MARTINEZ vs WILLIAMS SHOW

Łukasz Furman, Informacja własna

2009-12-06

Na takie walki warto czekać do piątej nad ranem. Paul Williams (38-1, 27 KO) już po minucie rzucił Sergio Martineza (44-2-2, 24 KO) na matę długim lewym prostym. Wydawało się, że wszystko pójdzie bardzo szybko, tymczasem bokser z Argentyny równo z gongiem wystrzelił krótkim prawym sierpem na brodę rywala i tym razem to "Mściciel" padł niczym prądem rażony. Williams zdołał się podnieść, ale do swojego narożnika doszedł podtrzymując się lin.

Obraz walki nie zmienił się w drugiej odsłonie i co chwilę szala zwycięstwa przechylała się na jedną bądź drugą stronę. Trzecie starcie należało do Martineza, który dwukrotnie wstrząsnął Amerykaninem prawym sierpowym z doskoku (obaj są mańkutami przyp. red.).

Czwartą rundę Sergio znów zaczął efektownie, tym razem lewym sierpem, lecz końcówka już wyraźnie należała do Paula. Dużo wyższy Williams trzy razy z rzędu poczęstował przeciwnika lewym prostym i tym razem to Martinez miał kłopot by o własnych siłach dojść do narożnika.

Piątej rundy nie można było inaczej wytypować niż 10-10. Pięściarze wdali się w szaleńczą wymianę, a najlepszym podsumowaniem tej części pojedynku była sytuacja, gdy obaj równocześnie trafili lewy na lewy i obaj zachwiali się na nogach, ledwo co trzymając równowagę. W szóstej i siódmej odsłonie Martinez przeżywał wyraźny kryzys i dał się zepchnąć do defensywy. Złapał jednak drugi oddech i ósmą rundę rozstrzygnął już na własną korzyść. Williams dość nietypowo dla siebie w rundzie dziewiątej zaczął bić się na dystans, ale trzeba też przyznać, iż jego długi prawy prosty był wyjątkowo skuteczny przez te trzy minuty.

W dziesiątym starciu Sergio trafił dwukrotnie lewym sierpowym z doskoku, a zraniony Williams dwa razy ratował się klinczami. Ostatnie sześć minut upłynęło pod znakiem nieznacznej przewagi Amerykanina, który zachował chyba więcej sił w końcówce, natomiast Argentyńczyk skoncentrował się na pojedyńczych, nokautujących uderzeniach. Wynik był sprawą otwartą, a żaden z tych wojowników nie mógł być pewny wygranej. Ostatecznie sędziowie stosunkiem głosów dwa do remisu opowiedzieli się za Paulem Williamsem, punktując 114-114, 115-113 i 119-110.

Tytułem komentarza: Trzy lata temu po ogłoszeniu werdyktu pierwszej walki Krzysztofa Włodarczyka ze Stevem Cunninghamem podszedłem do redaktora Andrzeja Kostyry i zapytałem o jego zdanie na temat punktacji. Powiedział wówczas, że ten pan, który typował zwycięstwo Cunninghama 119-109, to musiał być chyba Steve Wonder. Gdy usłyszałem przed momentem, jak sędzia Pierre Benoist widział wygraną Williamsa 119-110, nie mogę skomentować tego inaczej niż... Steve Wonder.