ZZA LIN: POSKROMIŁ DUCHA

Jakub Kubielas, Informacja własna

2010-04-19

Nigdy nie ukrywałem, że pajacowania w ringu nie znoszę i jestem przekonany, iż wśród czytelników portalu BOKSER.ORG znajdę sojuszników. Opuszczanie rąk, strojenie głupawych min, czy też inne metody sprowokowania rywala bardzo mnie irytują. W związku z powyższym, nigdy nie byłem zwolennikiem Naseema Hameda zwanego Księciem, Chrisa Eubanka, Joe Calzaghe’go i innych.

Nie zmienia to jednak faktu, że wyżej wymienionych szanuję i uważam za pięściarzy wspaniałych . Do tego grona, w niedzielę nad ranem czasu polskiego włączyłem Sergio Gabriela Martineza, który w sposób nie przymierzając wybitny, pokonał Kelly’ego Pavlika. „Maravilla” najpierw, systematycznie wkurzał rywala, niczym Marco Materazzi, Zinedine Zidane’a, a gdy mu się znudziło przystąpił do ataku, po którym nie było, co zbierać. Swoją drogą ciekawe, czy Amerykanin nie miał ochoty, aby „pociągnąć” Martinezowi „z byka”? Szczerze powiedziawszy wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak postąpił, choć takiego zachowania zdecydowanie nie popieram.

Już w walce z Paulem Williamsem, 35-letni Argentyńczyk zaimponował mi bardzo i w mojej skromnej opinii tamtego pojedynku nie przegrał. Tym razem nie było już najmniejszych wątpliwości. Martinez zrobił z Pavlikiem co chciał. Na początku poważnie napoczął „Ducha”, a po chwili rozluźnienia wykończył robotę, deklasując Amerykanina począwszy od ósmego starcia. W pewnym momencie zapragnąłem nawet, aby sędzia ringowy walkę  przerwał, bo choć Pavlik nie należy do moich ulubieńców, zrobiło mi się go tak zwyczajnie po ludzku żal. 

Oglądając ten pojedynek, przypomniałem sobie mecz finałowy piłkarskich mistrzostw świata z 1986, kiedy to rodacy Martineza pokonali Niemców. Starcie finezji z siłą i konsekwencją. W tamtym spotkaniu, Argentyńczycy prowadzili 2-0, ale Niemcy zdołali wyrównać . Ostatnie słowo należało jednak do Diego Maradony i kolegów. Po fantastycznym podaniu „Boskiego”, bramkę na wagę Pucharu Świata zdobył  Jorge Burruchaga. Tym razem, Martinez nie musiał czekać niemal do końca pojedynku, bowiem w ostatnich pięciu rundach połowie zamęczył rywala.

Kelly Pavlik, w trakcie swojej bogatej kariery przetrwał już wiele ciężkich momentów, jednak niemal za każdym razem wychodził z nich obronnym prawym prostym. Tym razem nie miał nic do powiedzenia. Ciosy Martineza, poza rozbiciem łuków brwiowych, nie były w stanie zrobić Amerykaninowi krzywdy, ale dokuczały niemiłosiernie. Mieszkający w Madrycie Argentyńczyk kąsał bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnie.

Pavlik dał się wciągnąć w misternie uknuty przez Martineza plan. Argentyńczyk doskonale zdawał sobie sprawę, że przyjmować wymiany nie może, bowiem skończy się to dla niego tragicznie. Walczył, więc tak jak walczył. Prowokował z pełnym zaufaniem do samego siebie. Udało mu się uśpić czujność rywala i gdy tylko zorientował się, że przeciwnik nabiera pewności siebie, przystąpił do ataku.

Geniusz Martineza polega, więc nie tylko na niebywałej szybkości, świetnym refleksie i stalowej kondycji, ale również, a być może przede wszystkim na taktyce. Wszyscy doskonale wiemy, że nawet najskrupulatniej przygotowane założenia, w walce z Kelly Pavlikiem, w jednej chwili mogą wziąć w łeb.