, zwłaszcza najgroźniejszych w jego arsenale lewych sierpowych i haków na korpus. Jego dominacja w ringu była tak wyraźna, że nawet ściany hali w Neubrandenburgu nie „pomogły” jego niemieckiemu rywalowi i wrocławski pięściarz odniósł w pełni zasłużone zwycięstwo na punkty.

A że mogło być inaczej, pokazały kolejne walki podczas wczorajszej gali. Znany doskonale polskim kibicom z pojedynków z Włodarczykiem i Adamkiem, były mistrz świata w wadze junior ciężkiej, Steve Cunningham, miał poważne problemy w starciu z Troyem Rossem. Ogłoszenie jego zwycięstwa przez TKO w sytuacji, gdy rywal doznał poważnej kontuzji w czwartej rundzie, uniemożliwiającej mu kontynuowanie walki, było co najmniej dyskusyjne. W takiej sytuacji powinno dojść do punktowania stoczonych czterech rund, co mogło skończyć się dla Cunninghama fatalnie. Odzyskał on tytuł mistrzowski w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach i pozostaje mieć nadzieję, że da Rossowi szansę na rewanż, skoro sam taką otrzymał trzy lata temu od Włodarczyka. Wreszcie walka wieczoru o mistrzostwo świata w wadze średniej między Sebastianem Sylvestrem a Romanem Karmazinem zakończyła się zaskakującym wręcz, remisowym werdyktem punktowym. Abstrahując nawet od tego, że tylko zaślepiony kibic niemieckiego pięściarza mógł dostrzec w tym pojedynku jego zwycięstwo, samo punktowanie walki przez jednego sędziego 117-111 dla Rosjanina, drugiego 118-111 dla Niemca, przy remisie zapisanym przez trzeciego arbitra, jest zupełnie niezrozumiałe. Nic dziwnego, że wzbudziło silne emocje i doprowadziło do gwałtownej szarpaniny przy sędziowskim stoliku, gdzie proste dodawanie punktów za poszczególne rundy trwało tak długo, jakby dokonywano tam obliczania całek. Rzeczywiście, wyszło z tego prawdziwe równanie różniczkowe. Dobrze, że nasz pięściarz wraca z tego matematycznego kongresu w Neubrandenburgu właściwie podsumowany.