ZDERZENIE Z RZECZYWISTOŚCIĄ

Piotr Momot, Informacja własna

2009-11-13

Już jutrzejszej nocy w słynnym MGM Grand w Las Vegas dojdzie do starcia o tytuł mistrzowski WBO kategorii półśredniej pomiędzy Mannym Pacquiao (49-3-2, 37 KO) i Miguelem Cotto (34-1, 27 KO). Stawką tego pojedynku oprócz wspomnianego pasa będą także, a może przede wszystkim, wielkie pieniądze oraz prestiż. Starcie Cotto z Pacquiao to bez wątpienia najbardziej wyczekiwana przez kibiców walka tego roku. Ta konfrontacja pokaże nam ile warte były poprzednie zwycięstwa Filipińczyka oraz czy Portorykańczyk już w pełni zapomniał o dotkliwej i jedynej jak do tej pory porażce w zawodowej karierze. Jednak, żeby zrozumieć kiedy po raz pierwszy zaczęła się rywalizacja między oboma zawodnikami, należy się cofnąć kilkanaście miesięcy wstecz.

W czerwcu ubiegłego roku Floyd Mayweather junior ogłosił zakończenie swojej zawodowej kariery i tym samym przekreślił szansę na doprowadzenie do zapowiadanego od dłuższego czasu rewanżowego starcia z Oscarem De la Hoyą. Wobec tego, „Złoty Chłopiec” zaczął poszukiwać nowego rywala do kolejnego pojedynku, który byłby atrakcyjny przede wszystkim pod względem marketingowym. De la Hoya po krótkim namyśle ogłosił więc, że jego następnym przeciwnikiem będzie zwycięzca walki pomiędzy Miguelem Cotto i Antonio Margarito. Właściciel Golden Boy Promotions, podobnie z resztą jak większość ekspertów spodziewał się łatwej wygranej Portorykańczyka, ale to nieustępliwy Meksykanin wyszedł zwycięsko z tej konfrontacji. „Złoty Chłopiec” odmówił jednak starcia z „Tornadem z Tijuany” tłumacząc się, że nie chce ranić serc swoich rodaków pojedynkując się z innym Meksykaninem. Tak naprawdę De la Hoya zdawał sobie jednak sprawę, że po nie dającym nadziei występie przeciwko Steve’owi Forbes’owi dwa miesiące wcześniej, wybieranie rywala przypomina teraz raczej decydowanie o tym jak bardzo brutalna będzie jego egzekucja w następnej profesjonalnej walce. Po obejrzeniu tego co Margarito zrobił z Cotto, wszyscy raczej schodzili z drogi Meksykaninowi. Wtedy De la Hoya wpadł na genialny pomysł, który wcześniej sugerował na antenie telewizji HBO znany komentator Larry Merchant. Zaproponował on, by „Złoty Chłopiec” stawił czoła Manny’emu Pacquiao, który dwa miesiące wcześniej przeniósł się do kategorii lekkiej i wyglądał potężnie jak nigdy dotąd. Ponieważ „Pacman” ma ogromną rzeszę fanów na całym świecie, De la Hoya zgodził się, a oprócz wielkich pieniędzy widział w tej konfrontacji także szanse na swoją wygraną.

Jak się okazało, zaplanowana na szóstego grudnia ubiegłego roku potyczka pomiędzy De la Hoyą a Pacquiao była dla tego pierwszego nie tylko tak bolesna jak można się było spodziewać, ale także ostatnia w zawodowej przygodzie z boksem. Pozycję maszynki numer jeden do zarabiania pieniędzy przejął wówczas właśnie Pacquiao, który pół roku później znokautował w efektownym stylu Ricky Hattona i został ogłoszony nowym królem boksu. Teraz Filipińczyk rzucił wyzwanie Miguelowi Cotto i pragnie zdobyć mistrzowski tytuł w kategorii półśredniej. Bukmacherzy nie dają Portorykańczykowi większych szans mając w pamięci dwa ostatnie bardzo wymowne zwycięstwa Pacquiao. Co jednak tak naprawdę były warte wygrane nad De la Hoyą oraz Hattonem, poza ogromnymi pieniędzmi ? Pacquiao bił się ze „Złotym Chłopcem” w kategorii półśredniej., w której Amerykanin walczył ostatni raz ponad 7 lat wcześniej. Zupełnie odwodniony i jeszcze słabszy niż w pojedynku z Forbes’em Oscar, przegrałby tego dnia z każdym z czołowej trzydziestki kategorii półśredniej, a pech chciał, że trafił na znakomicie przygotowanego kondycyjnie oraz szybkościowo Pacquiao, który zrobił z niego worek treningowy. Pół roku później Filipińczyk zmierzył się z Ricky Hattonem, który dwanaście miesięcy wcześniej porzucił dotychczasowego trenera i związał się z Floydem Mayweatherem seniorem. Od początku ta współpraca wydawała się dziwna, a przy okazji nie trzeba ukończyć amerykanistyki z wyróżnieniem, by zorientować się, że obaj panowie operują trochę innym angielskim, nie mówiąc już o ich podejściu do boksu. W efekcie Hatton do walki z Pacquiao przygotowywał się praktycznie sam, co po słabych występach przeciwko Malignaggiemu, a zwłaszcza Juanowi Lazcano, skazywało go na brutalny koniec marzeń o sukcesie z Filipińczykiem. Brytyjczyk przystępując do pojedynku z Pacquiao był rozbity psychicznie, nieprzygotowany fizycznie i kompletnie nie wiedział co robić w ringu. Z narożnika słyszał komendy, których albo nie rozumiał albo nie miał pojęcia jak je wykonać. Wszystko skończyło się brutalnym nokautem w końcówce drugiego starcia.

Podsumowując więc dokonania Pacquiao w przeciągu ostatnich dwóch lat, nie wygląda to tak imponująco, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Po rewanżowej walce z Juanem Manuelem Marquezem, w której „Pacman” był zdaniem zdecydowanej większości obserwatorów gorszym pięściarzem, Filipińczyk przeniósł się do kategorii lekkiej. Tam dostał od razu szansę walki o pas z Davidem Diazem. Amerykanin zdobył tytuł niecały rok przed tą potyczką, po bardzo wątpliwej decyzji sędziowskiej w starciu z kompletnie wypalonym Erikiem Moralesem, któremu sił starczyło jedynie na trzymanie się na własnych nogach. Diaz potwierdził, że jest pięściarzem bardzo przeciętnym i posłużył Pacquiao za worek treningowy. Ta potyczka nie powiedziała zbyt wiele o możliwościach Filipińczyka w wyższych kategoriach wagowych, poza tym, że dysponuje on ponad przeciętną szybkością rąk. Ale to już wiedzieliśmy wcześniej. Po wygranej z Diazem, przyszło wspomniane zwycięstwo z odwodnionym De la Hoyą, a następnie widowiskowy triumf ze zdezorientowanym Hattonem. W tym czasie Miguel Cotto odbudował się po porażce z Margarito. Portorykańczyk odzyskał tytuł wagi półśredniej demolując Michela Jenningsa i pokonując na punkty Joshuę Clottey’a. Ta ostatnia walka okazała się dla Cotto zdecydowanie trudniejsza niż wielu przypuszczało, ale jeszcze raz serce do walki pięściarza urodzonego w Caguas wzięło górę. Na tej właśnie walce w jednym z pierwszych rzędów siedział Manny Pacquiao, który widząc problemy Cotto z Clottey’em powiedział Bobowi Arumowi, promotorowi obu pięściarzy, że chciałby w następnej walce skrzyżować rękawice z Portorykańczykiem. Walka z Ghanijczykiem nie była dla Cotto najlepszym występem w karierze. Głównie dlatego, że od trzeciej rundy więcej czasu zajmowało mu wycieranie krwi napływającej znad lewego oka niż skupianie się na rywalu. Ostatecznie jednak doświadczenie oraz wola walki wzięły górę nad rywalem, który boksował tego wieczoru walkę swojego życia.

Niemal rok temu byłem pewien, że Pacquiao pokona De la Hoyę. Już dzień po ich walce napisałem, że Pacquiao w jeszcze bardziej brutalnym stylu znokautuje Hattona. Teraz wiele mówi mi, że ten sam Filipińczyk zostanie znokautowany przez Cotto. Wiele osób zastanawia się jak broniący tytułu WBO pięściarz poradzi sobie z szybkością Filipińczyka. Bardziej adekwatne byłoby tu pytanie, jak Pacquiao poradzi sobie z siłą Portorykańczyka. Cotto w swojej karierze walczył już z pięściarzami o zbliżonej, a może nawet większej szybkości rąk od Pacquiao. Byli to Zab Judah, Paulie Malignaggi i Shane Mosley. Co więcej, nie tylko wyprowadzali ciosy tak szybko jak Filipińczyk, ale bili przy okazji zdecydowanie mocniej. Z każdym z nich Cotto, pomimo pewnych problemów, poradził sobie w przekonywującym stylu. Pacquiao natomiast nigdy jeszcze nie spotkał się w ringu z przeciwnikiem tak silnym jak jego sobotni oponent. Jak twierdzi Shane Mosley, który w ringu walczył z wieloma rywalami z najwyższej bokserskiej klasy, Miguel Cotto jest najmocniej bijącym przeciwnikiem z jakim kiedykolwiek się spotkał, a jego ręka „waży” więcej niż ciosy chociażby Antonio Margarito. Mosley twierdzi także, że szybkość oraz wyczucie dystansu Portorykańczyka są w ringu zdecydowanie lepsze, niż by się to mogło wydawać oglądając go z boku. Warto też pamiętać, że przygotowania do tego pojedynku Manny’ego Pacquiao były dalekie od perfekcji. Podczas gdy Miguel Cotto zaczął treningi już na początku sierpnia, Filipińczyk zajęty był wówczas kręceniem filmu, gdzie gra super bohatera policzkującego ludzi. Policzkowanie to ostatnio także ulubione zajęcie Pacquiao na sali treningowej. Osoba, którą Pacquiao zaskoczy i spoliczkuje jest mu winna sto dolarów. Jego trener Freddie Roach jak zawsze oferuje sparing partnerom tysiąc dolarów za posadzenie na deski Filipińczyka w trakcie sparingu. Roach nie zdradził jednak jaką premię zarobił Shawn Porter za to, że jego sparing z Pacquiao został zastopowany.

Zdaniem wielu amerykańskich dziennikarzy, to co się dzieje na otwartych treningach Pacquiao przypomina teraz bardziej przyjazd cyrku niż profesjonalne zajęcia. Cotto do tego pojedynku trenuje z kolei tak ciężko, jak nigdy do tej pory. Portorykańczyk ma szansę odzyskać to na co sobie zapracował jakiś czas wcześniej, ale potem stracił przy okazji porażki z Margarito. Cotto jest niesamowicie zdeterminowany i skupiony na boksie, w czasie gdy Pacquiao przed zdecydowanie najtrudniejszym zadaniem w swojej karierze częściej powtarza, że fajnie jest być sławnym. Dla Filipińczyka walka z Cotto będzie zderzeniem się z czymś, czego jeszcze nigdy nie doświadczył, a być może po prostu zderzeniem z rzeczywistością.